środa, 25 lutego 2015

Dlaczego boimy się starości?

Dlaczego boimy się starości?

Dlaczego nie lubimy starości?

Dlaczego tak bardzo unikamy nawet myśli o starości?

Dlaczego rozmowa o starości to tabu?

Te pytania nurtują mnie od dawna.

Ale jak dotąd nie udało mi się znaleźć zadowalającej odpowiedzi.

No cóż, trudno w tej sprawie o głos zbiorowy i zgodny.

Ci, którzy stoją na progu starości, próbują uciec.

Ci, których starość dopadła pomimo to, starają się jej nie zauważyć.

Ale jaki jest sens starości?

Czy starość w naszym życiu ma sens?

Jaki jest sens długiego życia, jeśli jego znacząca część to starość – życie na marginesie.

Pytania się mnożyły, o odpowiedź było coraz trudniej, aż na platformie ted.com znalazłem wykład szwajcarskiego pisarza i filozofa, Alaina de Botton.



Ależ ten wykład nie jest o starości?
On jest o karierze i o sukcesie.
Tak, to prawda. Alain de Botton nie mówi dosłownie ani o starości, ani o starzeniu się.
Ale jego słowa można odnieść szerzej niż tylko do kariery. Według mnie to opowieść o naszym stosunku do własnego życia.

A zatem, dlaczego starość nas przeraża?
Dlaczego tak trudno zaakceptować własną starość?
Dlaczego tak odrzuca starość innych?

Ponieważ nauczyliśmy się – zostaliśmy nauczeni – traktować swoje życie jako ścieżkę kariery.
Ponieważ nauczyliśmy się – zostaliśmy nauczeni – traktować długowieczność jako sukces w życiu.
A że jesteśmy snobami, to nie wystarczy nam fakt, że osiągnęliśmy naprawdę dojrzały wiek. I że możemy cieszyć się sobą, wolnym czasem, obserwować jak dorastają wnuki i prawnuki.
Nie, my chcemy więcej.
Chcemy być sprawni, szybcy, elastyczni, piękni, twórczy, błyskotliwi, inteligentni.
Nasze ciała powinny być gibkie i żwawe, skóra jędrna, powinniśmy zachować wigor niemal do ostatnich chwil życia.
Mamy mieć rację.
Mamy mieć pozycję.
Powinniśmy być bogaci, przynajmniej zamożni, w ostateczności niezależni finansowo.
Powinniśmy podbijać świat i spędzać czas – wolny czas – na przyjemnościach.

Starość przeraża, bo naszym działaniem kieruje lęk.
Lęk jest głównym motywem dążenia do osiągnięć. Lęk przed śmiesznością, utratą pozycji, opinią innych.
Boimy się starości, bo boimy się odrzucenia.
A na starość – na ogół – nie ma już matki, która kocha pomimo braku osiągnięć. Są dzieci i wnuki, które wymagają takiej miłości, ale też wymagają po prostu, bo pochodzenie określa ich bardziej niż ich własny wysiłek.

Boimy się starości, bo pomimo osiągniętej dojrzałości, nie opuściła nas zawiść.
A wokół tyle młodych ciał. Z telewizora spoglądają na nas urodziwe twarze i oczy pełne blasku, ludzi żyjących swoją pasją.
Jakby nie było wokół nas słabości.
Zatem patrzymy na młodość z zawiścią i gonimy ją złudzeniami. Chcemy się pokazać, że my jeszcze nie powiedzieliśmy ostatniego słowa.
Tylko, że trochę trudniej, coraz trudniej to przychodzi. Kosztuje więcej. Ale co tam, młodość – nawet pozorna – warta jest każdej ceny.

Kłopot w tym, że nauczyliśmy się – zostaliśmy nauczeni – że choć zabiegamy o rzeczy, to oczekujemy korzyści emocjonalnych.
Chcemy zatem nie tylko wyglądać młodo, chcemy czuć się młodo.
Chcemy być postrzegani jako młodzi.
A metryka nie kłamie. Jeśli nawet ktoś doceni sprawność staruszka, to jego uznanie nie jest pełne. Mówi: „No popatrz, nawet w tym wieku…”.
Albo, gdy patrzymy na piękną twarz modelki po 70-tce, słyszymy jedynie: „Piękna, ale ile musiały kosztować operacje…”.
Wszak młodość od zawiści nie jest wolna.

Boimy się starości, bo nauczyliśmy się powszechnie obowiązującego optymizmu.
Jesteśmy nastawieni na osiągnięcia, efektywność, wyzwania…
„Uda ci się! Potrafisz! Wszystko jest możliwe!”
To nic, że starzenie się jest naturalne. Nie dla mnie. Mnie się uda. Postaram się, popracuję, przyłożę się i mnie się uda. Mnie starość ominie.
Ale nie omija, bo im bardziej się staram, tym bardziej się starzeję.

No i wreszcie, boimy się starości, bo uwolniliśmy się od losu.
Być starcem to już nie szczęście, ale efekt naszego dobrego starania się o długie życie.
Być chorym starcem, to już nie nieszczęście, ale nasza porażka, a porażka oznacza, że jesteśmy przegrani, że jesteśmy nieudacznikami…

Pojawia się jednak pytanie, czy ten sposób myślenia jest poprawny?
Czy rzeczywiście życie to wyłącznie ścieżka kariery, a młodość w późnym wieku to jedynie ceniony sukces?

Czy miłość gaśnie z wiekiem?

Gdybyśmy zbudowali kapsułę czasu i załadowali do niej materiały z naszych mediów, jakiś obcy przybysz z innej planety za wiele lat, po jej otwarciu, wyobraziłby sobie nam współczesny świat jako świat młodości.

Świat młodych, zamożnych, zdrowych i wysportowanych, świat pełen dzieci, których jedynym pragnieniem jest mieć więcej i więcej rzeczy i radości.

Starość jawiłaby się jako margines tego świata, który znaczony jest bólem, chorobą, ciszą, niesprawnością, choć też serdecznością wobec małych dzieci (bo dziadek lub babcia zawsze trzymają cukierki dla wnuków).

Starość dostatnia i nieco sielska, ale jednak na uboczu świata.

No cóż, jesteśmy, tworzymy, cywilizację mającą obsesję na punkcie młodości, piękna i zdrowia.


Tymczasem, w USA grupa 65+ jest najszybciej rozwijającą się grupą społeczną.
Grupą, którą można w zasadzie nazywać subkulturą.
Zróżnicowaną w zakresie potrzeb i możliwości, dynamiczną, aktywną, coraz wyraźniej zaznaczającą swoją obecność w świecie.
A przede wszystkim, grupą pełną życia. Grupą śmiało sięgającą po jakość życia. Godność i radość życia.

Grupa ta – ta subkultura – przyciągnęła uwagę amerykańskiego dokumentalisty, Stevena Loringa.
Pewnego dnia dostrzegł, że choć świat kreowany przez media pozbawiony jest „ducha wieku (starości)”, to wokół niego żyje wielu starych ludzi, którzy nie tylko zmagają się z chorobami i niepełnosprawnością, ale przede wszystkim z ogromnymi potrzebami emocjonalnymi. Którzy kochają, są pełni namiętności i mają potrzeby seksualne.

Wszystko zaczęło się, gdy umarł jego ojciec. Niby nic w tym niezwykłego, gdyby nie to, że śmierć wieńczyła ponad pięćdziesięcioletni romans, a nie tylko małżeństwo. Steven Loring odkrył, że jego matka była i jest ciągle zakochaną kobietą, której nie brakuje męża, ale partnera.
W tym samym roku, jego 80-letni wujek, który nigdy wcześniej nie był zainteresowany stałym związkiem, oszalał z miłości jak nastolatek.
Te emocje zaskoczyły go, wstrząsnęły nim, ale postanowił je zrozumieć.
W archiwach mediów Loring szukał opowieści, w których seniorzy mówiliby otwarcie o swoim intymnym, emocjonalnym życiu, ale okazało się, że jest ich niewiele, bardzo mało.
Nie było łatwo.
Aż udało mu się dotrzeć do koalicji „zdrowego starzenia się” w Rochester, która podjęła się organizacji imprezy - błyskawiczna randka dla osób w wieku od 70 do 90 lat.
Pomysł wydawał się nieco obrazoburczy i wręcz szalony, na który ludzie reagowali chichotem – „dziadkowie na błyskawicznej randce”. Dziadkowie to przecież romantyzm wspomnień, a nie aktywne życie seksualne.
Była to jednak wyjątkowa okazja – i nie można jej było stracić - by dowiedzieć się, jak wiek wpływa na pragnienie, aby zacząć życie od nowa, po raz kolejny być w czyichś ramionach; pragnienie znalezienia nowego towarzystwa i uczucia.
Do zadania pytania: „Czy dekady życia i straty po drodze zamykają nasze serca, czy też czasem serce może jeszcze zaskoczyć?
W imprezie wzięło udział 30 osób.
Loring uzyskał zgodę na filmowanie randek, a przy okazji na rozmowy z uczestnikami spotkania.
Miał okazję wysłuchać pełnych humoru i szczerości opowieści i usłyszeć jak osobiste relacje składają się na zbiorowy głos o głębokiej potrzebie bliskości, która wcale nie wygasa z wiekiem.
I tak powstał dokumentalny film „The Age of Love”, który mam nadzieję pewnego dnia będzie można obejrzeć w polskiej telewizji.
A który otwiera nowe pole do dyskusji i być może zmieni sposób patrzenia na problemy starzejącego się społeczeństwa.
To, że się starzejemy, nie znaczy, że tracimy zdolność kochania i potrzebę bycia kochanym, że przestaje nam zależeć na bliskości, czułości i intymności.
Miłość nie tylko nie umiera z wiekiem, ale i na randki – jak się okazuje – nigdy nie jest za późno.


W czasie, gdy przyznawano Oscary, społeczność internetowego portalu Senior Planet właśnie „The Age of Love” wybrała filmem roku.
Bo film wart jest obejrzenia. Wzbudza śmiech i łzy w tym samym czasie.



Oczywiście, miłość w tym wieku nie jest łatwa i prosta. Mamy wiele wewnętrznych i zewnętrznych ograniczeń i obaw. Są społeczne tabu. Problemy finansowe, pytanie o bezpieczeństwo finansowe, obawa przed byciem wykorzystanym. Niepokój rodziny.
Obawa przed powtórnym bólem straty kogoś bliskiego.
Ale jest też szczęście, które można zyskać. I samotność, którą można stracić.
No i po prostu życie.
Bo życie to miłość.
Czego dowodzi inny film, który szczerze wszystkim polecam.
Prosty w odbiorze, przez co może nawet banalny. Ale to w końcu komedia romantyczna.
Komedia, która opowiada o spełniających się nieoczekiwanie marzeniach, o tym, że niekiedy tuż obok, za drzwiami, za ścianą, możemy spotkać wielką miłość.
I choć miłość ta może boleć i trwa tylko chwilę, to trwa całe życie. Bo nasze życie trwa tyle, co chwila miłości.
Komedia romantyczna nie o miłości pięknych nastoletnich, ale o miłości w późnej jesieni.
Gdzie, aby uwieść, podbić serce, nie wystarczy wdzięk i nagie ciało, ale niezbędne są spryt, poczucie humoru, a przede wszystkim cierpliwość i zrozumienie.

Elsa i Fred z doskonałymi rolami Shirley MacLain i Christophera Plummera, w reżyserii Michaela Radforda.
Komedie romantyczne nie cieszą się uznaniem smakoszy, ale w zaciszu domowym warto obejrzeć, wzruszyć się, pomarzyć.
I zobaczyć dobrą, starą sztukę aktorstwa.


piątek, 20 lutego 2015

Seniorzy seniorom

Na blogu serwisu www.aplaceformom.com przeczytałem interesujący wpis na temat The West End Seniors’ Network.

Wpis interesujący z dwóch powodów.

Po pierwsze, szef organizacji nosi sympatyczne i bardzo znane nazwisko – Eryk Kowalski.

Po drugie – organizacja realizuje ideę, którą staram się promować tu i tam, namawiając seniorów do podobnych inicjatyw.


W zasadzie artykuł nie prezentuje żadnej nowości. I w naszym kraju, niemal w każdym mieście, działa klub seniora, do którego można przyjść, by mile spędzić czas. Mamy uniwersytety III wieku, na których można nauczyć się czegoś nowego lub rozwijać swoje zdolności. A gdzieniegdzie funkcjonują domy sąsiedzkie lub domy dziennego pobytu, w których prowadzone są różnorakie kursy i treningi.
A i nasza tradycja zna koła gospodyń wiejskich, albo kółka zainteresowań, dziś podtrzymywane przez stowarzyszenia i fundacje.

A jednak The West End Seniors’ Network czymś się różni.

Swoją działalność organizacja rozpoczęła w 1979 roku, kiedy to studenci z lokalnej Szkoły Pomocy Socjalnej postanowili zbadać potrzeby osób starszych. West End zamieszkuje największa w Vancouver liczba osób w wieku 55 plus i dlatego tę populację wybrano do badań.
Sieć „Seniorzy West Endu” powstała by nieść wsparcie i pomoc osobom starszym, ale także by podtrzymać ich społeczną aktywność, a w swej działalności oparła się na wnioskach z badań, czyli wiedzy i doświadczeniu samych seniorów.
To seniorzy powiedzieli, czego potrzebują, co chcieliby dostać i w jaki sposób.
A teraz także swoje oczekiwania realizują.

Ośmioosobowy personel, wspierany przez około 230 wolontariuszy, pomaga dziś 1.000 seniorom.
Organizacja prowadzi trzy punkty:
- informacyjno-organizacyjny – czyli miejsce, gdzie można zgłosić się z pomocą, po pomoc, lub zostać skierowanym do pomocy;
- odzieżowy - punkt wymiany odzieży używanej;
- sklep - w którym można dokonać wszelkich zakupów w przyjaznej dla seniora atmosferze, a który przy okazji jest podstawowym źródłem dochodu na działalność pomocową.

Filozofia sieci zamyka się w haśle „seniorzy seniorom”.
Sieć prowadzona jest przez seniorów i dla seniorów.
Sieć odwołuje się do ducha współpracy: „możesz-pomóż”; „potrzebujesz-daj coś w zamian”.
Każdy senior na co dzień staje w obliczu wielu wyzwań i problemów, czasami trudno prosić o pomoc bez ryzyka utraty poczucia własnej godności, natomiast pomagając innym można rozwiązać własne problemy.
A przy okazji być aktywnym i zaangażowanym członkiem swojej społeczności.
Podstawowym celem, ale i zadaniem sieci jest zapobieganie społecznej i ekonomicznej izolacji osób starszych.

Sieć to przede wszystkim klub, w którym uczestnicy spotykają się, by zaplanować swoje działania, wybrać personel do obsługi sklepu, zastanowić się jak zebrać fundusze na działalność edukacyjno-towarzyską. A także po prostu wpaść na kawę, czy herbatę, lub spotkanie ze znajomymi.
Członkowie klubu mają do dyspozycji ponad 30 regularnych programów zajęć – od gry w karty, przez klub filmowy, po kursy językowe.
Są też „grupy specjalne” - na przykład „Szczęśliwe Panie Domu” – zbierają się, by wzajemnie się uczyć, doskonalić umiejętności w zakresie rękodzieła, tworzyć. A i zarabiać, bo ich dzieła są sprzedawane w sklepie i na aukcjach. Jest „Męski Klub Śniadaniowy”, a i grupa Polaków rozmiłowanych w Nordic Walking.
Za członkostwo w klubie trzeba zapłacić 10 dolarów za rok (to mniej niż 4 złote miesięcznie), ale opłata może być uchylona, gdy ktoś ma kłopoty finansowe.

Aktywność i poczucie bycia użytecznym jest kluczem do zdrowia i dobrego samopoczucia seniora.- Ale są przecież starsze osoby, które nie lubią wychodzić z domu, nie lubią gwaru, albo do klubu im za daleko. Są tacy, którzy napotykają bariery ekonomiczne. Są osoby niepełnosprawne, chore, lub w czasie rekonwalescencji po chorobie.
One też mają swoje kluby. Na przykład „Wzajemna Pomoc” - seniorzy to niejednolita pod względem wieku grupa, pośród nich jest młodzież i są starszaki. Ale zawsze łatwiej zrozumieć seniora seniorowi. Szczególnie w trudnych sytuacjach życiowych, gdzie nie tylko zmagamy się z problemami, ale i emocjami – wstydem, zażenowaniem, bezradnością. Łącząc zasoby nikt nie czuje się wykorzystywany, ale też nikt nikogo nie wykorzystuje. Młodzież pomaga starszakom, a czasami starszaki edukują młodzież.
Dla domatorów prowadzony jest program „Życie bez ograniczeń” - domowe usługi, codzienne rozmowy, przyjazny wizyty, pomoc i usługi medyczne, choćby spożywcze zakupy organizowane dla osób w potrzebie.

Sieć seniorów West Endu angażuje się społecznie, dba o podnoszenie świadomości lokalnej społeczności w zakresie zagadnień, wpływających na jakość życia osób starszych.
Na potrzeby Internetu, ale i lokalnej rozgłośni radiowej produkuje materiały informacyjne. Choćby o tym, że nawet niewielki wzrost czynszów za mieszkanie może w życiu seniora oznaczać kryzys. A  bariery architektoniczne nie tylko starszym utrudniają życie, także dzieciom, czy matkom z dziećmi.

Idea sieci wydaje mi się niezwykle interesująca i korzystna szczególnie dla małych społeczności.
Na przykład:
Pierwsze programy aktywizacji seniorów poszukiwały pracy dla osób 60 plus. W ramach tych projektów, w wielu krajach, seniorzy „stawali na kasie” w supermarketach. I nie radzili sobie. Z systemem komputerowym, ze stresem, pośpiechem, ciężarem fizycznej przecież pracy. Narzekali klienci…
Inaczej jest w sklepie dla seniorów, prowadzonym przez kooperatywę seniorów.
Po pierwsze, tu nic nie stoi za nisko, albo za wysoko, bo to, co wygodne dla obsługi, jest też wygodne dla klienta.
Po drugie, nikogo nie zniechęca tempo obsługi, bo i klienci lubią pogadać, zapytać, zastanowić się, nie lubią się spieszyć.
Po trzecie, marże nie muszą być aż tak wygórowane, a i towary na półce tak wyszukane. W końcu obsługa planuje niejako zaopatrzenie dla siebie. Znamy swoje potrzeby i znamy potrzeby swoich zaprzyjaźnionych i lojalnych klientów.
I nie chodzi o tworzenie „specjalnej strefy”, ale o to, że w tej przestrzeni czas nie musi biec.

Inny przykład.
Kluby seniora, czy domy dziennego pobytu są bardzo cenne, ale zazwyczaj położone na uboczu lub w centrum miasta. Trzeba do nich dojechać, dojść. A w nich szum i gwar. Mają swoje „godziny urzędowania”. Owszem, wydaje się, że tu wszystko organizowane jest dla seniorów i z myślą o seniorach, ale czy na pewno?
Czasami program ustalany jest pod potrzeby osób zatrudnionych, zgodnie z sugestiami urzędników przyznających dotacje (aby ładnie wyglądało sprawozdanie).
A nie każdy ma nastrój, nie każdy ma ochotę, nie każdy lubi, co nie znaczy, że nie potrzebuje.
Czasami wolałby, by podrzucić mu książkę czy gazetę do domu, chciałby napić się swojej herbaty, w swojej filiżance, ale w towarzystwie. Porozmawiać o sprawach, które go nurtują w tej chwili, ale bez zobowiązania płynącego z publicznego wystąpienia.
Aby mieć prawo do pomocy w domu, trzeba być obłożnie chorym lub niepełnosprawnym. Osoba, która jest tylko słabsza fizycznie, czy psychicznie, musi radzić sobie w samotności.
Domowe kluby seniora, kluby sąsiedzkie mogłyby być rozwiązaniem.
Organizacja mogłaby zorganizować catering, a dzięki wolontariuszom pomóc w domowych porządkach, a wypełnienie czasu spotkania zależałoby już tylko od nastroju uczestników.

Kolejny przykład.
Wielu seniorów – namawianych, zachęcanych, z własnej potrzeby – angażuje się w działalność pomocową. Czasami tylko po to, by nie siedzieć w domu, nie pogrążać się w samotności. Czasami, by czuć się potrzebnym i czerpać z tego radość. Pracują w klubach, domach dziecka, hospicjach.
Inni, dorabiają opieką nad osobami chorymi lub dziećmi, bo z czegoś żyć trzeba. Ale powszechnie wiadomo, że nie łatwo jest znaleźć pracę osobie w wieku 55+. A z biegiem lat tylko trudniej.
No i w zasadzie dobrze jest pracować na etat, z ubezpieczeniem, ale który pracodawca – szczególnie młody pracodawca – chce zatrudniać opóźnionych technologicznie (to społeczny stereotyp) pracowników?
Z drugiej strony spora grupa mieszkających samodzielnie osób w podeszłym wieku potrzebuje kogoś godnego zaufania do pomocy. Tylko, że nie chorują. Są teoretycznie w pełni sprawni. Ot, po prostu, czasami nie mają siły, by przynieść zakupy, czy przygotować pracochłonny posiłek.
Na szczęście dziś można robić zakupy przez Internet, ale gotować już trzeba samemu.
Kiedyś nazywało się to sąsiedzką pomocą, ale o pomoc czasami naprawdę trudno prosić, bo jak usprawiedliwić swoją słabość. A fachowcy, tak zwani fachowcy, niekiedy przychodzą, nic nie robią, a kosztują wiele…
Reasumując – senior, któremu trudno być aktywnym na rynku pracy, dzięki swemu doświadczeniu jest najlepszym asystentem osoby w podeszłym wieku.

* * *

Co sądzicie o idei „seniorzy pomagają seniorom”?
Jeśli w okolicy ktoś realizuje podobne przedsięwzięcie, może zechce się podzielić doświadczeniami.

piątek, 13 lutego 2015

Ulżyć opiekunowi, pomóc pacjentowi...

Opiekunom osób z demencją na ogół współczujemy, gdy widzimy pacjenta leżącego, bez kontaktu, którego trzeba karmić, myć, któremu trzeba pomóc w każdej codziennej czynności.

Wtedy czujemy ten widoczny ciężar pracy opiekuna.

Gdy pacjent chodzi, nawiązuje kontakt, a nawet próbuje odnaleźć się w rzeczywistości, mówimy: „Nie jest tak źle. Jeszcze nie trzeba przy nim wszystkiego robić…”.

Nie czujemy, bo nie dostrzegamy znużenia opiekuna niepokojem, że podopieczny może wstać w nocy z łóżka, wyjść z domu na spacer i po prostu się zgubić.

Nie czujemy i nie dostrzegamy lęku opiekuna przed zaśnięciem, bo może, gdy on będzie spał, podopiecznemu może stać się krzywda. Może po prostu upaść w łazience, skaleczyć się, oparzyć, cokolwiek, a opiekun nie zdąży zareagować.

Nocne wędrówki są też zmorą profesjonalnych opiekunów w domach opieki.

Tu jednak można pacjentowi podać lek uspakajający, aby nie przeszkadzał personelowi.

A czy są inne sposoby na nocne wędrówki?


Oto  króciutki pokaz tego, co może dać nam wrażliwość, pasja i technologia.
Kenneth Shinozuka z platformy ted.com
Prezentacja dostępna jest na razie w języku angielskim, dlatego spolszczenie poniżej.


00:11 Co jest najszybciej rozwijającym się zagrożeniem dla zdrowia Amerykanów? Rak? Zawał serca? Cukrzyca? Właściwa odpowiedź to: żadno z wymienionych.  To choroba Alzheimera. W Stanach Zjednoczonych co 67 sekund u kogoś diagnozowana jest choroba Alzheimera. Ponieważ liczba pacjentów z chorobą Alzheimera do roku 2050 potroi się, opieka nad nimi, jak również resztą starzejącego się społeczeństwa, będzie dominującym wyzwaniem społecznym.

00:37 Moja rodzina na własnej skórze doświadczyła problemów opieki nad pacjentem z alzheimerem. Dorastałem w trzypokoleniowej rodzinie i zawsze byłem bardzo blisko z moim dziadkiem. Kiedy miałem cztery lata, spacerowaliśmy z dziadkiem w parku, w Japonii, i nagle zgubiliśmy się. To była jedna z najstraszniejszych chwil, jakich kiedykolwiek doświadczyłem w swoim życiu, i to był również pierwszy raz, kiedy poinformowano nas, że dziadek ma chorobę Alzheimera. W ciągu ostatnich 12 lat, jego stan stale się pogarszał, a jego wędrówki kosztowały moją rodzinę szczególnie wiele stresu. Moja ciotka, jego główny opiekun, ma trudności z zaśnięciem w nocy, bo musi na niego uważać, a mimo to, często, nie udaje się jej złapać go zanim wstanie z łóżka. Czułem się naprawdę zaniepokojony samopoczuciem ciotki i bezpieczeństwem dziadka. Intensywnie szukałem rozwiązania, które pomogłoby mojej rodziny, ale jednego skutecznego nie mogłem znaleźć.

01:23 Wtedy, pewnej nocy, jakieś dwa lata temu, zajrzałem do dziadka i widziałem jak wstaje z łóżka. W chwili, gdy jego stopa dotknęła podłogi, pomyślałem, dlaczego nie umieścić czujnika nacisku na jego pięcie? Gdy wstanie z łóżka, czujnik wykryje wzrost nacisku, spowodowany masą ciała, a następnie bezprzewodowo wyśle sygnał do smartphonu opiekuna. W ten sposób moja ciotka mogłaby lepiej spać w nocy, nie niepokojąc się o wędrówce dziadka.

01:50 Teraz chciałbym dokonać prezentacji mojej skarpetki. Mógłbym prosimy mój model skarpety na scenę? Wspaniale. Zatem, gdy pacjent staje na podłodze - (Dźwięk dzwonka) - Alarm zostaje wysłany do smartphonu opiekuna.

02:15 Dziękujemy. (Oklaski)
02:17 Dziękujemy, modelowi skarpety.
02:23 Oto mój wstępny projektu.

02:26 Pragnienie stworzenia rozwiązania na bazie technologii wynikało z mojej, trwającej całe życie, miłości do czujników i technologii. Gdy miałem sześć lat, przyjaciel rodziny, osoba w podeszłym wieku, upadł w łazience i doznał poważnych obrażeń. Zacząłem się niepokoić o moich własnych dziadków i postanowiłem wymyślić inteligentną łazienkę. W podłodze, pod płytkami,  zamontowane byłyby czujniki ruchu, które będą w stanie wykryć upadki osób w podeszłym wieku. Ponieważ w tym czasie miałem zaledwie sześć lat i nie ukończyłem jeszcze przedszkola, nie dysponowałem niezbędnymi środkami i narzędziami do realizacji mojego pomysłu, ale doświadczenie badawcze zaszczepiło mi pragnienie używania czujników do pomocy osobom w podeszłym wieku. Naprawdę wierzę, że czujniki mogą poprawić jakość życia osób starszych.

03:11 Kiedy rozważałem swój plan, uświadomiłem sobie, że mam przed sobą trzy wyzwania: po pierwsze, stworzyć czujnik; po drugie, zaprojektować obwód do przesyłu informacji; i po trzecie, opracować aplikację na smartphone. Tym samym uświadomiłem sobie, że mój projekt w rzeczywistości jest o wiele trudniejszy do zrealizowania, niż początkowo myślałem.

03:25 Po pierwsze, musiałem stworzyć czujnik wystarczająco cienki i elastyczny, aby można go było wygodnie używać na stopie pacjenta. Po szeroko zakrojonych badaniach i testowaniu różnych materiałów, takich jak guma, która zdecydowanie jest za gruba, by nosić ją swobodnie pod stopą, postanowiłem wydrukować czujnik błonowy z cząstkami przewodzącymi elektryczność z atramentu przylepcowego. Gdy wywierany jest nacisk, łączność między cząstkami wzrasta. W związku z tym, mogłem zaprojektować układ, który mierzy nacisk poprzez pomiar oporności elektrycznej.

03:52 Następnie musiałem zaprojektować prosty w użyciu bezprzewodowy obwód, ale bezprzewodowa transmisja sygnału zużywa dużo mocy i wymaga ciężkiej, wielkogabarytowej baterii. Na szczęście, udało mi się poznać niskoenergetyczną technologię Bluetooth, która wymaga bardzo mało mocy i może być zasilana przez baterię wielkości monety. Uchroniło to mój projekt od śmierci zanim się rozwinął.

04:10 Wreszcie musiałem zaprogramować aplikację na smartphone, która zasadniczo przekształci smartfona opiekuna w pilota zdalnego sterowania. Do tego musiałem poszerzyć moją wiedzę na temat programowania w Javie i XCode i dowiedzieć się, jak programuje się energooszczędne urządzenia Bluetooth, oglądając tutoriale na YouTube i czytając różnorodne podręczniki.

04:28 Łącząc wszystkie te elementy, udało mi się stworzyć dwa prototypy, w których jeden czujnik umieszczony jest wewnątrz skarpety, a drugi dodatkowo mocowany jest w dowolnym miejscu, w którym stopa pacjenta dotyka podłogi. Przez około rok testowałem urządzenia na moim dziadku i odniosłem  100-procentowy sukces w wykrywaniu ponad 900 przypadków jego wędrówek. Latem zeszłego roku, powtórzyłem testy mojego urządzenia na rezydentach kilku zakładów opiekuńczych w Kalifornii, a obecnie jestem w trakcie wdrażania uwag użytkowników i przygotowania urządzenia do produkcji. Testowanie urządzenia na wielu pacjentach uświadomiło mi, że muszę wymyślić rozwiązanie dla osób, które nie sypiają w skarpetkach.

05:07 A zatem, zebrane na ogromnej liczbie pacjentów dane pokazują, że czujnik może być przydatny do poprawy opieki nad pacjentem, a także, być może, prowadzić do wyleczenia tej choroby. Na przykład, obecnie sprawdzam zależność między częstością nocnych wędrówek pacjentów a ich codzienną aktywnością i dietą.

05:24 Jedna rzecz, nigdy nie zapomnę chwili, gdy to urządzenie po raz pierwszy powstrzymało nocną wędrówkę dziadka. W tamtym momencie, naprawdę poczułem moc technologii, która może zmienić życie na lepsze. Ludzie żyją szczęśliwie i zdrowo - to świat, który mogę sobie wyobrazić.
05:39 Dziękuję bardzo.
05:41 (Oklaski)



kadr z filmu


Jak widać nie każda sprezentowana skarpetka jest prezentem wynikającym z braku pomysłu...

czwartek, 12 lutego 2015

Demencja leczona szczęściem....

Ponieważ to jedyna taka wioska, zapewne wszyscy ją znają i nie ma sensu o niej przypominać.

Ale to także moja idea fix. Oczami wyobraźni widzę takie miejsce w Polsce.


W 1992 r. to był zwyczajny zakład opieki.
Nadzór medyczny, smętne, niemal szpitalne pokoje dla chorych; świetlica, w której 20 osób mogło oglądać telewizję; oczekiwanie na leki, na posiłek; nuda; znużenie, bezruch. Nie życie, ale powolne obsuwanie się w niepamięć, specyficzny tryb umierania.
Sześcioro zapaleńców, może szaleńców - pomiędzy nimi Yvonne Van Amerongen (obecnie odpowiedzialna za jakość i innowacyjność usług); Jannette Spiering (obecnie szefowa wioski);  - postanowiło coś zmienić w tym ponurym niby życiu podopiecznych.
Zapytali ich, jak chcieliby przeżyć ostatnie dni życia.
A potem wpadli na pomysł stworzenia „wioski demencji”.
Na pomysł skupienia we wspólnej przestrzeni mieszkalnej ludzi z demencją lub chorobą Alzheimera, ludzi o podobnym wykształceniu, podobnej pracy, podobnym stylu życia, aby wiedli normalne życie, robili to, co po prostu lubią robić, wspólnie się bawili w coś, co będzie ich angażować, a jednocześnie stymulować do rozwoju.
Pomyśleli, że seniorzy z demencją będą wieść samodzielne życie, z minimalnym wsparciem leków, z subtelną pomocą opiekunów, a tym samym będą szczęśliwsi. A szczęście nie tylko zahamuje postęp choroby, ale będzie formą terapii.

I tak powstał projekt wioski.
Krytycy mieli wątpliwości etyczne. A to, że pacjenci wymagają 24-godzinnego nadzoru, że sobie nie poradzą, że taka wirtualna rzeczywistość jest nieludzka, bo to takie reality show na wzór filmowego Truman Show.
Na szczęście budowniczowie Dementiaville mieli dość zapału i energii, by swój projekt zrealizować wbrew oponentom.

Na początek dom, którego wystrój przenosił pacjenta w najlepsze lata jego życia. Na ścianach i wokół mnóstwo pamiątek z przeszłości. W sąsiedztwie wszystko, co czyni życie łatwiejszym, przyjemniejszym, w stylu bliskim mieszkańcom.
Pacjenci mieszkali we własnym domu, prowadzili samodzielne życie, mieli podobnych sobie sąsiadów, z którymi spędzali czas na przyjemnościach.
Budowniczowie wioski doszli do wniosku, że od dużego budynku zakładu opiekuńczego lepsze będą małe domki, w których zamieszka 6-7 rezydentów.

Wioskę budowano niemal 20 lat. Sprawia wrażenie typowego, małego holenderskiego miasteczka. Jest uporządkowane, kolorowe, spokojne, pogodne. Wygląda tak, jakby budowano je w latach od 50-tych do 80-tych XX wieku.
To miasteczko, „w którym chcesz zamieszkać od pierwszego wejrzenia”.
23 domy wybudowane w 7 różnych stylach: typowo miejskim, przedmieścia, farmerskim, holenderskiego kolonializmu, chrześcijańskim, przytulnym i artystycznym.
Mieszka tu 152 rezydentów, a na miejsce czeka się od 5 miesięcy do dwóch lat. Lista oczekujących jest bardzo długa.
Do dyspozycji rezydentów jest 30 klubów, w których można realizować swoje pasje. Jest klub gotowania, wypieków, spacerowy i klasyczny. Jest staromodny supermarket, w którym można kupić ulubione produkty; miejski plac, na którym można się spotkać z przyjaciółmi i zagrać w szachy na powietrzu. Jest teatr, kino, restauracja, sala muzyczna, pub.
I oczywiście fryzjer – bo każdy chce przecież elegancko wyglądać. A obok salon mody.

Wioska zatrudnia 240 opiekunów. Każdy pracownik – fryzjer, sprzedawca w sklepie, bileter w kinie – jest specjalnie przeszkolony w zakresie komunikacji z osobami z demencją.
170 osób pracuje na pełnym etacie.
Ponieważ wioska to zakład opieki, są tu lekarze, pielęgniarki i opiekunowie medyczni – ale nie wyróżniają się strojem. Są po prostu przyjaciółmi niosącymi pomoc w potrzebie. Lekarze dostosowują się do rytmu dnia pacjenta. Bo to rezydenci decydują o porządku swego dnia – o której będzie śniadanie, kolacja, co chcą zjeść na obiad, i kiedy chcą spotkać się z lekarzem.
W sklepie nie trzeba płacić, ale należy wziąć produkt z półki i przejść przez kasę, dopełniając formalności.
Windy nie trzeba przywoływać, ani też nie ma potrzeby wciskać przycisku określające piętro, na które się udajemy.
Wszystko tu jest proste w obsłudze i przystosowane do potrzeb rezydentów, natomiast nic nie obciąża pamięci – nie można się tu zgubić.

Zazwyczaj mieszkańcy stołują się w restauracji, jedzą na prawdziwych talerzach i rozkoszują się aromatem przygotowywanych posiłków. Ale rezydenci są na różnym etapie choroby. Niektórzy są mniej samodzielni niż inni. Dlatego restauracja organizuje dostawę posiłków do domu. Wystarczy zamówić.
Jeśli ktoś wymaga 24-godzinnej opieki, w Holandii (zgodnie z prawem) nie oznacza to nadzoru. Nikt nie lubi być pod obserwacją. Opieka musi być subtelna i wrażliwa, nie ograniczać wolności mieszkańców wioski.

Ta nowatorska terapia działa. I muszą to przyznać nawet ci, którzy kiedyś krytykowali ideę.
Na początku lat 90-tych mieszkaniec Dementiaville przeżywał średnio dwa lata, obecnie trzy do trzech i pół roku.
Oczywiście zdarzają się przypadki nieprzystosowania. Średnio raz w roku ktoś nie odnajduje się w tej zamkniętej społeczności, na ogół z powodu problemów psychiatrycznych. Jednak znakomita większość rezydentów czuje się tu po prostu dobrze.

Szkoda, że jak na razie to jedyna taka wioska na świecie.

Szkoda, że żadna z organizacji w Polsce nie podjęła dotąd podobnej inicjatywy.

Prawda, koszt budowy może szokować. Rząd holenderski wydał na wioskę ponad 28 milionów euro, a koszt utrzymania rezydenta to 5 tysięcy euro miesięcznie.

Ale leczenie szczęściem warte jest naśladowania.

Zachęcam przy tym do obejrzenia reportażu CNN z Dementiaville - film w języku angielskim, bez napisów, ale naprawdę warto.


wtorek, 10 lutego 2015

Być pomocnym w żałobie...

Z niewiadomych przyczyn tkwimy w przekonaniu, że prawdziwą mądrość czerpiemy z tego, czego sami doświadczyliśmy. Z naszych porażek, potknięć, błędów.

Mówimy, że „życie nas nauczyło”.

Dzielimy wiedzę na „teorię” – czyli to, co jest doświadczeniem innych – i „praktykę” – czyli to, czego dotknęliśmy sami lub osoby, którym ufamy.

Tymczasem, nie ma pewności, że popełniając błędy doskonalimy swoje umiejętności.

Że życie rzuca nam kłody pod nogi, bo chce nas czegoś nauczyć, lub byśmy stawali się przez to lepsi.

Często, wpadamy w koleiny doświadczenia i tkwimy w przekonaniu, a przekonanie wyprowadza nas na manowce…


Jedną z takich kolein jest „pocieszanie” osoby w żałobie.

Kiedy spotykamy osobę pogrążoną w żalu i bólu z powodu straty, a nie możemy się wycofać (choć nie wiemy ani co powiedzieć, ani jak zareagować), wypowiadamy magiczne słowa, które mają osobę tę podnieść na duchu.
Oczekujemy przy tym, że zaklęcie zadziała natychmiast i że rozmowa potoczy się gładko, bez obciążania nas smutkiem.
Czasami spodziewamy się uśmiechu. Niekiedy wdzięczności, że dostrzegliśmy jej smutek.

Niestety, nasze wsparcie jest nie tylko nieefektywne, ale może okazać się toksyczne.
Najbardziej toksyczne są słowa:

„Będzie dobrze.”  - Nie będzie, bo to, co dobre właśnie się skończyło. Całym sobą dostrzegam tylko puste miejsce po kimś, kto był ważny w moim życiu, kto wypełniał moje życie, dla kogo żyłem. I z tą pustką jest mi źle. Nie chcę ani wypełniać tej pustki, ani zastąpić bliskiej osoby kimś obcym. Może tego potrzebuję, ale nie jest mi z tym dobrze…
„Z czasem się ułoży. Czas leczy rany.” – Czas niczego nie leczy, nie łagodzi bólu. Obietnica, że zapomnimy o zmarłym tu i teraz jest bolesna. Nie chcę zapomnieć, ja tylko nie chcę, żeby tak bolało.
„Wiem, jak się czujesz.” – Nie wiesz. To nie twoja strata, nie twój ból. Każdy ból jest wyjątkowy. Ja także nie będę wiedział, co i jak czujesz, kiedy ciebie spotka coś podobnego.
„Nie powinieneś czuć się w ten sposób, tak długo.” – A jak długo należy odczuwać ból? Czy powinienem się wstydzić, że odczuwam ból, że mi jej lub jego brakuje? Czy mój ból sprawia ci kłopot? Jeśli tak, to nie chcę ci przeszkadzać.
„Spójrz na jasną stronę, przynajmniej jest w lepszym miejscu.” – A to miejsce nie było dobre? Czy za mało się starałem? Zrobiłem coś źle, nie tak, czegoś nie zrobiłem? A gdzie jest to lepsze miejsce? Dlaczego nie możemy tam być razem?
„Nie zamartwiaj się, jego lub jej cierpienie już się skończyło.” – Tak… dobrze, że nie cierpi, to prawda. Ale ja cierpię. Nie chciałem, by ją lub jego bolało, ale nie przeszkadzało mi pomaganie jej lub jemu. Martwię się o siebie – wiem, że to wstyd, że myślę o sobie – ale martwię się, co ja teraz zrobię bez niego lub bez niej…
„Nie gniewaj się na Boga. On wie lepiej, co dla nas dobre.” – Czyli, że Bóg chce, aby cierpiał? Mój ból sprawia mu przyjemność?....
„Jesteś jeszcze młody; możesz mieć inne dzieci, poznasz kogoś...” – Ja nie chcę „kogoś innego”, chcę odzyskać moje życie, chcę tylko tyle, czy na to nie zasługuję?
„To tylko … pies, kot, ptak, itp.” – Naprawdę? A gdyby to ciebie spotkało, to też tak byś powiedział? A jeśli ja odejdę, to też się okaże, że ja byłem tylko…?
„Nie poddawaj się. Popatrz, inni mają jeszcze gorzej. Zajmij się czymś. Powoli zapomnisz…” – A najlepiej nie zawracaj mi głowy swoim bólem?...

Jeśli chcesz pomóc osobie w żałobie – bliskiemu, przyjacielowi, znajomemu – nie używaj tych frazesów.
Nie pomogą, a zabolą, bo osoba poczuje się zawstydzona, zlekceważona i osamotniona w swoim żalu.

Jednak najbardziej toksyczne jest w takiej sytuacji zdanie „Przepraszam, ale nie miałam (miałem) czasu…”. Nawet, jeśli to prawda, nawet jeśli się z tym źle czujesz, nigdy nie przepraszaj i nigdy nie mów, że „nie masz czasu”, by odezwać się do osoby w żałobie.
Żałoba nie jest wyborem, a smutek jest wystarczającym ciężarem. W pewnym sensie, każdy z nas wie, że w żałobie zdani jesteśmy tylko na siebie, ale czasami potrzebujemy pomocy. Choćby świadomości, że można na kogoś liczyć. Może „nie mieć czasu”, by odczuwać ból.

Zawodowi terapeuci spisali 141 zdań, które na ogół kierujemy do osób w żałobie, a następnie poprosili swoich klientów o ocenę tychże rad i wskazanie tych, które rzeczywiście są pomocne. Na liście zostało zaledwie 19 pozycji.

Jeśli chcesz pomóc, nie obawiaj się zapytać „Co się stało?”.
To nie jest oczywiste. To nie banał. Osoba w żałobie potrzebuje wypowiedzieć to na głos, potrzebuje nazwać przyczynę swego bólu. Wyrazić stratę i zakląć lęk przed przyszłością.
Osoba w żałobie czuje się wyizolowana przez swój smutek, ponieważ większość ludzi ma tendencję do unikania jej, jak gdyby smutek był zaraźliwy. A także izoluje się, aby nie obciążać nikogo swoim żalem. I nic nie jest takie oczywiste. Śmierć bliskiej osoby może być najmniej istotna dla intensywności odczuwanego żalu.

Nie obawiaj się zapytać: „Jak się z tym czujesz?”. Ale, gdy zapytałeś, bądź gotów wysłuchać.
Słuchać sercem, nie głową. Być może usłyszysz długi monolog, być może zdawkowe półsłówka, być może ciszę. Ale wysłuchaj tego.
Nie musisz udzielać rad, rozwiązywać problemów, odpowiadać na pytania.
Ważna jest twoja uwaga i twoje towarzyszenie. Z żałoby każdy musi wyjść sam, na swój sposób. Nie można nas z niej wyciągnąć „za uszy”.

Nie obawiaj się powiedzieć: „Nie mogę sobie wyobrazić, jak bolesne musiało być to dla ciebie.” Każdy związek jest wyjątkowy, w związku z tym i żal po stracie jest wyjątkowy. Nie wiesz, jak (co) się czuje, więc zawsze jest to prawdziwe stwierdzenie i nigdy nie obrazisz nim osoby w żałobie.
„Nie mogę sobie wyobrazić, jak się czujesz, choć wiem, że gdy straciłem matkę czułem...”.
I jeśli możesz, pozwól na snucie wspomnień, posłuchaj ich uważnie. Nie musisz, a nawet nie powinieneś sam wspominać. Nie chodzi bowiem o to, by wspomnienia mnożyć, nadpisywać własne na tym, co zapamiętała osoba w żałobie. Spróbuj wejść w świat jej wspomnień.

Jednak, jeśli chcesz pomóc, słuchaj uważnie, śledź słowa rozmówcy w swojej głowie, ponieważ są one używane w określonym celu. Nie myśl o tym, co ty chcesz jej powiedzieć.
Nie rozglądaj się wokół. Nie pozwól, by twoja uwaga była rozproszona.
Kiedy chcesz pomóc i kiedy zadajesz pytanie, nie wtrącaj: „A może chciałbyś coś zjeść?”, „Napijemy się herbaty?”, „Boli cię coś?”…
Jeśli osoba w żałobie zgubi twoją uwagę na jedną sekundę. traci poczucie bezpieczeństwa i wycofuje się.
Bądź zatem uważny i empatyczny.
Jeśli chcesz pomóc i zdecydowałeś się rozmawiać, rozmawiaj.
Jeśli zdecydowałeś się posiedzieć, siedź.
Jeśli osoba nie chce rozmawiać, ale potrzebuje towarzystwa, pozwól jej sobie towarzyszyć. Nie wypytując, nie angażując jej w to, co robisz, ciesząc się z jej obecności.
Jednak, kiedy rozmawiasz, nie rób nic „przy okazji”, osoba w żałobie nie chce ci przeszkadzać, nie chce być zadaniem do wykonania, nie chce pomocy tylko dlatego, że ktoś czuje taką powinność.

niedziela, 8 lutego 2015

O żałobie...

Zasłyszane z filmu: „Życie nas przewraca, ale to my decydujemy, czy się podnieść”.

Nie ma bardziej traumatycznego doświadczenia od śmierci bliskiej, ukochanej osoby.

Gdy umiera nam ktoś bliski, zawsze – czy tego chcemy, czy nie – odbieramy to jako solidny cios od życia. I nigdy nie jesteśmy na to przygotowani, choćby bliska osoba długo chorowała, a my w chorobie jej towarzyszyliśmy.

Być może od śmierci bardziej dotkliwy jest ból po stracie…


„Żałoba” to nie tylko czas lub stan, w jakim znaleźliśmy się skutkiem śmierci kogoś bliskiego.
To normalna, jak najbardziej naturalna złożona reakcja na istotną stratę emocjonalną.
Żałoba ma różne stopnie intensywności wszelkiego rodzaju – od smutku do głębokiego żalu.
Żałoba często wywołuje sprzeczne uczucia, przez co zmienia wzorzec naszych reakcji lub zmienia dotychczasowy schemat zachowania.
Żałoba to uczucie pustki po kimś, kto „zawsze” obok był, a kogo teraz nie możemy odnaleźć w swoim otoczeniu.
Żałoba jest zatem sposobem radzenia sobie ze stratą.

Żałobie towarzyszą:
  • spadek koncentracji uwagi,
  • stan odrętwienia,
  • problemy ze snem – bezsenność, albo poczucie ciągłego znużenia,
  • wahania apetytu – podjadanie w nocy, objadanie się, albo przeciwnie – całkowity brak apetytu.
  • ostre wahania nastroju i zaburzenia równowagi emocjonalnej.

Stan głębokiego żalu, charakterystyczny dla żałoby po śmierci bliskiej osoby, może powodować ponad 40 różnych rodzajów straty.
Najczęstsze to: rozwód; przejście na emeryturę; przeprowadzka; strata ukochanego zwierzęcia; zmiany sytuacji finansowej (wzrost lub spadek zamożności); przewlekła choroba lub niepełnosprawność; problemy prawne; uczucie „opuszczonego gniazda” – usamodzielnienie się dzieci; uwolnienie się od nałogu; rozpoczęcie szkoły.
Głęboki żal nie jest i nie musi być uczuciem, które daje się racjonalnie uzasadnić.

Każda żałoba jest indywidualna i niepowtarzalna.
Nie istnieją żadne schematy przeżywania żałoby, ani jej kategorie.
Nie ma „czasu żałoby” i nie ma etapów żałoby do przejścia.
W żałobie nie ma nic uniwersalnego. Nie istnieją żadne reakcje lub zachowania, które dotyczą wszystkich, lub choćby większości osób w żałobie.

Żałoba (głęboki smutek, głęboki żal) to uczucie jak najbardziej naturalne i mieszczące się w psychologicznej normie. Nie jest to stan patologiczny, czy też zaburzenie osobowości.
Czasami, osoby pogrążone w żałobie, są błędnie diagnozowane.
Przypisuje im się objawy chorobowe, a następnie poddaje terapii lub leczeniu antydepresantami.
Niestety, błędna diagnoza oznacza błędną terapię.
Niepotrzebnie zażywane leki nie pomagają, a mogą szkodzić, bo utrudniają uczenie się zachowań, dzięki którym wychodzimy z żałoby i odzyskujemy równowagę.
Jak wskazują badania, wiele osób zażywających leki i będących pod opieką lekarzy z powodu depresji, w rzeczywistości boryka się z niedomkniętą (nierozwiązaną) żałobą.
Depresja i niedomknięta żałoba mają podobne objawy - trudności z koncentracją uwagi, wahania nastroju, poczucie odrętwienia, kłopoty ze snem, zaburzenia nawyków żywieniowych i ogromne straty energii.
Jednak, gdy do bólu po stracie dołączą negatywne emocje wynikające ze stereotypów dotyczących żałoby, mogą pojawić się objawy patologii. Niekoniecznie depresja, równie dobrze może to być fobia, lub agresja.

O niedomkniętej żałobie możemy mówić, gdy:
- osoba, która doznała straty nie chce myśleć i mówić o kimś, kto umarł, lub nie chce lub nie potrafi wyrazić uczuć związanych ze stratą;
- dobre wspomnienia łączą się trwale z bolesnymi i wywołują negatywne emocje;
- chcemy rozmawiać tylko o pozytywnych lub wyłącznie negatywnych aspektach relacji ze zmarłą osobą.
Niedomykanie żałoby może wypływać z lęku, który towarzyszy myślom lub uczuciom związanym z utraconą relacją.
Aby uciec od lęku, rozładować związane z nim napięcie, albo zamaskować go, wiele osób w żałobie sięga po alkohol, jedzenie, zakupy, albo ćwiczenia fizyczne. Niestety, efekt jest krótkoterminowy.

Do żałoby przykleiło się co najmniej kilka błędnych stereotypów, które nie tylko nie pomagają poradzić sobie ze stratą, ale mogę prowadzić do patologii.
Są to:
  • „Czas leczy rany.” – Niestety, czas nie goi ran, ani nie łagodzi doznania straty. Żałoba nie ma swego czasu. Może równie dobrze trwać tydzień, co 40 lat.
  • „Żałoba wymaga samotności.” -  Często sądzimy, że osoba pogrążona w żalu potrzebuje „chwili w samotności”. Tymczasem w ten sposób dowiadujemy się, że nasz smutek być może jest powodem do wstydu, albo że sprawiamy otoczeniu kłopot.
  • „Bądź silny. Poradzisz sobie.” – Żałoba to nie zadanie do wykonania, to nie droga do przejścia. A radzenie sobie ze stratą nie jest obowiązkiem wobec nikogo. Spychanie, wypieranie żałoby, aby „być silnym” może wydłużać żałobę, pogłębiać ją i prowadzić do patologii.
  • „Nie martw się. Nie poddawaj się. Nie powinieneś się czuć źle.” - Zazwyczaj to stwierdzenia ze wszech miar racjonalne, ale w żadnej mierze nie pomagają osobie w żałobie. Żałoba nie jest złym samopoczuciem, z którym się obnosimy, utrudniając innym życie.
  • „Wypełnij stratę.” - To stereotyp na ogół dotyczący straty ukochanego zwierzaka, albo partnera w nieformalnym związku. Żałoba dotyczy istotnej straty emocjonalnej. Pustka po stracie nie da się zapełnić. Pozostanie na zawsze. Usiłowanie jej wypełnienia może okazać się szkodliwa zarówno dla osoby w żałobie, jak i dla nowego partnera.
  • „Zajmij się czymś.” - „Jeśli będziesz czymś zajęty, nie będziesz miał czasu myśleć o stracie.” To smutne, ponieważ niektórzy ludzie spędzają całe życie w tym mniemaniu i nigdy nie dają sobie szansy na żałobę i domknięcie spraw niezakończonych, a związanych ze stratą.

Celem i sensem żałoby jest odzyskanie równowagi po stracie.
Jest to możliwe tylko wtedy, gdy osoba, która poniosła stratę, przeżyje swoją żałobę, domknie ją i rozwiąże przez szereg małych i poprawnych kroków.
Odzyskiwanie równowagi emocjonalnej po stracie nie jest łatwym zadaniem.
Podejmowanie działań, które prowadzą do odzyskania równowagi wymaga uważności, otwartości umysłu, woli i odwagi.

Starość i żałoba...

Dlaczego starość nas przeraża?

Przeraża tak bardzo, że odrzucamy samo pojęcie?

Choć jak głosi porzekadło: „każdy chce żyć jak najdłużej, nawet do późnej starości”.

Może dlatego, że w „starość” wpisany jest smutek.

Smutek, żal, żałoba.


Oczywiście, smutek towarzyszy całemu naszemu życiu, jest jedną z oznak życia.
Nie ma życia bez smutku. Życie to zmiany, a zmiany to przemijanie.
Jeśli coś przemija, tracimy to.

Przyczyną smutku może być: strata ukochanego zwierzaka, utrata pracy, rozwód lub separacja, choroba, przeprowadzka, a nawet pozytywne zmiany, które pozwalają nam się rozwijać, przez które jednak także coś tracimy.
Ale te okazje i związane z nimi poczucie straty, a nawet żalu, przydarzają się nam. Radzimy sobie z nimi, bo spodziewamy się, że przyszłość przyniesie rekompensatę.

Smutek wpisany w starość jest oczekiwany, niejako naturalny. Strata jest „normalnością”.
Cóż można poradzić, przecież to musiało się zdarzyć, to oczywiste…
No i „przecież to nie pierwszy raz”, pewnie zdążyłeś się przyzwyczaić.
Wielu starszych ludzi wstydzi się swego smutku, traktując go jako słabość, jeszcze jeden dowód niedołężności.

Szczególnie kłopotliwa w późnym wieku jest żałoba.
Bo niemal każdy senior ma już za sobą stratę dziadków, rodziców, bliższych lub dalszych krewnych, przyjaciół, znajomych… Wydaje się, że kiedy uświadamiamy sobie proces starzenia, z definicji jesteśmy przygotowani na śmierć partnera, małżonka, przyjaciela z dzieciństwa.
Tymczasem starszy człowiek musi się dopiero nauczyć „języka straty”. Jego przyszłość to coraz węższy horyzont, trudno wypatrzeć rekompensatę.
A teraźniejszość, choć tak wiele pozostawiliśmy za sobą, tak wiele się nauczyliśmy, potrafi nas zaskakiwać.

J. Shep Jeffreys, amerykański psychoterapeuta zajmujący się pomocą osobom w żałobie, przytacza taką oto historię:
„Przyszła do mnie 88-letnia kobieta, ponieważ zmarła jej 55-letnia córka, jej jedyne dziecko. Nie miała żadnych wnuków. Była wdową od kilku lat i nie miała żadnej dalszej rodziny. Mimo że była w dobrym stanie fizycznym, bardzo chciała umrzeć. „Dlaczego Bóg nie zabrał mnie?” - to pytanie stale brzmiało w jej wypowiedziach. Spodziewała się, że córka będzie jej towarzyszyć w ostatnich lat życia; tymczasem teraz, że nie ma nikogo.”

Żałoba tej kobiety była bardziej skomplikowana niż można by sądzić.
Dotyczyła nie tylko straty najbliższej osoby, ale także straty własnej przyszłości i poczucia sensu życia w osamotnieniu.
Czy jakakolwiek strata po drodze mogła ją do niej przygotować?

Żałoba seniorów jest wyjątkowa właśnie ze względu na wielość strat - poza śmiercią - które składają się na proces starzenia. Są to zmiany fizyczne, zmiany w rodzinie, zmiana ról zawodowych i społecznych, zmiany miejsca zamieszkania, a wreszcie zmiany w sferze psychiki.
Zmiany i związane z nimi straty nakładają się i wzmacniają smutek.
Nie tylko nie uczą, jak sobie radzić z żałobą, ale komplikują ją, maskując sedno problemu.
Za spotęgowanym żalem nie zawsze nadążają ciało i umysł.

Nie wszyscy seniorzy to osoby kruche, zdezorientowane, zagubione. Niektórzy są bardzo samodzielni, zaradni emocjonalnie, aktywni i sprawni. Potrafią swój smutek, także żałobę, kompensować i rozładowywać.
Skupiają się na teraźniejszości, na działaniu. Krok po kroku, nie rozglądając się wokół, nie skupiając uwagi na samotności, ale też nie wypatrując mglistej przyszłości, uczą się żyć pomimo, albo ze swoim żalem.
W miejsce rytuałów i nawyków związanych ze zmarłym bliskim, tworzą nowe – choćby takie, które można ująć w kategorię „pamięć o zmarłym”.
Albo modyfikują te stare zwyczaje, wchodzą w rolę zmarłej osoby i robią to „dla niej”, „dla niego”.

Jednak wielu seniorów może nie radzić sobie z żalem.
Szczególnie, gdy śmierć łączy się ze zmianami w sytuacji ekonomicznej i społecznej seniora.
Spadek dochodów, konieczność opuszczenia mieszkania, przeprowadzka do innego miasta, do domu opieki, te czynniki mogą prowadzić do tego, że senior w żałobie:
- izoluje się lub jest izolowany,
- podlega wykluczeniu społecznemu lub ekonomicznemu;
- traci pozycję społeczną;
- traci rodzinę i popada w osamotnienie.
Każda z tych sytuacji jest samodzielnym problemem do rozwiązania, a żałoba utrudnia działanie, odbierając energię.
W takich przypadkach żal wyraża się frustracją i gniewem, wręcz agresją, co zniechęca otoczenie i utrudnia rozwiązanie problemu.

Zaskoczeniem dla kogoś może być fakt, jak ciężko znoszą żałobę rodzinni opiekunowie, którzy stracili podopiecznego.
Otoczeniu wydaje się, że powinni poczuć ulgę, wolność, skupić się na sobie, tymczasem oni nie potrafią wyjść z roli, czują się winni, boją się, że zawiedli, nie potrafią działać z myślą o sobie.
Zamiast cieszyć się odzyskaną swobodą, mają poczucie jej utraty. A to przez to, iż opiekując się bliskim nie dostrzegali nadchodzącej własnej słabości, lekceważyli ją, mobilizując się do obowiązków, i teraz jej ulegają. I choć są mistrzami opieki, nie potrafią zaopiekować się sami sobą.

* * *

Kiedy zmagasz się z żałobą:
  • jedz potrawy kaloryczne, ale lekkostrawne,
  • dużo odpoczywaj,
  • ćwicz cokolwiek, a najlepiej szczególnie dużo spaceruj,
  • pozwól sobie na płacz - i pić dużo wody, bo płacz odwadnia,
  • otocz się kochającymi i pozytywnymi ludźmi, którzy potrafią wysłuchać,
  • prowadź dziennik lub pamiętnik – bez zamartwiania się o styl, gramatykę, ortografię, czy jasność myśli - po prostu pisz o swoich odczuciach, nie trzymaj ich w sobie, wypowiedz je na głos,
  • medytuj, a przynajmniej relaksuj się, korzystaj z drzemki w ciągu dnia,
  • zwolnij, weź ciepłą kąpiel,
  • korzystaj z uroków natury.


Kiedy dostrzegasz u siebie poniższe objawy – potrzebujesz profesjonalnej pomocy:
objawy fizyczne:
• gdy myślenie o stracie uniemożliwia spanie;
• gdy miewasz koszmary senne;
• gdy budzisz się w środku nocy i nie jesteś w stanie się znowu spać;
• gdy czujesz się wyczerpany, zmęczony, rozdrażniony;
• gdy twój smutek wywołuje fizycznie objawy choroby;
• gdy masz skłonność do przejadania się, szczególnie słodyczami;
• gdy straciłeś apetyt z powodu swojej straty;
objawy emocjonalne:
• gdy występują niekontrolowane wybuchy złości;
• gdy obwiniasz się, że nie zrobiłeś „dość”, by zapobiec stracie;
• gdy czujesz się niepotrzebny, winny, bo „powinieneś” zrobić coś inaczej;
• gdy płaczesz cały czas;
• gdy obawiasz się o życie, stałeś się przewrażliwiony lub hiper-czujny;
• gdy gnębi cię lęk z powodu straty lub popadasz w depresję;
objawy społeczne:
• gdy się izolujesz;
• gdy twój smutek zakłóca pracę;
• gdy nie jesteś w stanie utrzymywać bliskich relacji z innymi ludźmi od czasu straty;
• gdy smutek ma wpływ na relacje z partnerem, małżeństwo;
• gdy wstydzisz się mówić o swoim żalu;
• gdy odrzucasz oferty pomocy od innych;
objawy duchowe:
• gdy kwestionujesz rzeczy, w które zawsze wierzyłeś;
• gdy czujesz, że życie nie ma sensu;
• gdy odwracasz się od swojej wspólnoty religijnej czy duchowej;
• gdy jesteś zły na Boga lub istoty wyższe, w które zawsze wierzyłeś.

Przy czym profesjonalną pomocą nie jest recepta na lek uspakajający wypisana przez lekarza pierwszego kontaktu.
Najlepiej jest porozmawiać z ludźmi pracującymi przy hospicjach.

czwartek, 5 lutego 2015

Jeśli żyjesz długo ... napotkasz smutek.

Jeśli żyjemy wystarczająco długo, w życiu każdego człowieka zdarzy się dzień, gdy w lustrze zauważy o jedną zmarszczkę za dużo, by zmarszczek nie dostrzegać; dostrzeże tu i tam przebarwienia skóry, które sprawiają, że już nie wydajemy się sobie tak atrakcyjni jak niegdyś; poczuje, że mięśnie nie są już tak elastyczne; że trudniej się schylić, sięgnąć; a i w oku nie ma tego błysku, który kiedyś dostrzegali wszyscy wokół.

 

I poczujemy, że tuż obok, za plecami mamy nieproszone towarzystwo – smutek.
Smutek jest nieodłącznym towarzyszem starzenia się.
Czasami zmienia się w niepokój, czasami w żal. Czasami w rezygnację.
Kiedy staramy się go nie zauważać, zmienia się w demona - frustrację.
Każe nam patrzeć w przeszłość, skupiać uwagę na tym, co przeminęło, i zadaje nam ból, delektując się naszym cierpieniem, żerując na nim.
Zaczynamy się mniej lub bardziej świadomie pławić w użalaniu nad sobą i opłakiwaniu straconej młodości. Tęsknić za straconymi złudzeniami; okazjami, których nie wykorzystaliśmy; możliwościami, które przeminęły z wiatrem.

Możemy przed tym smutkiem uciekać, rzucając się w wir życia, pracy, odzyskiwania lub podtrzymywania młodości.
Możemy go maskować, chować coraz głębiej, aby nikt nie dostrzegł, że jesteśmy jedynie kukiełkami w rękach smutku.
Cokolwiek jednak robimy, żyjemy w świecie smutku, nie w swoim.

Można też zaprzyjaźnić się ze smutkiem, przytulić go, pokochać, zaakceptować jego towarzystwo.
Ale żyć swoim życiem. Swoimi marzeniami… Jeśli chce, może iść z nami, ale tylko tam, gdzie kieruje nas nasz własna wola.

Beth Patterson – amerykańska psychoterapeutka – radzi, jak przytulić do serca swą starość, bez żalu za odchodzącą w przeszłość młodością:

  • Uświadom sobie, że mądrość przychodzi z doświadczeniem życiowym, a nie z czytania o niej. I nie chodzi tu o jakąś skomplikowaną filozofię, mądrość objawioną. Ale o najzwyklejszą, banalną przyjemność. Bywa, że rozczytujemy się i zagłębiamy w marzeniach o przyjemności „nie z tego świata” (znaczy, nie z mojego, twojego, naszego świata). Albo wytężamy wzrok i wypatrujemy przyjemności poza horyzontem. Nawet wkładamy wiele energii, by po nie sięgnąć. Jednocześnie gubimy przyjemności skrojone na nasz rozmiar, czekające pod ręką. Pozwalamy im zmarnieć, wyschnąć, pokryć się kurzem. Przyjemność to czerpanie z własnego życia, nie z życia innych, choćby tych wspaniałych.
  • Doceń siebie i to, czego się nauczyłeś.
  • Świętuj swoje osiągnięcia.
  • Potwierdź swoje niedoskonałości bez wyroku, kary i pokuty. Nikt nie jest doskonały, czy młody czy stary.
  • Zaakceptuj swoje ograniczenia. Co to za problem, że nie dysponujesz dawnym przyspieszeniem? Po co ci turbodoładowanie. Nie spieszysz się przecież do celu.., delektuj się drogą.
  • Doceń własną cierpliwość i pielęgnuj ją jak najpiękniejszy kwiat.
  • Miej współczucie dla siebie i dla wszystkich, których na twej drodze - zwanej ludzką egzystencją - spotykasz.
  • Świętuj nietrwałość. Mimo wszystko, jeśli rzeczy byłyby trwałe, w ogóle nic nie byłoby możliwe. Aby marzenia się realizowały, konieczne są zmiany.
  • Doceń wartość współpracy z innymi. Nie zawsze musisz podążać samotną drogą
  • Wzmocnij swoją duchowość, podziwiaj piękno przyrody, sztuki i dostrzeż w życiu małe cuda.
  • Podziel się z innymi wiedzą i doświadczeniem, tym, czego nauczyły cię porażki i sukcesy. Nie musimy uczyć się tylko na swoich błędach, pozwól, by ktoś uczył się na twoich.
  • Raduj się ciszą i spokojem.
  • Stwórz listę rzeczy, które chciałeś i nadal chcesz osiągnąć i zacznij je robić. Nigdy nie jest za późno. Może nie wejdziesz do swej Ziemi Obiecanej, ale przynajmniej ją zobaczysz.
  • Myśl z pokorą o rzeczach, które chcesz osiągnąć, nie wszystko jesteś w stanie wykonać. To jest OK. Nie ma w tym porażki. Szanuj swoje siły i mądrze nimi gospodaruj.
  • Nie zatrzymuj w sobie żalu. Znowu, nikt nie jest doskonały. Porażki, błędy, to tylko lekcje życia, w których wziąłeś udział po drodze.
  • Zachowaj poczucie humoru, poczucie perspektywy i dystansu – w równej mierze do świata i do siebie. I jak najczęściej śmiej się. Uśmiechaj. Do każdej chwili, która nadchodzi…

Zdjęcie ze strony Eileen Caddy

środa, 4 lutego 2015

Czy można spowolnić postęp choroby Alzheimera? Obiecujące badania...

Amerykańskie statystyki są niepokojące.
Co 67 sekund u któregoś z mieszkańców USA rozwija się choroba Alzheimera.
Z chorobą żyje ponad 5 milionów Amerykanów.
Każdego roku około pół miliona osób umiera z przyczyn związanych z alzheimerem.
Polepszenie jakości życia pacjentów, ich rodzin, opiekunów, stało się priorytetem badań medycznych w USA.

 W Wake Forest Baptist Medical Center prowadzone są badania nad wpływem insuliny detemir, aplikowanej w sprayu do nosa, na zdolności poznawcze pacjentów z chorobą Alzheimera.

Insulina detemir jest syntetyzowanym analogiem ludzkiej insuliny o wydłużonym działaniu.

Badaniu poddano 60 osób w wieku od 55-85, u których diagnozowano łagodne zaburzenia poznawcze lub łagodną, bądź umiarkowanej fazę choroby Alzheimera.
Przez 21 dni pacjentom podawano dawki insuliny detemir w sprayu do nosa.
Badani byli podzieleni na trzy grupy - jedna otrzymywała placebo, jedna 20, jedna 40 jednostek insuliny detemir.
Okazało się, że u pacjentów, którzy otrzymali wyższą dawkę aerozolu, odnotowano znaczącą poprawę pamięci krótkoterminowej i przetwarzania informacji, w porównaniu do tych, którzy otrzymali dawkę mniejszą.

Nawet u pacjentów z oznaczonym genem APOE e4, który zwiększa ryzyko choroby Alzheimera, odnotowano poprawę pamięci.
Dr Suzanne Craft, profesor gerontologii i geriatrii w Wake Forest Baptist Medical Center (kierująca badaniami) twierdzi, że poziom poprawy u pacjentów obciążonych genetycznie zaskoczył wszystkich członków zespołu badawczego. Zaledwie kilka innych form terapii pozwala uzyskać podobny efekt.


Osoby, które nie są obciążone genem, uzyskiwały ten sam wynik, niezależnie od tego, czy otrzymywały placebo, 20 czy 40 jednostek insuliny.

Dr Craft zwraca uwagę, że choroba Alzheimera ma tak druzgocący wpływ na pacjenta, iż nawet niewielkie korzyści terapeutyczne - poprawa jakości życia i zmniejszenie ogólnego obciążenia dla pacjentów, ich rodzin i społeczeństwa – mają znaczenie. Dlatego zapowiada kontynuowanie badań, by uczynić terapię bezpieczną i bardziej efektywną. Tym bardziej, że tak aplikowana insulina może łagodzić objawy zaburzeń poznawczych, które dotykają 10-20% osób powyżej 65 roku życia.

Co ważne, badanie pilotażowe nie wykazało żadnych negatywnych skutków ubocznych podawanej w sprayu do nosa insuliny detemir.
W przyszłych badaniach, naukowcy chcieliby porównać skuteczność różnych postaci insuliny, aby znaleźć taki, który byłby najbardziej przydatny w leczeniu objawów choroby Alzheimera.

To obiecująca informacja, szczególnie z uwagi na łatwość aplikacji leku.

Na podstawie artykułu How Nasal Insulin Spray Could Treat Alzheimer's  Alissy Sauer - http://www.alzheimers.net/2-2-15-nasal-insulin-spray-treats-alzheimers

wtorek, 3 lutego 2015

O poczuciu winy... gdy bliskich zabrakło.

W artykule Carol Bradley Bursack - w serwisie agingcare.com – znalazłem ciekawe opowieści:

Opowieść pierwsza.
Pierwsza rozmowa z mamą tego dnia. Poradzisz sobie.
"Cześć, mamo. Tak, całkiem przyjemny dzień. Może spróbujesz pokonać korytarz i pogadać z Marianną?" Rozmawiasz przez chwilę, a potem mówisz: "Cześć. Też cię kocham."
Mija pięć minut. Telefon dzwoni ponownie, odbierasz.
"Cześć, mamo. Tak, to całkiem przyjemny dzień. Czy widziałaś się z Marianną, jak sugerowałam, kiedy dzwoniłaś wcześniej? (Twój ton wydaje się miły i delikatny)."Tak, dzwoniłaś wcześniej. Po prostu zapomniałaś. Nie ma sprawy. Kocham Cię. Do widzenia."
Mija kolejnych sześć minut i telefon dzwoni ponownie. Na wyświetlaczu pojawia się znany numer, więc go ignorujesz. Reguła trzech została zachowana, zatem odpuszczasz sobie.
Wiesz, że z mamą wszystko w porządku. Słyszała twój głos. Możesz zignorować połączenie.
A jednak czujesz się winna.
Przyzwyczaiłaś się już do tego poczucia winy.
Telefon to tylko jedna z gier, w którą musiałam grać. Gdy mama dzwoniła pierwszy raz, odbierałam i sprawdzałam, jak się czuje. Za drugim razem, delikatnie próbowałam dać do zrozumienia, że już rozmawiałyśmy. Trzeci telefon – czasami najlepiej go zignorować. Wiem, że jest zakłopotana (albo myśli, że kłamię, w zależności od dnia), gdy mówię, że dzwoniła trzy razy w ciągu 15 minut. Wydaje się, że bardziej uprzejmie jest po prostu nie odbierać telefonu i zapomnieć, że dzwoniła.

Opowieść druga:
Odwiedzasz mamę w jej mieszkaniu i jesteś tam na tyle długo, by zrobić pranie, posprzątać łazienkę i kuchnię. Wpadłaś tylko na chwilę. Ona ogląda swój ulubiony program w telewizji, którego ty nie znosisz, ale ona oczekuje, że zostaniesz i dotrzymasz jej towarzystwa. Za chwilę, twoje dzieci wrócą do domu. Musisz podać obiad.
Czy małe kłamstwo będzie w porządku? To znaczy, czy to straszne, że chcesz wyrwać małe pół godziny między wizytą u mamy a powrotem dzieci; pół godziny tylko dla siebie, by po prostu odzyskać energię lub złapać równowagę?
Mówisz do mamy, „Joasia wraca do domu, muszę już iść. Oglądaj program, a ja zadzwonię później, by sprawdzić jak się czujesz.”
Wybiegasz, wskakujesz do samochodu, wracasz do domu, wypijasz szklankę wody mineralnej. Kładziesz się z nogami w górze i słuchasz błogosławionej ciszy.
I czujesz się winna.

Opowieść trzecia:
Pamiętam czas, gdy pisałam do mojej babci, mieszkającej kilkaset kilometrów ode mnie, przynajmniej raz w tygodniu. Kiedyś napisała mi, jak wiele te listy dla niej znaczą. Ale potem - w mojej pamięci zdarzyło się to tuż po tym, jak wyznała mi, jak bardzo lubi naszą korespondencję, choć bardziej prawdopodobne jest, że było to miesiąc lub dwa później - przeszłam poważny kryzys osobisty. Zaprzestałam pisania. Po jakimś czasie wróciłem do listów, ale przeprowadzałam się ze stanu do stanu i już nie pisałam regularnie. A babcia odeszła. Nie było mnie przy niej, kiedy umierała.
Czuję się winna z tego powodu.

Opowieść czwarta:
Chociaż obnażam tym swoją duszę, powiem, że chciałabym wiedzieć o wiele więcej o potrzebie fizycznego kontaktu, gdy umierali moi rodzice. Byłam tam. Byłam obecna. I owszem, rozmawiałam z nimi, tuliłam i czułam się z tym dobrze. Jednak im więcej czytam o fizjologii śmierci i procesie umierania, im więcej przeglądam opowieści z hospicjów, im częściej rozmawiam z osobami, które towarzyszyły umierającym bliskim, narasta moje poczucie winy. Czuję, że nie radziłam sobie z umieraniem rodziców.

Poczucie winy w naszym życiu ma swój sens. Swoją wartość.
Jest miarą naszej przyzwoitości. Naszego poczucia wartości i oceny tego, co robimy.
Oczywiście zakładając, że jesteśmy w pełni ukształtowaną i dojrzałą jednostką.
Ale poczucie winy jest – jak zwraca uwagę Carol Bradley Bursack - bardzo skomplikowaną emocją. Kierujemy się oczekiwaniami społeczeństwa - kultury, religii - i rodziny.
Staramy się spełniać te oczekiwania i najczęściej musimy sobie radzić z ciągłym ich niezaspokojeniem.
I wtedy poddajemy się osądowi najostrzejszego krytyka - siebie.
Poczucie winy jest karą na siebie nakładaną.
W naszej głowie, chór sędziów powtarza nam, że nie jesteśmy wystarczająco dobrzy, zaangażowani, że wkładamy za mało wysiłku – na przykład w opiekę nad bliską osobą.
„Gdybym była dobrą córką (dobrym synem), odbierałabym (odbierałbym) telefon w nieskończoność, aż mama znajdzie coś lepszego do roboty.”
Ale nigdy nie zrobisz wszystkiego tak dobrze, by wszyscy byli zadowoleni.

Czy poczucie winy z jakiegokolwiek powodu może komuś pomóc?
Oczywiście, że nie. Nikt i nic nie może zmienić tego, co zaszło.
Najgorsze jest poczucie winy po czasie.
Gdy już niczego nie można naprawić. Gdy już nikomu nie można pomóc.
Nawet sobie.

Wtedy poczucie winy boli. Nawet bardzo.
Gdy umknie nam właściwa chwila - nie zdążymy się pożegnać, powiedzieć jednego słowa, zrobić drobnego gestu – poczucie winy sprawi, że będziemy przeżywać tę zagubioną chwilę raz po raz, zastanawiając się: dlaczego, co byłoby gdyby, a może.
I będziemy w duchu krzyczeć i robić to, co się nie stało.
I będziemy czuć ból, którego nie można uśmierzyć, który nie stanie się mniej dotkliwy z czasem.
Zapewne nie zrobiliśmy nic strasznego. Po prostu, nie zagraliśmy swej roli tak doskonale, jakbyśmy chcieli. Ale poczucie winy, maskowane tęsknotą, będzie nam towarzyszyć.

Poczucie winy może zniszczyć duszę. Szczególnie, gdy pojawi się jego cień – poczucie krzywdy.
I zamiast o tym, co zrobiliśmy, albo czego nie zrobiliśmy, zaczniemy zastanawiać się, co nam zostało odebrane.

Trzeba coś zrobić z poczuciem winy. Aby nie musieć z nim żyć.

Jeszcze raz warto wrócić do tekstu Carol Bradley Bursack:
Mój sposób na poczucie winy? Pogrążanie się w poczuciu winy nikomu nie pomoże.
Idź do przodu. Opowiedz ludziom swoją historię. Opowiedz o swoich sukcesach i swoich niepowodzeniach. Kiedy to robię, mam nadzieję, że, być może, chociaż jedna osoba potrzyma rękę swego bliskiego dłużej, przeczesze jej włosy, nałoży balsam na jego lub jej skórę – po prostu spędzi więcej czasu dotykając, niż gdybym nie opowiedziała mojej historii. A może przeczyta to ktoś, kto zaniedbał pisania listów do matki, babci, dziadka, bo on lub ona jest "zbyt zajętą osobą". Być może, ta osoba usiądzie i napisze. Jeśli tak się stanie, to osiągnęłam cel. To wszystko, co mogę zrobić, bo nie mogę być kimś innym, ani nie chcę. Muszę wybaczyć sobie wszystkie moje niedoskonałości.
Jestem człowiekiem. Zrobię wszystko, co mam w tej chwili do zrobienia, i to musi być wystarczająco dobre.

poniedziałek, 2 lutego 2015

Nie czekaj do jutra… o pożegnaniu



Najtrudniejsze w starości są pożegnania.

Niby naturalne, spodziewane, wypatrywane niekiedy  - bo ciężko patrzeć, jak bliska osoba cierpi.

Ale odsuwane na później, na bardziej stosowną okazję, na jutro…

Odsuwane, by nie sprawić przykrości – sobie, bliskiemu.

Odsuwane przez niepotrzebnie podtrzymywaną przez personel medyczny nadzieję.


W serwisie agingcare.com można znaleźć niezwykle ciekawy wpis na blogu.
Anna Keizer opisuje to, czego nauczyło ją hospicjum:

Pobyt mojego ojca w hospicjum był krótki. Niecałe cztery dni minęły odkąd po południu wprowadził się tam, by rankiem oddać ostatnie tchnienie. W tym krótkim czasie, wiele się dowiedziałem o tym niezwykłym świecie.
Szpitale zazwyczaj walczą o życie, zaś hospicjum jest niezwykłe, ponieważ śmierć jest tu zwyczajna, nie  jest wrogiem, którego trzeba zwalczać. Gdy pierwszy raz przeszłam przez drzwi,  poczułam jak w mojej piersi rośnie przerażenia. Ściany i atmosfera śmierci uświadomiły mi, że nie jestem gotowa, by zmierzyć się z nieuchronnością śmierci ojca. Gotowa czy nie, tak czy siak jestem tutaj.
Kiedy weszłam do ośrodka, zdumiałam się, jak bardzo różni się od szpitala. Bardziej niż hotel, naprawdę. Ładne tapicerowane meble. Piękne kolorowe ściany. Jest nawet sala konferencyjna i patio, gdzie można odetchnąć świeżym powietrzem.  Ta normalność, a także przytłaczająca cisza, wzbudziły mój niepokój. Przyzwyczaiłam się już do zgiełku szpitala, krzątaniny i poszturchiwań śpieszących się pielęgniarek, ogłoszeń przez głośniki, mruczących maszyn, tego, co towarzyszy życiu w chorobie.
Zatem, gdy tata trafił do hospicjum, szukałam znajomych rzeczy i rutyny. Dla nas oznaczało to oglądanie telewizji. Choć raz tracił, raz odzyskiwał świadomość, ważne było by, gdy dochodzi do siebie, telewizor był włączony. Zaledwie 36 godzin przed śmiercią, ojciec pokonał mnie w popularnym teleturnieju tak, jak robił to wiele razy wcześniej.
Po ustawieniu i uruchomieniu urządzeń monitorujących stan taty, personel taty zapewnił nam całkowitą prywatność. To pozwoliło nam w spokoju oglądać nasze ulubione koncerty. I w końcu rozluźniłam się, gdy poczułam, że mogę płakać i spać w dowolnej chwili, bez obecności obcych osób, w przeciwieństwie do nieustannych wizyt lekarzy i pielęgniarek, ich współpracowników w szpitalnej sali.
Kolejna różnica: pracownik socjalny. Pojawił się w ciągu paru chwil od naszego przybycia przedstawił się i powiedział, że jego drzwi są zawsze otwarte. Podziękowałem mu za propozycją, sądziłam, że skoro jestem stale przytomna, nie będę korzystać z jego usług. Szczerze mówiąc, nie chciałam dzielić się moimi uczuciami z nieznajomym, przez którego biuro prawdopodobnie przewijają się setki ludzi każdego roku. Jeśli musiałabym z kimś porozmawiać, wolałabym zadzwonić do przyjaciela.
Ale on był cierpliwy i wytrwały, i jestem z tego zadowolona. Kiedy nasze drogi ponownie się skrzyżowały, zapytał: „Jak się masz?”. A ja odpowiadając , powiedziałam: „Przykro mi, że nie wiesz, kim naprawdę jest mój tata". Nakłonił mnie, bym to wytłumaczyła i nagle zaczęłam opowiadać, zdarzenie po zdarzeniu, historię o inteligentnym, bystrym i uprzejmym człowieku, którym był mój tata, człowieku zbyt słabym, by otworzyć oczy. Pracownik socjalny zapytał, czy kiedykolwiek opowiedziałam tę historię tacie. Padła krótka odpowiedź - nie.
To jest jeszcze jeden powód, dla którego hospicjum może wydać się niezwykłe. Jeśli już nie ma na nic czasu, należy odpowiednio wykorzystać ten moment, to jest, gdy najbliższa osoba znalazła się w hospicjum.  Pracownik socjalny pomógł mi zrozumieć, że nadeszła chwila, aby podzielić się bogactwem wspomnień i anegdot o moim ojcu z … moim tatą.
Choć mój ojciec nie był w stanie wspominać, nie chciałam żałować, że nie powiedziałam mu, jak wiele dla mnie znaczył. Co zostało powiedziane, pozostanie pomiędzy mną a moim ojcem, ale zawsze będę wdzięczna pracownikowi socjalnemu za jego delikatną presję.
Nie zawsze dana jest nam druga szansa. Po południu okazało się mój tata odszedł.
Więc nie czekaj do jutra.


Ten wpis przypomniał mi moje pożegnania.
Moi bliscy odchodzili w szpitalu, na polu walki o ich życie, choć chyba walki na straconych pozycjach, bo medycyna została pokonana.
Z żadnym z bliskich nie dane było mi się pożegnać, bo pośród szpitalnego zgiełku, szpitalnej ciasnoty, brakowało intymności i czasu.
Czasami dobrej rady personelu i chwili ciszy wokół, aby chory mógł usłyszeć słowa.
Lekarze w biegu, pielęgniarki w pośpiechu, bez uwagi, bez wrażliwości, bez kontaktu. Skupieni na procedurach, czynnościach, na ratowaniu życia.
Ale czym jest życie?
Czy życie to tylko funkcje organizmu? Fizjologia?
Czy życie to tylko sprawność funkcjonowania mechanizmu?
Lekarze twierdzą, iż walczą o życie za wszelką cenę. To ich obowiązek, zaszczytny cel, marzenie.
Czy można przy tym, czy warto przy tym, zabić godność, człowieczeństwo, szacunek do siebie?
Informacje o stanie chorego udzielane są przez lekarzy skąpo. Nie tylko dlatego, że rodzina nie jest w stanie ich zrozumieć (bo jest w szoku, bo brakuje jej wiedzy…), ale także dlatego, że „nie wolno odbierać nadziei”.
A może pocieszeniem w chorobie nie jest krucha nadzieja, ale to, że możemy komuś powiedzieć – „jestem z tobą, bo jesteś dla mnie najważniejszy”, a ten ktoś może to wiedzieć, wiedzieć, że choć odchodzi, to nie w samotności?
Ostatnie tchnienie to także chwila życia.
Czy nie powinna być chwilą spełnienia w bliskości przyjaciół, rodziny?...

Hospicjum to świat, który na ogół przeraża.
Myślimy, że nie ma nic gorszego niż trafić do hospicjum.
A może to właśnie dobra, ostatnia szansa na pożegnanie w skupieniu i w ciszy? 
Moi bliscy odchodzili w szpitalu, otoczeni zapracowanymi lekarzami, zdenerwowanymi pielęgniarkami, w otoczeniu bólu i szumu urządzeń monitorujących, czy mieli świadomość, że także tam byłem?
Odsunięty na bok. Zbędny. Często lekceważony.
Bez szansy na pożegnanie.
Chyba wolałbym przejść lekcję hospicjum, jak Anna Keizer...