piątek, 29 maja 2015

Dowód życia - polecam lekturę

Richard Marsh miał sześćdziesiąt lat i był emerytowanym policjantem. Uczył w szkole średniej i – jak sam mówi:
„...w życiu nie czułem się lepiej. Pracowałem w niepełnym wymiarze godzin, miałem więc czas na przejażdżki harleyem, czytanie książek, grę na gitarze i pracę w ogródku, czyli na moje cudowne, samotnicze rozrywki. Zdrowie było dla mnie najważniejsze. Jadłem tylko to, co sam wyhodowałem. Unikałem tłuszczów nasyconych i jedzenia z fast foodów. Codziennie chodziłem na siłownię. Robiłem to zresztą od ponad czterdziestu lat…”
Kto pomyślałby, że właśnie jemu – zdrowemu, postawnemu, sprawnemu mężczyźnie, przecież jeszcze nie staremu – zdarzy się coś takiego.

A co się zdarzyło?
„Nie kręciło mi się w głowie, nie miałem nudności. Nic mnie nie bolało. Ale coś było nie w porządku, jednak nie mogłem dojść co.”
Obudził się jak co dzień, o 6.45. Prysznic, golenie. Rutynowe czynności.
Poprzedni dzień był spokojny. Lekcje w szkole. Kolacja z żoną. Wieczór z książką.
Spał spokojnie, nie usłyszał budzika żony, która wcześniej wstawała, bo pracowała w hospicjum (była pielęgniarką).
W zasadzie nic się nie działo, a jednak czuł się dziwnie.
Starał się nad sobą zapanować. Pożegnał żonę. Na chwilę usiadł.
To wtedy poczuł, że nie ma władzy nad swoim ciałem.
Richardowi Marsh przydarzył się udar.
„Ale jak to możliwe? – pyta lekarza żona, doświadczona pielęgniarka – Wydawało mi się, że udary dotykają alkoholików i ludzi żyjących w stresie. Rich jest w dobrej formie. zdrowo się odżywia, je głównie to, co sam wyhoduje. Regularnie ćwiczy. Nigdy nawet nie wziął zwolnienia z pracy. Nie jest też taki stary! Jak to możliwe?”
No cóż, w tym przypadku, przyczyną był skrzep w jednej z tętnic tylnych, który powstał najprawdopodobniej w wyniku wady wrodzonej.
Wada mogła się nigdy nie ujawnić. I gdyby nie udar, Richard Marsh mógł nigdy się o niej nie dowiedzieć. Niestety – dała o sobie znać.
Póki był świadomy – w oczach lekarzy – miał szansę na wyleczenie. Jeszcze z nim rozmawiano, mówiono do niego, myślano o nim – nie tylko o chorobie.
Wykonano badania, trombolizę, a potem oczekiwano na efekt.
Wielu ludzi odzyskuje pełnię zdrowia po udarze. Medycyna czyni przecież cuda.
Niestety pacjent stracił świadomość. Jego mózg, zdaniem lekarzy, przestał funkcjonować.
Po dwóch dniach, kiedy lekarze nie odnotowują poprawy, proponują rodzinie odłączenie pacjenta od respiratora.
No cóż, zdarza się.
Kłopot w tym, że Richard Marsh ma pełną świadomość.
Jego zmysły pracują prawidłowo – widzi, słyszy, czuje. Jego mózg pracuje prawidłowo – Richard rozumie, co się wokół niego dzieje, każde słowo, które pada nad jego głową. Richard wie, że za chwilę zapadnie decyzja, by go zabić.
Bo on żyje. Żyje. Tylko nie może nikomu o tym powiedzieć. Nie panuje nad swoim ciałem.
Jeśli nie da jakiegokolwiek znaku życia, zabiją go.
Jeśli nie zauważą jego znaku, zabiją go.
Co zrobić, gdy nikt nie słyszy twego krzyku?
Gdy nie możesz wyrwać się ze swego ciała?
Można się tylko poddać.
Chyba, że możesz mrugać.

Richard Marsh jest przypadkiem pacjenta z zespołem zamknięcia.

Zespół zamknięcia jest stosunkowo rzadkim zespołem niedokrwiennym, powstającym najczęściej na skutek zmian miażdżycowych w naczyniach układu kręgowo-podstawnego. Przyczynami powstania zespołu mogą być: uraz, krwotok mózgowy, zabiegi manualne na odcinku szyjnym kręgosłupa oraz anomalie w zakresie koła tętniczego. Najczęściej występuje w wieku średnim, z podobną częstotliwością u kobiet i mężczyzn. Przebieg i rokowanie są różne — część chorych przeżywa kilka lat, część umiera w ostrej fazie choroby.

Dowód życia – książka autorstwa Richarda Marsh i Jeffa Hudsona, w przekładzie Zbigniewa Kasprzyka, wydana przez Wydawnictwo WAM – to nie kryminał, czy sensacyjna fabuła.
To zapis heroicznej walki o życie człowieka, który utknął w swoim ciele, żywy i świadomy, bez możliwości porozumiewania się ze światem.
To opis walki o odzyskiwanie władzy nad ciałem, pojedynczych odruchów, których znaczenia na co dzień nie jesteśmy świadomi: mrugnięcia, oddychania, przełykania.
O godności chorego i pacjenta, profesjonalizmie tych, którzy pomagają nam w chorobie.
O tym, jak wielkim wysiłkiem, ale i radością, może być powiedzenie „dziękuję”, gdy mamy wrażenie, że stajemy się niewidzialni.
Opowieść o tym, jak dzięki ogromnej determinacji i właściwemu wsparciu można odzyskać 95% sprawności po przebytym udarze, ale za to pełni szczęścia i radości życia.

Ta niewielka książeczka jest ważną pozycją, wartą lektury i refleksji.
Po pierwsze, nie ma na rynku zbyt wielu pozycji na temat zespołu zamknięcia. Ciągle niewiele o nim wiemy. Nie można być pewnym, jak wielu pacjentów straciło swoją szansę, bo nikt z zespołu medycznego nie dostrzegł wysyłanych przez nich sygnałów.
Po drugie, nie ma zbyt wielu pozycji, które są zapisem osobistych doznań chorego i pacjenta.
Wydaje się, że opowieść tę powinni przede wszystkim przeczytać lekarze, pielęgniarze, rehabilitanci.
Richard Marsh miał szczęście.
Był policjantem, miał za sobą szkolenie pierwszej pomocy, świadomość i umiejętności.
Dzięki temu, że właściwie zareagował, że żona była pielęgniarką, że ratownicy rozpoznali „swojego człowieka” – pomoc przyszła szybko.
Był silny i przygotowany do walki o zdrowie.
Ale to szczęście i dobre ubezpieczenie zdrowotne sprawiły, że trafił w ręce dobrych terapeutów.
Richard Marsh nie narzeka. Nie gani, nie skarży się. Chwali. Ale dzięki tym pochwałom możemy nauczyć się właściwego postępowania wobec chorych.
Jak ważne jest dla chorego poczucie kontroli swego życia; to, że lekarz zwraca się do osoby, a nie wypowiada się pomimo pacjenta…

Dla mnie osobiście to nie była łatwa lektura. Kilka miesięcy temu – z powodu udaru – odeszła najbliższa mi osoba. Czytałem Dowód życia przez pryzmat osobistych doświadczeń i obserwacji.
Być może dlatego, zwróciło moją uwagę to zdanie: „Wiem, że lekarze mają tylko jeden priorytet – ratować życie. Dlatego nie przejmują się zbytnio jakością obsługi. Ale może powinni się przejmować.”.
To zdanie dotyczy traktowania rodziny chorego przez lekarzy.
Rodziny, która musi toczyć bój o każdą, najdrobniejszą informację, o cień uwagi ze strony lekarzy i obsługi, która jest lekceważona, odpychana, niekiedy traktowana z pogardą.
A która jest ważnym elementem terapii.

Richard Marsh twierdzi, że wyzdrowienie zawdzięcza trzem rzeczom: rodzinie, nadziei i determinacji.
Żona, choć umówili się inaczej, zaufała córkom Richarda i nie zgodziła się na odłączenie respiratora. A potem dzień i noc pomagały mu pokonywać drobne ogromne przeszkody.
To rodzina dawała mu nadzieję.
Nadzieja na to, że ktoś go usłyszy, że mu się uda, pozwalały znieść wszystkie niedogodności pobytu w szpitalu – wstyd, poczucie utraty godności, męskości…
Determinacja… Kto jest w stanie zrozumieć, jak wielkim sukcesem jest móc korzystać z pilota do telewizora, bez wzywania pomocy?

Szczerze polecam i namawiam do lektury.



* * *

Udar jest zagrożeniem dla życia. 

Chory powinien trafić do szpitala w ciągu godziny od wystąpienia objawów.

Najczęstsze objawy to:

  • osłabienie siły mięśni (niedowład) jednej połowy ciała; w skrajnych przypadkach dochodzi do paraliżu kończyn;
  • drętwienie w obrębie jednej połowy ciała, które może być ograniczone do dwóch poziomów, np. twarzy i ręki;
  • krótkotrwałe zaburzenia widzenia objawiające się niedowidzeniem połowicznym (chory dostrzega tylko lewą lub prawą stronę pola widzenia) albo też zaniewidzeniem (najczęściej na jedno oko);
  • zaburzenia mowy – chory mówi niewyraźnie, nie rozumie, co się do niego mówi, nie wykonuje poleceń, nie potrafi nazwać przedmiotów codziennego użytku;
  • zawroty głowy, nudności, trudności z utrzymaniem równowagi;
  • silny ból głowy, zaburzenia świadomości.

środa, 27 maja 2015

Czego żałujemy w ostatniej chwili życia?

Czy jest Pani szczęśliwa?
Czy zmieniłby Pan coś w swoim życiu, gdyby przyszło je przeżyć drugi raz?
Czy jest coś, czego Pan/Pani żałuje w swoim życiu?

Te pytania wydają się obowiązkowe, gdy czytamy wywiad ze znaną postacią w podeszłym wieku.
Szczególnie młodzi dziennikarze lubią je zadawać.
Być może dlatego, że jako młodzi ludzie – pełni rozterek i wątpliwości – usiłują sprawdzić, czy ci wielcy też popełniali błędy.

W zasadzie każdy z nas czegoś w swym życiu żałuje.
Na ogół sądzi się, że żałujemy straconych okazji, niewykorzystanych szans, przygód, które przydarzyły się innym, a nie nam.
Tej adrenaliny, radości, może szaleństwa, na pewno nieodniesionego sukcesu, niezdobytej sławy, bogactwa, które oglądaliśmy jedynie w telewizji.

Bronnie Ware była pielęgniarką na oddziale opieki paliatywno-terminalnej. Od 3 do 12 tygodni spędzała z osobami, które oczekiwały na śmierć. Nigdy ich nie oceniała, nie szacowała ani zdolności, ani osiągnięć. Każdy - dla niej - był tak samo spełniony, równie interesujący. I każdy odnajdywał spokój.
Przez wiele lat zadawała swoim pacjentom pytanie, czy czegoś w swoim życiu żałują, a jeśli tak, to czego żałują najbardziej.
W ostatnich dniach życia taki żal wydaje się najbardziej dojmujący. Szczególnie, gdy jesteśmy świadomi i mamy czas, by podsumować życie, pożegnać się z nim, pożegnać się z bliskimi.
Kiedy medycyna pozwala nam na bycie człowiekiem, który ma prawo do przeżycia w godności także ostatniej chwili swego życia.

W 2013 r. Bronnie Ware opublikowała wyniki swojej ankiety na blogu, a potem spisała je w książce.
Wierzyła, że w ostatniej chwili życia zostajemy obdarzeni szczególnym darem wglądu w istotę życie, w sens życia, i warto, by odchodzący dzielili się swą mądrością z żyjącymi. Aby mieli szansę, w przyszłości, odejść bez żalu, w spełnieniu.

Gdyby dziś był ostatni dzień twojego życia, czego w swoim życiu najbardziej byś żałował?


To pytanie warto zadać sobie bez względu na wiek, stan zdrowia, czy stosunek do życia.
Bo nie trzeba być umierającym, by czegoś w życiu żałować. Trzeba natomiast być żywym, by żalu uniknąć.
Ale trzeba też być świadomym tego, co ważne.

Wiele osób sądzi, że życie po prostu się toczy, nie ma sensu się nad nim ani rozczulać, ani za bardzo pochylać.
Trzeba walczyć o swoje, zabiegać o karierę, dobrobyt, szczęście. I chwytać chwilę.
Ale z badań wynika, że w ostatniej chwili życia i tak żałujemy podobnych rzeczy.
Bez względu na kulturę, miejsce na świecie, w którym żyjemy, wykształcenie czy zamożność.

A co dziwniejsze, odpowiedzi na to pytanie nie zmieniają się przez lata.
Czyżbyśmy nie potrafili się słuchać? Nie potrafili się uczyć?

Okazuje się, że w ostatnich chwilach nie żałujemy wcale tego, że w naszym życiu nie wydarzyło się nic szalonego. Że nie zaznaliśmy samych przyjemności.
Nasz żal ma niewiele wspólnego z powszechnie układanymi listami ostatnich życzeń.
Na ogół nasz żal nie wiąże się z liczbą doświadczeń, które nas spotkały, ale z jakością każdego z nich. I najczęściej z jakością tego doświadczenia, które w większości przypadków lekceważymy.

A czego żałujemy?
Większość z nas żałuje tego samego - braku miłości, gdy była po temu okazja; niewykorzystania szansy, by kogoś uszczęśliwić; i tego, by sobie pozwolić być szczęśliwym.

Kiedy nadchodzi koniec życia okazuje się, że to, na czym większość z nas spędza swoje życie, jest też tym, czego najbardziej żałuje.
Nie żałujemy tego, że nie było okazji do świętowania, ale zagubionej codzienności.
Nie żałujemy bólu, czy cierpienia, ale tego, że nie potrafiliśmy dostrzec prostych radości i wyrzucaliśmy je zanim zdołały się rozwinąć.

Czego zatem żałujemy?.. Oto lista 10 najważniejszych rzeczy:

Żałuję, że za bardzo się zamartwiałemo wszystko.
Żałuję, że zabrakło mi odwagi, by żyć życiem prawdziwie moim, a nie spełniać to, czego inni ode mnie oczekiwali.
Żałuję, że nie pozwoliłem sobie być szczęśliwszym.
Żałuję, że nie angażowałem się bardziej, kiedy spędzałem czas z rodziną, z bliskimi, z przyjaciółmi.
Żałuję, że bardziej sobie nie ufałem.
Żałuję, że wcześniej nie rzuciłem znienawidzonej pracy.
Żałuję, że nie spróbowałem realizować swoich marzeń i aspiracji.
Żałuję, że nie wybaczyłem...
Żałuję, że nie wiedziałem, że to OK być przyjacielem dla siebie samego; powinienem wcześniej zaakceptować samego siebie.
Żałuję, że nie wybrałem miłości zamiast strachu przed nią.

Być może kogoś to zdziwi, ale zazwyczaj w ostatniej chwili życia nie żałujemy:
- że nie zdobyliśmy sławy lub władzy,
- że nie zdobyliśmy bogactwa,
- że nie odbyliśmy dalekich podróży,
- nie mieliśmy większej liczby partnerów seksualnych.
Nie żałujemy też straconej kariery.
Być może nie w tym tkwi istota życia, istota człowieczeństwa… Istota szczęścia.






poniedziałek, 4 maja 2015

Warto sobie przypominać...

Terapia wzmacniająca (Validation Therapy) Naomi Feil jest dziś powszechnie znana i choć tak niedawno była rewolucyjną zmianą w zakresie opieki nad osobami starszymi i chorymi z demencją, to dziś uchodzi za nudną klasykę.

Jednak sądzę - przyglądając się temu, co nas spotyka w różnego rodzaju zakładach opieki, w szpitalach – że warto przypomnieć podstawowe reguły tej terapii.

Niby są oczywiste, ale czy stosowane?

  1. Każdy człowiek jest wyjątkowy i jego indywidualność powinna być szanowana.
  2. Każdy człowiek ma swoją godność, nie ważne jak bardzo jest zdezorientowany.
  3. Zawsze istnieje przyczyna zachowania zdezorientowanych starych ludzi.
  4. Zachowanie starego człowieka jest nie tylko funkcją anatomicznych zmian w mózgu, ale kombinacją zmian fizycznych, społecznych i psychologicznych, które dotykają jego całego życia.
  5. Starzy ludzie nie mogą być zmuszani do zmiany swoich zachowań. Zachowanie człowieka może ulec zmianie tylko wtedy, gdy ktoś chce je zmienić.
  6. Starzy ludzie muszą być akceptowani i nie powinni być osądzani.
  7. Każdy etap życia nakłada na nas szczególne zadania. Nie wykonywanie tych zadań na odpowiednim etapie życia może prowadzić do problemów psychologicznych.
  8. Gdy pamięć krótkoterminowa zawodzi, starsze osoby próbują przywrócić równowagę swemu życiu sięgając do wcześniejszych doznań, do wspomnień. Gdy słabnie wzrok, aby coś zobaczyć korzystają z "oka umysłu" (wyobraźni). Gdy słabnie słuch, słuchają dźwięków z przeszłości.
  9. Bolesne uczucia, które są wyrażane, należy przyjąć do wiadomości i traktować z zaufaniem, wtedy będą słabnąć. Bolesne uczucia, które są ignorowane lub tłumione, stają się bardziej intensywne.
  10. Empatia buduje zaufanie, zmniejsza niepokój i przywraca seniorowi godność.
Chętnie powiesiłbym te zasady w szpitalach, obok praw pacjenta.



Validation Therapy, Naomi Feil, “The Validation Breakthrough: Simple techniques for Communicating with People with Alzheimer’s-Type Dementia," 1993