środa, 30 marca 2016

Biała koszula - sposób na elegancję po 60-tce...

Lyn Slater, autorka serwisu Accidental Icon, uważana jest za eksperta od mody dla pań po 60-tce. Może dlatego, że jest nie tylko znawcą krawiectwa, ale dowcipną pisarką.

Co tydzień na swoim blogu omawia te fundamentalne, ale i te mniej ważne aspekty stylistyki dojrzałych elegantek.

Jej zdaniem strój nie tylko okrywa, czy ozdabia, ale także – może przede wszystkim – ma być wyrazem naszej osobowości i indywidualności.

No i kto temu śmie zaprzeczyć?

Lyn Slater stara się wspiera dojrzałe kobiety w przekonaniu, że mają prawo ubierać się w sposób, w jaki im odpowiada, a nie by spełniać społeczne oczekiwania co do wieku. Przy okazji udziela bardzo praktycznych i konkretnych rad.


Przykładem może być zalecenia, by każda kobieta po 60-tce powinna w swej szafie posiadać białą koszulę. Lub raczej „białą koszulę”.

Naturalne jest, że kiedy osiągamy pewien wiek, zastanawiamy się, czy czasami nie należałby zmienić swojego stylu, dostosowując go do społecznych oczekiwań odnośnie wieku.
To dlatego, że istnieje w społecznym myśleniu, mniej lub bardziej wyraźny, ale bardzo silny wzorzec stroju „starszej pani”. Prosty, raczej skromny, nieco szary. Taki nienarzucający się.
Wydaje się, że społeczeństwo wymaga od „starszej pani” unikania śmiałych wzorów i jasnych kolorów.
Kobieta po 60-tce powinna raczej wtapiać się w tło, a nie z tła wyróżniać.

Tym czasem Lyn Slater uważa, że wiek daje kobiecie szansę, by stać się bardziej, a nie mniej wyrazistą.
Nareszcie może ubierać się odpowiednio do nastroju i osobowości, a nie sformalizowanych, korporacyjnych kodów stroju.
Lyn Slater podpowiada, by strój ujawniał wewnętrzną jaźń kobiety.

To trudne, bo przecież nie czujemy się codziennie tak samo, a szafa ma określoną pojemność, zasoby finansowe też na ogół nie są nieograniczone.
Co więcej, nastrój zmienia się w ciągu dnia, nie można się z chwili na chwilę przebierać.
Lyn Slater zdaje sobie z tego sprawę, ale uważa, że „rdzeń” osobowości pozostaje niezmienny.
Zaleca zatem, by po przebudzeniu zadać sobie pytanie: „Jak się czuję? Czy czuję się pewna siebie? Czy jestem zmartwiona? Czy coś mnie niepokoi” Czy mam ochotę na zabawę?”.
A potem sięgnąć po ten element stroju, który jest rdzeniem, osnową  budowanego nastroju.
Dla Lyn Slater to „biała koszula”.

Ponoć każda kobieta ma w szafie przynajmniej jedną kreację, w której czuje się jak milion dolarów.
Dlaczego? Bo kreacja ta swoją opowieść, swoją historię. Albo jest wykonana z materiału, który wprawia ją w fantastyczny nastrój. Albo jej krój fenomenalnie prezentuje się na figurze kobiety.
Nieważne zresztą dlaczego, po prostu ma w sobie magię i obdarza szczególną mocą, władzą – czyni właścicielkę królową balu (przynajmniej w jej mniemaniu).
Z taką kreacją jest jednak jeden problem. Nie można jej nosić codziennie.
A może można?
Można, odpowiada Lyn Slater, jeśli to nie cała kreacja, ale jej szczególny element.
Lyn najbardziej komfortowo czuje się w swojej białej koszuli.
Biała koszula to jej magiczny amulet.

Robiąc po 60-tce bilans uczuć, warto przy okazji przejrzeć swoją szafę.
Poszukać w niej amuletu, który wiąże nasze dobre samopoczucie.
Lyn doradza, by dokładnie zrozumieć magię „białej koszuli”.
„Co takiego sprawia, że wyglądam i czuję się w niej atrakcyjną? Czy jej zalety mogą mieć inne elementy stroju?”
„Biała koszula” powinna być kompasem, z którym kobieta po 60-tce rusza do sklepu po zakupy.

No tak, ale łatwo jest odnaleźć swoją „białą koszulę”, zdefiniować osobisty styl?
Zapewne, ubierając się w określony sposób, pani w wieku 60 lat po prostu przyzwyczaiła się do pewnych wyborów. Wydaje jej się, że dobrze się w czymś czuje, ale tak naprawdę to tylko przyzwyczajenie.
Nie wyrażanie emocji i osobowości, ale ich skrywanie.
Lyn Slater twierdzi, że aby odkryć osobisty styl, czasami trzeba wrócić do swojego dzieciństwa. Do czasów w przeszłości, do chwili, kiedy kobieta czuła się najbardziej sobą, była najbliżej swego prawdziwego ja.
„W co byłam wtedy ubrana, jak się w tym czułam?”
Ważne są nie tylko poszczególne elementy stroju, ale i kontekst i styl.
Lyn Slater sądzi, że swoją „białą koszulę” zawdzięcza mniszkom, które ją wychowywały. Fascynował ją habit. Skromny, prosty, czysty, ale w przedziwny sposób elegancki i szlachetny.
„Biała koszula” jest zaklęciem, do którego należy dołączyć energię – odpowiedni do ciała krój, rodzaj tkaniny.
A potem dopełnić ją kolejnymi warstwami elegancji.
Tu potrzeba eksperymentów, wielu prób, czasami błędów.
Wszystko po to, by wyjść z pudełka, wyjść poza schemat, w który wciska nas społeczeństwo.
Najważniejszą radą Lyn Slater jest to, by nie ubierać się po to, by wyglądać młodo, ale po to, by wyglądać na siebie.
Nie wiem, czy Lyn ma rację, jednak patrząc na zdjęcie wiem, że magia działa…
 


Lyn Slater w białej koszuli - zdjęcie z sieci

wtorek, 29 marca 2016

Po 60-tce zmień bieg i kieruj się na szczęście…

Kobiety po 60 roku życia często poszukują sposobu na odnowienie siebie.

Zmianę, która przywróci im uczucia podniecenia i radosnego oczekiwania na to, co może przynieść dzień. Odrobinę euforii i ekscytacji, które potwierdzają, że ciągle są atrakcyjne, interesujące nie tylko dla siebie, ale także dla innych.

Zmiany, która wyrwie je z ich zwykłego, szarego, codziennego życia, z rutyny, w którą wpadły wykonując rozliczne obowiązki, czy to w pracy, czy w domu. Wyrwie ze świata, w którym wszystko może wydawać się stare i nieaktualne.


Około 60-tki pojawia się w nas tęsknota za stanem pobudzenia, ożywienia, gdy płyniemy na fali, gdy cieszy nas nowość, gdy partner potrafi nas zaskoczyć, a i my dostrzegamy w oczach partnera błysk zdziwienia na nasz widok.

Pojawia się pragnienie, by poczuć to samo, co czują nasze wnuki. Czystą i niezmąconą radość z bycia sobą.


Poszukując ożywczej esencji, mężczyźni rozglądają się za nową, młodszą partnerką. Zmieniają miejsce pracy, albo zaczynają intensywnie ćwiczyć, poddają się próbom, wybierają się na eskapadę. Krótko mówiąc, spinają i prężą muskuły.
Kobiety, bardziej tradycyjnie, szukają nowego, najczęściej dodatkowego zajęcia, remontują dom, lub udają się na wycieczkę w poszukiwaniu romantycznej przygody, jesiennego, spokojnego, nieco nieśmiałego romansu…
Te zabiegi dają oczywiście poczucie nowości, odmłodzenia, odświeżenia, ale ich efekty są tymczasowe i krótkotrwałe.
W tym wieku naszą podstawową rutyną jest przywiązanie do rutyny, do wygody, do własnych poglądów i opinii, do posiadania zdania na każdy temat, do niechęci słuchania cudzych opinii, do pewnej stabilizacji. Choćby tego, że jako człowiek w tym „wieku wiem, czego mogę się po ludziach spodziewać…”.
Kiedy już przyzwyczaimy się do nowego domu, do nowego wnętrza; kiedy dostrzeżemy, że nasi nowi współpracownicy noszą ubranie, które już wcześniej widzieliśmy; po przyjeździe do domu z wakacji; po krótkiej chwili zauważamy, że nic się w naszym życiu nie zmieniło.
Nadal mamy swoje sześćdziesiąt lat, swoje stracone złudzenia, niespełnione marzenia, obawy i wątpliwości, dolegliwości i troski.
I nadal odnajdujemy w sobie poczucie, że w czymś utknęliśmy, czujemy się banalni i niezaspokojeni.
I często doznajemy rozczarowania, że cały wysiłek, by zmienić swoje życie, poszedł na marne.
Ból w stawach jest jakby bardziej dotkliwy, smutek głębszy, częściej ogarnia nas senność i znudzenie.

Dlaczego tak się dzieje?
Bo poszukując zmiany, nie zmieniliśmy siebie, spróbowaliśmy jedynie zmienić okoliczności, na które nie mamy wpływu.
Aby dokonać prawdziwej zmiany, należy zejść głębiej, zmienić swój sposób myślenia, swoje nastawienie, przewartościować swoje wartości.
Nie tyle poszukać w sobie dziecka – chłopca czy dziewczynki, chłopaka czy panienki – ale pozwolić sobie na dziecięcą ciekawość, spontaniczność.
Na nowo odkryć pojęcia „nie wiem”, „spróbuję”, „fajne”.
Odwrócić się od przeszłości i tego, co osiągnęliśmy, spojrzeć przed siebie i wokół siebie, na to, co możemy jeszcze zrobić.
Ale nade wszystko, odnaleźć w sobie dziecięcą zdolność do skupienia uwagi na tym, co teraz, co tutaj, na tej chwili w tym miejscu.
Bo życie zaczyna się po 60-tce, ale przede wszystkim życie nie nadchodzi, ono jest z nami.
Mając 60 lat powinniśmy już sobie z tego zdawać sprawę.

Diane Dahli w serwisie „60-tka i ja” proponuje kobietom po 60-tce zmianę w 6 krokach:

Zrób bilans uczuć
„Jak się z tym czuję?”
„Co chciałabym poczuć”
„Jak się będę z tym czuła?”
Uczucia są wyrazem skrywanych myśli i przekonań. Są odbiciem tego, co dzieje się w naszym umyśle, niekoniecznie w sercu, czy w duszy, jak naiwnie zwykliśmy sądzić.
Uczucia nie zaprzeczają logice. Pozwalają dostrzec to, czego logika nie jest w stanie rozpoznać.
Uczucia są naszym paliwem, naszą energią, naszym napędem.
Uczucia skłaniają cię do wyjścia poza logikę, kiedy nasze życie nie daje nam zadowolenia.
Uczucia pozwalają szukać tam, dokąd umysł nawet by się nie wybrał.
Dlatego, aby ruszyć do przodu, aby w ogóle ruszyć z miejsca, musimy poznać swoje uczucia.
Te jawne, ale może przede wszystkim te skrywane w głębi siebie, do których nawet sobie nie chcemy się przyznać.
Uczucia mogą być wiatrem w żagle, ale możemy się także przez nie potykać.
Uczucia mogą nas nieść, ale mogą nas zżerać od środka.
Jeśli czujemy niechęć, złość, zazdrość, doznajemy poczucia winy lub wstydu, musimy znaleźć sposób, by się ich pozbyć. Pozornie uczucia te dodają nam odwagi, czasami podkreślają naszą niezależność, asertywność, ale stale potrzebują pożywki. Gdy z pola widzenia znika przedmiot niechęci, nienawiści, czy złości, zaczynamy czuć niechęć do siebie samych, nienawidzimy najbliższych, aż złość jest jedynym uczuciem, którego doznajemy.
Negatywne uczucia są jak narkotyk. Po krótkotrwałej euforii przychodzi rujnujące ciało uzależnienie i głód.
Kiedy uświadomimy sobie negatywne uczucia, obejmiemy je „w posiadanie”, przejmiemy nad nimi kontrolę i możemy rozpocząć pracę nad ich przekształceniem.
Warto pamiętać, że nuda jest też uczuciem, równie wyniszczającym, co nienawiść.
Bilans uczuć możemy wykonać poprzez wyrażanie ich w dzienniku, rozmawiając z przyjacielem, lub zasięgając porady profesjonalnego konsultanta.

* * *

Tu dygresja – kolejna podpowiedź nowego zawodu dla seniorów – właściwie dawno zapomniana funkcja społeczna – osoba do towarzystwa.
Ktoś, kto słucha, rozmawia, z kim się spędza czas, kto nie jest lekarzem, psychiatrą, psychologiem, ale też nie jest przyjacielem, kolegą, znajomym, z kim nie łączy nas historia.
Taki mediator między nami, a naszymi uczuciami…

* * *

Odpuścić i oczyścić swoją psychiczną przestrzeń
Uświadomienie sobie swoich uczuć pozwoli nam ujrzeć w naszym życiu rzeczy, które pochłaniają energię. Które są balastem, kulą u nogi, kotwicą…
Niekiedy trzymamy się tych rzeczy kurczowo. Rzeczy, które są bezsensowne i przestarzałe. Które zatrzymują nas w przeszłości i nie pozwalają doznawać tego, co teraz.
Mamy właśnie czas, by zbadać swoje relacje z ludźmi, swoją pracę, swoje środowisko i ocenić, co wprawia cię w dobre samopoczucie.
Możemy zdecydować się na porzucenie tego, co wysysa z ciebie energię i obniża nastrój.
Wyznaczmy sobie termin, w którym posprzątamy swoją psychiczną przestrzeń. Zaplanujmy sprzątanie. Zajmijmy się jednym problemem na tydzień.
Nie wszystko trzeba wyrzucić ze swego życia „na śmietnik”. Nie musimy przestać się widywać się z dotychczasowymi przyjaciółmi.
Może nas zaskoczyć, jak potężną bronią są uważność i odpowiedzialność. Zmiana swego nastawienia do rzeczy, oczekiwań w stosunku do ludzi, rezygnacja ze swoich ocen, ale też z poddawania się ocenom innych, spowoduje, że odzyskamy energię i poczucie szczęścia. Odzyskamy zdolność do bycia szczęśliwą, czy szczęśliwym.
Sprzątając swoją psychiczną przestrzeń warto zaprzyjaźnić się z „tymczasowością”.
W naszym życiu nic nie jest na stałe. Po 60-tce wszystko może pojawić się tylko na chwilę.
Największym złodzieje energii życiowej są chęć zatrzymania tego, co odpływa rzeką czasu, i lęk przed zmianą, stawianie oporu temu, co nadchodzi, albo mogłoby się pojawić w naszym życiu.

Zmień swoje psychiczne nawyki
Wszystko w naszym życiu: uczucia, relacje, okoliczności, ma swój początek w naszym myśleniu.
Czasami to wcale nie jest „nasze” myślenie. Tak naprawdę pragniemy czegoś innego, sądzimy inaczej, ale w dzieciństwie wdrukowano nam do umysłu programy i schematy działania. Przekonano nas, że do tego „jesteśmy stworzeni”, a to „nigdy nam nie wyjdzie”, że albo jesteśmy coś warci, albo jesteśmy nic nie warci…
Setki poradników wychwala pozytywne myślenie, nakazuje ćwiczyć optymizm, asertywność, nawet egoizm. Ale pesymizm nie jest niczym złym. Przeciwnie może być bardzo pomocny. Pesymizm ostrzega przed zagrożeniem i pozwala racjonalnie korzystać z zasobów.
Należy tylko pamiętać, że to człowiek posiada poglądy, a nie poglądy posiadają człowieka.
W jednakowym stopniu odnosi się to zarówno do optymizmu, jak i pesymizmu.
Istotne jest to, że dzięki umysłowi możemy myśleć i działać pozytywnie, a także utrzymać negatywne zjawiska na dystans.
To ciężka praca. Ludzie plotkują, wsłuchują się w straszne wiadomości, trwają w konfliktach z otoczeniem lub bliskimi. Wydaje się nawet, że negatywizm jest im do życia niezbędny. To może powodować, że nasz umysł zamyka się w odruchu obronnym i odtwarza, odgrywa wyłącznie negatywne scenariusze.
Wystarczy usunąć tylko jeden negatywny czynnik, aby odkryć w sobie ogromne pokłady energii. Czasami nie trzeba podejmować walki, wystarczy zmienić miejsce patrzenia. Wspomnijmy stare porzekadło: „wszystko zależy od punktu siedzenia”. Dotyczy nie tylko innych, także nas.
Zaprzestańmy nie tylko powtarzania, ale także słuchania plotek; zmieńmy nawyki oglądania telewizji; częściej słuchajmy muzyki lub po prostu wpatrujmy się w naturę – jak przysłowiowa sroka w gnat - pewnego dnia odczujemy, że nasze psychiczne procesy uległy całkowitej przemianie, bo nie są przyciągane i angażowane przez negatywne myśli.

Zmień wibracje przez wdzięczność
Wdzięczność to dla naszej świadomości autostrada do nieba.
Szeroka, wielopasmowa, pośród zieleni.
I w zasadzie całkowicie nasza. Nikt nam nie zablokuje przejazdu, nikt nas nie wyprzedzi, nikt za przejazd nie pobiera opłaty.
Aby ocenić poziom i jakość swojej wdzięczności, zróbmy listę 7 rzeczy, za które jesteśmy wdzięczni.
Nie komuś, tak po prostu wdzięczni. Wdzięczni światu, Bogu, sobie… Komuś na końcu.
Trudne? Prześledźmy poszczególne kategorie: środowisko, w którym żyjemy; nasze najbliższe otoczenie; społeczność, której jesteśmy członkiem; zdrowie; rodzina, znajomi, ludzie, którzy są lub byli dla nas drogowskazem, kotwicą, podporą…
Narysujmy linię czasu swojej wdzięczności – od dzieciństwa po wyobrażoną przyszłość.
Poszukajmy w swoim życiu wszelkiej obfitości.
A potem głośno – jak w czasie publicznej spowiedzi w kościele – podziękujmy za to.
Głośno i wyraźnie. Światu, naturze, Bogu, sobie, ludziom.
To wywoła pozytywne wibracje naszych myśli i uczuć.

Napisz historię swego życia z innego punktu widzenia
Nasza historia rozpoczęła się w dniu naszych narodzin? W dzieciństwie?
Nie. Początkiem są rodzice. Ich spotkanie, marzenia, nadzieje, zawody…
Potem jesteśmy my – dziecko, nastolatek, dorosły, rodzic, senior.
Niektórzy z nas całe życie martwią się, że czegoś ich pozbawiono, czegoś im odmówiono.
Niektórzy kroczą drogą niespełnienia, porażek, niepodjętych szans.
Inni skupiają się na sukcesie.
Są tacy, którzy ciągle coś komuś udowadniają, najczęściej nie sobie, ale komuś wewnątrz siebie, kogo obwiniają za swoje niskie poczucie własnej wartości.
Nasze życie to nasza historia. Piszemy ją, opowiadamy, tworzymy, mniej lub bardziej świadomie. Czasami jest to scenariusz filmowy, niekiedy epicka powieść, tragedia antyczna, albo reportaż…
Ta historia była z nami przez 60 lat.
Bywa, że koi nasze rozterki, gdy coś idzie nie tak; pomaga nam, gdy świat jest przeciwko nam w jakikolwiek sposób; skłania nas do brania odpowiedzialności za nasze własne myśli i czyny.
Ale to my jesteśmy autorami, to możemy zdecydować się zmienić naszą historię w jednej chwili. Możemy przebaczyć każdemu, kto nas zranił lub zdradził, możemy zrezygnować z goryczy i znaleźć drogę do szczęścia.
Spróbujmy napisać swój życiorys – ni ten, który wydaje nam się, że znamy i pamiętamy, nie ten, który wydaje nam się, że mógłby być, gdyby…. Nasz, ten który nam się przydarzył, ale z innej perspektywy. Spróbujmy spojrzeć na swoje życie cudzymi oczyma.

Oczyść swoje środowisko i zmień nawyki
Nasze środowisko wysyła nam ważne wiadomości.
Jeśli oglądasz jedynie bałagan wokół siebie, twój umysł również nie dba o porządek.
Pozbądź się rzeczy, które są bezużyteczne, przestarzałe, lub zepsute. Oczyść mieszkanie z brudu i z kurzu. Posprzątaj swoje miejsce pracy, ale przede wszystkim miejsce, w którym wypoczywasz. Stwórz wrażenie przestronności  - dzięki temu będzie mogła pojawić się tu nowa energia, będzie miejsce na nowe pomysły.
To wydaje się nietrudne. Robimy to często z oczywistych powodów.
Trudniej zrobić to samo ze swoimi nawykami. Potrzeba niezwykle wiele energii, by utrzymać zwyczaje, które znasz, a które ci szkodzą. Jeśli palimy, objadamy się, lub oglądamy za dużo telewizji, tkwimy w destrukcyjnym, zaklętym kręgu. To kierat, choć nazywamy to relaksem. To niewolnictwo, choć nazywamy je wolnością.
Możemy jednak zatrzymać się na chwilę i zmienić kierunek. Do nas należy wzięcie na siebie odpowiedzialności i zmiana złych nawyków, by cieszyć się lepszym życiem. Ale, aby porzucić nawyk ponoszenia porażki w walce z nałogami, zajmijmy się jednym nawykiem na raz. Krok za krokiem.

Stwórz sobie nową tożsamość
Decydując się na zmianę w życiu, choćby tylko na remont, zdecyduj się również na zmianę tożsamości.
Nie chodzi oczywiście o nowe imię, nazwisko, czy twarz.
Ale o nową osobowość.
W nowym życiu, nowym życiem będzie żył nowy „ja”.
Ktoś, kto nie jest związany dotychczasowymi opiniami, poglądami, postawami. Nowy „ja” zweryfikuje je, oceni, i podejmie decyzje.
Nie zmieniaj przy tym podstaw siebie, swojej istoty - ta część jest niezmienna. „Ja” pozostanie „ja”.
Po prostu, zmieniając niektóre ze swoich przekonań, odkrywamy i ujawniamy skrywane dotąd cechy osobowości, badamy inne, nowe możliwości, i otwieramy się na nowych ludzi i nowe doświadczenia. Definiujemy siebie w sposób bardziej autentyczny.
Nasza tożsamość zmienia się, kiedy uświadamiamy sobie swoje uczucia, oczyszczamy przestrzeń psychiczną, pozwalamy sobie na wdzięczność, zmieniamy swoje przekonania i wartości.
To jak odnowa na wiosnę. Wszystko w nas jest bardziej świeże, aktualne, barwne.
Nie jesteśmy już podstarzałym dzieckiem, nastolatkiem, zgorzkniałym dorosłym, czy zmęczonym rodzicem.
Nasza siła życiowa została rewitalizowana, poddana restauracji i rekonstrukcji.
Nie jesteśmy już zabytkiem przeszłości.
Jesteśmy aktualnością, nowością, newsem.
Nasze życie może być i staje się bogatsze i bardziej inspirujące.
Doświadczamy ożywienia i dostrzegamy pojawiające się możliwości.

Taka zmiana znacznie przekracza zmiany osiągnięte dzięki podróży, przeprowadzce, zmianie pracy. Bo to zmiana prawdziwa - od środka na zewnątrz.


Po 60-tce zmień bieg i kieruj się na szczęście…


Błędy popełniane po 50-tce, które nie pozwalają być szczęśliwym na emeryturze…

Margaret Manning – założycielka serwisu „60-tka i ja” - napisała, że jeśli jej sześćdziesiąt lat czegoś ją nauczyło to tego, że po 50-tce szczęście jest wyborem i decyzją, a nie darem od losu.

Uważa ona, że można – a nawet należy - inwestować energię i środki w zdrowie, w komfort życia, i w szczęście, zamiast pozwalać, by życie toczyło się swobodnie, i godzić się na to, co życie nam przynosi.

Można budować solidne podstawy swojej przyszłości, zamiast zakładać, że problemy związane z wiekiem są nieuniknione i że możemy je jedynie z pogodą ducha akceptować.

I że w tym kontekście kluczową jest szósta dekada życia.

Jeśli po 50-tce unikniemy kilku zaledwie błędów, szczęście późnego wieku jest gwarantowana.


Bardzo łatwo jest przegapić destrukcyjny wpływ naszego sposobu myślenia i stylu życia, oraz to, że nasze porażki są skutkiem podejmowanych decyzji, a nie czymś, co się przytrafia. Bywa jednak, że kiedy uświadamiamy sobie popełniony błąd i to, że mogliśmy go uniknąć, jest już za późno na korektę. Mleko się rozlało.

A oto błędy, których zdaniem Margaret Manning należy unikać po 50-tce.

„Chcę wyglądać młodziej”
Wiele osób, które ukończyły 50 lat, odczuwa presję otoczenia (społeczną, bliskich), by wyglądać młodziej.
Niestety, różnorakie metody „anti-aging” po prostu są nieskuteczne.
Ponadto, wydawanie setek złotych miesięcznie na rozmaite pigułki, mikstury, zabiegi, szkodzi bardzo naszym portfelom i kieszeniom, osłabia przyszłość finansową. Jednocześnie prowadzi do obniżenia samooceny. Zaburza uwagę, bo zamiast cieszyć się życiem, wpatrujemy się w lustro w poszukiwaniu efektów zabiegów, albo z niepokojem wypatrując niechcianych oznak starości.
Czy należy zrezygnować ze starań, by wyglądać jak najlepiej? By jak najlepiej się czuć?
Absolutnie nie!
Oznacza to tylko, że znalezienie szczęścia po 50 wymaga od nas akceptacji procesu starzenia się, jako naturalnego i pozytywnego etapu życia.
Kiedy zatem chcesz dobrze wyglądać i czuć się dobrze po 50-tce, przestań kupować kremy przeciwzmarszczkowe, a zacznij inwestować w swój organizm. Bierz życie w jego najlepszej wersji. Wyeliminuj autodestrukcyjne nawyki, które prowadzą do przedwczesnego starzenia się skóry. Poszukaj i oddaj się pasji, naucz się uśmiechać i śmiać się. Naucz się widzieć to, co radosne, cieszyć tym. To jedyne anty-aging terapie, których kiedykolwiek potrzebujemy. Co istotne, w zasadzie bezpłatne i w pełni zależne od nas.

„Kupię sobie szczęście”
Specjaliści od marketingu światowych korporacji używają wielu sztuczek, aby konsumentom zabrać jak najwięcej pieniędzy. Media wspierają i promują obsesję „posiadania”. Nietrudno uwierzyć, że kupując nowy samochód, telewizor, czy telefon komórkowy, jako promocyjny gratis, w prezencie, otrzymujemy prestiż i szczęście.
Niestety, badania naukowe pokazują, że zakupy nie uszczęśliwiają nas na dłuższą metę. Działają przez chwilę – jak narkotyk – i uzależniają. Kiedy w nich zasmakujesz, nie stajesz się koneserem, ale potrzebujesz ich więcej i więcej, a poczucie „nieszczęśliwości” się pogłębia.
Nowo kupiony samochód cieszy przez kilka tygodni, może nawet kilka miesięcy. Prowadzisz go prawdopodobnie z dumą. Cieszy cię podziw i zazdrość znajomych. Za każdym razem, kiedy otwierasz drzwi „nowego samochodu”, jego zapach przypomina ci, jaki inteligentny i szczęśliwy jesteś. Ale po kilku miesiącach, przestajesz myśleć o korzyściach płynących z zakupu (to naturalne i nieuniknione, tak funkcjonuje nasz mózg, następuje habituacja). Zaczynają cię martwić przeglądy techniczne, ubezpieczenia, płatności rat, ryzyko straty…
Ten schemat powtarza się przy zakupie większości produktów konsumpcyjnych.
To nie znaczy, że nie ma związku między pieniędzmi a szczęściem.
Być może po prostu być robimy zakupy w niewłaściwych miejscach.
Na przykład, udowodniono, że inwestując w doświadczenia życiowe, we własny potencjał duchowy i intelektualny, zamiast kupowania rzeczy, zyskujemy znacznie większy wpływa na swoją szczęśliwość.
Inwestycje w zdrowie, umiejętności i pasje, w przyjaźń, zawsze się opłacają, a stopa zwrotu z tych inwestycji jest niebywale wysoka.

„Utraty zdrowia nie da się uniknąć”
Gdy mówimy o oszczędzaniu na emeryturę, myślimy zbyt wąsko, a dla emerytury nasza pięćdziesiątka to punkt krytyczny.
Przyzwyczailiśmy się myśleć, że wszystko, o co musimy zadbać, by mieć szczęśliwą emeryturę, to odłożyć wystarczająco dużo pieniędzy w banku, by zaspokoić nasze comiesięczne potrzeby.
Wielu jednak przekonuje się na własnej skórze, że oszczędności nie chronią przed chorobą, bądź niepełnosprawnością, a często i tak nie wystarczają na pokrycie kosztów leczenia
Dlatego szczęśliwa emerytura to nade wszystko emerytura zdrowa.
To jeszcze jeden powód, by po 50-tce zainwestować w zdrowie. Dzięki temu, po 60-tce zyskasz energię i witalność, które będą potrzebne jeszcze długo, a o które będzie coraz trudniej.
Liczą się zatem oszczędności odłożone w naszym organizmie.
Ponadto, może i wydasz teraz, ale o wiele więcej zaoszczędzisz na tym, że w późniejszym życiu unikniesz kosztów opieki zdrowotnej. To właśnie te koszty są najczęstszą przyczyną kryzysów finansowych emerytów.

„O przyjaciół i znajomych nigdy nie jest trudno”
Przez większą część naszego życia otaczają nas inni ludzie.
Od najmłodszych lat płyniemy pośród nieprzerwanego strumienia nowych twarzy.
Zawieramy nowe znajomości, wystarczy na chwilę przystanąć i porozmawiać, albo podejść do kogoś i być obok.
W pracy, w rodzinie, w społeczeństwie, żyjemy z mniej lub bardziej znajomymi ludźmi, kolegami, bliskimi, codziennie, czy tego chcemy, czy nie.
Ponieważ jesteśmy rodzicami, nasze życie wypełniają spotkania szkolne i rozmowy z innymi rodzicami.
Ale gdy jesteśmy bardziej niż dorośli, zaprzyjaźnianie się to spory wysiłek.
Czasami może się okazać, że jedyną okazją do nawiązania rozmowy jest kolejka w sklepie, w aptece, czy do lekarza.
Nasze życie upływa przed telewizorem, albo przed komputerem. Ludzie wydają się być dostępni 24 godziny na dobę, bez względu na odległość, ale gdy potrzebujemy człowieka obok, otacza nas jedynie pustka.
Powinniśmy przejąć kontrolę.
Najlepszym sposobem na przyjaźń w wieku dojrzałym jest pasja. łatwiej rozmawiać z kimś, kto interesuje się tym samym, podziela nasze wartości, lub ma podobne marzenia. Nawet, jeśli nie mamy ochoty rozmawiać, łatwiej być obok siebie.
Zatem, po 50-tce trzeba zrobić osobisty remanent. Spisać to, co się porzuciło, o czym się zapomniało, dla dobra najbliższych, z poczucia obowiązku, lub dlatego, że rodzice w ciebie nie wierzyli. Spisać to, co zawsze nas fascynowało.
I skupić się na tym, co jest najjaśniejsze i najbardziej przyciąga. Uwierzyć, że teraz przed nami długie lata na uprawianie swojej pasji.

„Emerytura to meta tego wyścigu”
Pojęcie „wiek emerytalny” na trwałe zostało wpisane w prawie każdy aspekt naszej kultury.
Uczy się nas, że od najmłodszych lat powinniśmy ciężko pracować na przyszłą emeryturę. Emerytura staje się obietnicą raju, mitycznym garnkiem złota na końcu tęczy. Jest nagrodą za dziesięciolecia trudów i wyrzeczeń.
Na emeryturze wreszcie możemy być sobą i wreszcie będziemy odcinać kupony, wreszcie poznamy smak życia.
My temu ulegamy i w imię długiego życia na szczęśliwej emeryturze odmawiamy sobie przyjemności.
Niestety, gdy osiągamy „wiek emerytalny” okazuje się, że okres burz i naporów nie minął. Przeciwnie, dopiero nas czeka.
Wszyscy powtarzają, że powinniśmy dopiero teraz uczyć się rezygnować, wyrzekać, nie oczekiwać… Bo emerytura jest formą pomocy dla nas, osób nieproduktywnych.
Jednak, ograniczając swoje wymagania, powinniśmy być wciąż aktywni, żywotni, radośni i zdrowi, aby społeczeństwo nie ponosiło zbyt wysokich kosztów opieki nad seniorami.
Tym samym, koncepcja „szczęśliwego wieku emerytalnego” jest koncepcją nieco przestarzałą, może nie do końca przemyślaną. Emerytura to niekoniecznie okres szczęśliwości, w najlepszym razie to może nie będzie najgorszy okres naszego życia
ludzie żyją dłużej niż kiedykolwiek wcześniej. Kobieta, która właśnie osiągnęła wiek emerytalny, ma 54% szans na osiągnięcie wieku 85 lat.
Nasze dochody, nasze oszczędności nie są wystarczające, ani nie są wystarczająco stabilne, by przeżyć na emeryturze więcej niż 20 lat.
Starzenie się jest procesem naturalnym i zmierza tylko w jednym kierunku. Cokolwiek by nie mówić, zawsze oznacza osłabienie i zmniejszenie potencjału.
Możemy starzeć się z wdziękiem, możemy starzeć się pogodnie, ale to wymaga zasobów, środków, narzędzi, mocy, której otoczenie, społeczeństwo nam nie zapewni.
Ono da nam szansę i najczęściej na nas zarobi.
Po pięćdziesiątce musimy skumulować nasze zasoby i efektywnie je rozlokować.
Wymagać, by tym, co mogą i chcą, pozwolono pracować jak najdłużej.
A tym, którzy sobie nie radzą, pomagać.
Najlepiej, by pomaganie nie było sposobem zarobkowania młodych, ale dochodem starszych.
Nade wszystko musimy zmienić swoje nastawienie do sukcesu i porażki.
Nie jest sukcesem praca przez całe życie w jednej branży.
Nie zawsze sukcesem jest osiągnięcie najwyższego szczebla na drabinie, jeśli nie towarzyszy temu szczęście i nie ma się z kim podzielić radością.
Miarą efektywności człowieka nie jest to, że pracuje bez przerwy, bez wytchnienia, bez satysfakcji, za to w pocie czoła…
Musimy zapomnieć o teorii, że człowiek uczy się i rozwija, jest coś wart do 25 roku życia, albo gdy wychowuje dzieci. Człowiek może się uczyć całe życie, a jego wartością jest zdolność przystosowania się, a nie niszczenia środowiska, w którym żyje.

Reasumując, kiedy przekroczymy magiczny próg 50-ciu lat, powinniśmy skumulować nasze zasoby i inwestować je niekoniecznie w banku, ale przede wszystkim w zdrowie – co zapewni nam możność cieszenia się życiem przez długie lata; w pasję – co pozwoli nam cieszyć się relacjami z ludźmi, ale też wypełni naszą codzienność, sprawi, że będzie nam się chciało wstać z łóżka o poranku, że będziemy zasypiać z satysfakcją; w przyjaźń i bliskość – co nada naszemu życiu głębszy sens i umożliwi dzielenie się naszym doświadczeniem.

Oczywiście, o pieniądzach nie można zapominać, ale są one w równej mierze źródłem szczęścia, jak nieszczęścia…


wtorek, 22 marca 2016

Gorąco polecam film na świąteczne popołudnie...

Kilka dni temu odebrałem email od S.:
„Jeśli chcesz zobaczyć dobry film o starości, obejrzyj The Lady in the Van…”.

Na początku, przez wrodzoną podejrzliwość, pomyślałem, że to na pewno żart.

S., pomimo swego wieku i doświadczenia, nie podziela moich zainteresowań starością.

Z pewnością nie podziela mojego pragnienia „bycia starcem”. Biega i jest przekonany, że bieganiem ucieknie starości, a mimo to będzie żyć długo i szczęśliwie.

Co zatem mogło spodobać mu się w tym filmie, że mi poleca? Zapewne to jakaś tragedia, albo opowieść o cudownym odzyskaniu młodości…

Ale, skoro poleca, sięgnąłem do sieci i … dziś, dziękując za rekomendację, z ogromną przyjemnością wszystkim film ten polecam.


The Lady in the Van (Dama w vanie) to współczesna bajka, osnuta w większości na prawdziwych zdarzeniach.
To w pewnym sensie baśń o starości, słabości, indywidualności, niebanalnych ludziach, ale i o życiu.
Scenariusz filmu oparto na zapiskach Alana Bennetta, które przy okazji są ciekawą i niebanalną pocztówką z Anglii minionej już epoki, z lat 70-tych, 80-tych.
A nade wszystko to wspaniała, wręcz brawurowa kreacja Dame Maggie Smith, która po raz kolejny pokazuje jak wybitną jest aktorką…
W 1970 roku, samotny pisarz i dramaturg, Alan Bennett, kupuje dom przy Gloucester Crescent w Camden Town, w Londynie.
Camden Town to dobra dzielnica, mieszkają tu kulturalni ludzie, inteligencja, dziennikarze, artyści. Ludzie, którzy dobrze o sobie myślą, szanują się, nawet lubią. To po prostu dobre sąsiedztwo.
Ich sąsiadką, w pewnym sensie, jest panna Shepherd, starsza pani, która mieszka w rozpadającym się vanie. Panna Shepherd jest damą, w każdym calu niezależną, niebanalną i nie poddającą się żadnym konwenansom. Nie posiada adresu, ale ma spore wymagania w stosunku do sąsiedztwa. Na przykład nie lubi, by jej spokój zakłócała muzyka. Dlatego, co jakiś czas, musi zmieniać miejsce postoju.
Ale co dziwne, pomimo tego, że zapach pani Shepherd – mokra wełna i cebula – pozostaje długo po jej odejściu, nikt jej nie przegania. Przeciwnie, podrzucają smakołyki, pozdrawiają, pozwalają oglądać telewizję…
Panna Shepherd jest bardzo zajętą osobą, prowadzi biznes – sprzedaje ołówki najwyższej jakości. Ma też bezpośredni kontakt z niebiosami, dlatego nigdy nie traci czasu na zbędne uprzejmości. W zasadzie, można by rzec, toleruje sąsiadów, pomimo, iż jest kobietą chorą, może nawet umierającą.
Jest damą, weteranką służb medycznych, gruntownie wykształconą, byłą zakonnicą, która otrzymała niegdyś certyfikat czystego pokoju.



Alan Bennett z lenistwa, a nie z zawodowej ciekawości, okazuje pannie Shepherd uprzejmość, sympatię, przyjaźń. I tak jakoś staje się jej opiekunem. Pewnego dnia, panna Shepherd na krótko zgadza się zaparkować swoją furgonetkę na podjeździe Alana. To tylko tymczasowe rozwiązanie, bo przecież są inne możliwości. Ale „krótko” to bardzo względne pojęcie. W tym przypadku oznaczało 15 lat.
I tak życie upływa. Pojedynczy dramatopisarz i bezdomna staruszka dzielą podwórko.
Dama w vanie – ciepły, pogodny film o starości, która w tej postaci przeraża każdego. Od której każdy chciałby nie tylko uciec, ale nigdy jej nie spotkać.
Ale to także opowieść o tajemnicy, którą mogą w sobie skrywać najbardziej niepozorni.
To zbiór doskonale zagranych, epizodycznych ról, w wykonaniu gwiazd angielskiego kina.
Dama w vanie to idealny film na świąteczne popołudnie. Na czas, kiedy to po raz niewiadomo który opowiadać będziemy o rodzinie, szacunku, miłości… Na katolickie święto, choć obraz katolicyzmu nie jest w nim taki jasny, jak przywykliśmy malować.

Gorąco polecam. Na świąteczne popołudnie, może jako przyczynek do rozmowy w rodzinie.


zdjęcia z sieci

niedziela, 20 marca 2016

Polka i 60-tka...

Gdyby można było go naszkicować, jaki byłby portret 60-letniej Polki?

Przeciętnej, typowej, uśredniony, uproszczony…

Czy byłaby to kobieta u schyłku, stara, u progu starości, dojrzała, w pełni sił, aktywna, z perspektywami?..

Czy byłaby to kobieta smutna, zalękniona, zmęczona, czy raczej radosna, szczęśliwa, sprawna fizycznie, czekająca ze spokojem na to, co życie ma jej do zaoferowania?

Zapewne większość pań w wieku 60-ciu lat nawet nie zgadza się, by nazywać je seniorkami…
A jednak, kiedy słucham polityków i działaczy związkowych, wypowiadających się na temat wieku emerytalnego, mam wrażenie, że w ich oczach dominuje obraz 60-latki PRL-u.
„Otyła kobieta, zmęczona, zabiegana, obciążona siatkami, niewykształcona, bez ambicji, myśląca wyłącznie o dzieciach i wnukach, marząca o wieczorze przed telewizorem z filiżanką słabej herbaty…”
Kiedy politycy debatują, mam wrażenie, że 60-letnia Polka to kasjerka z supermarketu, urzędniczka niższego szczebla, pracownica kadr lub księgowości, nauczycielka, pielęgniarka, pracownica czekającej na likwidację fabryki…
Uboga duchem, zaniedbana ciałem, znudzona intelektualnie. Rozgoryczona i bez nadziei na cokolwiek.
I zastanawiam się, co się stało, że z tego obrazu zniknęły badaczki, polityczki, aktywistki, profesorki, lekarki, celebrytki, artystki, pisarki… Które, nota bene, często same ten portret „szarej Polki” malują, siebie pomijając. Może sądzą, że w swojej wyjątkowości nie zaliczają się do zbioru Polek-60-latek.
Same prezentując się kolorowo.
Choć – proszę mi wybaczyć – niekiedy barwna polityczka przed moimi oczyma to raczej horror, portret w stylu Witkacego…

Jak ma się ten portret „60-latki w szarościach” do wszystkich programów aktywizujących seniorów?
„Dbaj o siebie; bądź sobą; bądź aktywna; pracuj, jeśli tylko możesz; żyj kolorowo; wyrażaj siebie; spełniaj swoje marzenia…” - zazwyczaj takich rad udzielają seniorom autorzy projektów.
Czyżby Polka była szarą do 60-tki i mogła rozkwitnąć gdzieś koło 80-tki?

Jaka jesteś naprawdę, polska 60-latko?
I co powinnaś była zrobić, by Twój portret nie był szary?...

* * *

Margaret Manning, autorka amerykańskiego serwisu „60-tka i ja”, poprosiła kiedyś swoje czytelniczki, kobiety po 60-ce, by w jednym zdaniu udzieliły dobrej rady 30-latce, którą kiedyś były.
Starsza kobieta radzi młodszej, jak żyć, by życie po 60-tce było radosne. Aby było łatwiejsze, ciekawsze, bardziej radosne.
Oto te rady, spolszczone:

  • Pamiętaj, masz tylko jedno życie, a to, co teraz, to nie jest próba generalna.
  • Staraj się myśleć pozytywnie i dostrzegać coś dobrego w każdym doświadczeniu życiowym.
  • Uważaj na to, co tu i teraz.
  • Przeżyj każdy dzień w pełni, bo nie wiesz, co kryje się za rogiem.
  • Pamiętaj, życie może zmienić się w jednej chwili.
  • Kochaj każdy etap swojego życia i nie lękaj się niczego, one wszystkie są magiczne.
  • Naucz się żyć właśnie tą chwilą. Jeśli opanujesz to, kiedy jesteś młoda, to po 60-tce będzie ci łatwiej.
  • Życie jest zbyt krótkie, aby martwić się o coś, co wydarzy się w przyszłości – żyj dzisiaj.
  • Wyjdź z domu i ciesz się naturą.
  • Znajdź hobby lub profesję, która wciągnie cię na każdym etapie życia.
  • Bądź sobą. Starzej się z wdziękiem.
  • Skup się na pozytywach starzenia się, zamiast na walce ze starością.
  • Zaakceptuj zmiany w ciele i w umyśle, które przychodzą z wiekiem.
  • Zawsze mów sobie prawdę… proces uczenia się jest żmudny, ale się opłaca.
  • Dbaj, by mieć co wspominać, ale zadbaj też o miękkie lądowanie.
  • Virginia Wolff miała rację – kobieta potrzebuje pokoju tylko dla siebie i 500 dolarów.
  • Zapomnij o tym, co na temat starzenia się myśli społeczeństwo.
  • Nie martw się o swój wiek, martw się o to, by się nie nudzić.
  • Wiek to tylko liczba – nie określa tego, kim jesteś.
  • Wiek przychodzi, czy się go lękasz, czy nie – zatem po prostu żyj.
  • Zawsze pozwalaj się zainspirować.
  • Żyj prosto, ale pracuj ciężko. Ćwicz, kształć się, czytaj, podróżuj.
  • Kupuj klasyczne stroje – one zawsze będą w modzie.
  • Nie marnuj pieniędzy na buty – mężczyźni i tak nie patrzą ci na stopy.
  • Nie dźwigaj „śmieci” przez całe swoje życie!
  • Bądź sobą – świeć własnym blaskiem. Bądź obecna, prawdziwa ty, żywa i świadoma każdej chwili.
  • Nie poddawaj się obsesji na punkcie zmarszczek. Kiedy zaczynają pokazywać się na twarzy, myśl o nich, jako o mapie drogowej swojego życia.
  • Żyj z pasją i miłością, miej oczy i serce szeroko otwarte. Po prostu bądź szczęśliwa.
  • Żyj teraźniejszością - nie przejmuj się starzeniem - najlepsze jest jeszcze przed tobą!
  • Doceniaj proste rzeczy w swoim życiu – niczego nadmiernie nie komplikuj.
  • Kochać i szanuj partnera i swoje dzieci tak, jak chcesz być przez nich kochana i szanowana.
  • Dawaj swą miłość dobrowolnie i bezwarunkowo.
  • Miej dzieci, gdy chcesz je mieć – nie istnieje coś takiego, jak „idealny na to czas”.
  • Współczuj sobie tak, jak współczujesz innym.
  • Rób dużo zdjęć – będziesz mogła cieszyć się nimi, kiedy ludzie, których kochasz, odejdą.
  • Naucz się przebaczać, kiedy jesteś jeszcze młoda.
  • Odpuść to, co cię złości, pozwól, by wdzięczność i radość prowadziły cię w życiu.
  • Zadbaj o grono przyjaciółek, ono jest w życiu niezbędne.
  • Ceń sobie swoją rodzinę. Będą przy tobie, kiedy inni odejdą. Będą ci oparciem przez całą drogę życia.
  • Nigdy nie kładź się spać zła na siebie lub na kogoś innego.
  • Każdego dnia, mów swojemu partnerowi, rodzinie i przyjaciołom, że ich kochasz.
  • Po 30-tce stajesz się prawdziwą kobietą. Doceń, jaka jesteś piękna.
  • Nie trać czasu na martwienie się o rzeczy, których nie można zmienić, ale zmieniaj rzeczy, które zmienić możesz.
  • Porzucaj szybko złe związki - nie można zmienić drugiej osoby.
  • Zadbaj o skórę! Uśmiechaj się częściej.
  • Zaufaj swojemu instynktowi i nigdy nie mów o sobie źle.
  • Bądź dla siebie dobra. Odpuścić to, czego nie możesz kontrolować. Jeśli czujesz się z czymś źle, nie rób tego.
  • Naucz się śmiać z siebie. Nie bądź taka poważna!
  • Codziennie znajdź trochę czasu tylko dla siebie, uśmiechaj się i śmiej się przez cały ten czas.
  • Bądź po prostu sobą. Nie staraj się być ideałem.
  • Jeśli masz dzieci, kochaj je, ale nie starają się być matką doskonałą.
  • Pozwól, by dziecko było twoim nauczycielem.
  • Bądź wojownikiem - naucz się być zaradną i samowystarczalną.
  • Nigdy nie pozwól, by strach zyskał nad tobą przewagę.
  • Nigdy nie przestawaj się uczyć i wzmacniaj się psychicznie, fizycznie i duchowo.
  • Bądź wdzięczna za każdy dzień, nawet za złe dni – one zawsze czegoś nas uczą.
  • Przyjmij pozytywny aspekt starzenia się - jako mniejszą odpowiedzialność, za to większą swobodę.
  • Wiele problemów naprawdę łatwiej pokonać wraz z wiekiem.
  • Nie daj sobie wmówić, że jesteś za stara, żeby cokolwiek zrobić! Albo zbyt młoda na cokolwiek, jeśli już o to chodzi.
  • Nie lękaj się. Gdy to się stanie, będzie OK. Życie i natura przygotowują nas do każdego etapu życia.

* * *

Czy gdyby polskie 30-latki znały i zastosowały w swym życiu powyższe rady, dzisiejszy portret Polki w wieku lat 60-ciu byłby bardziej kolorowy?


Ciekawe, co poradziłaby Polka, 60-latka, Anno Domini 2016, sobie sprzed lat, albo swojej córce, na ten temat?

Co zrobić, by 60-latka na portrecie była kobietą interesującą, powabną, intrygującą, barwną…

Ktoś coś podpowie?


A może taką ankietę można by rozwinąć?

Zapytać, czy coś po 60-tce powinno jednak zaskakiwać, czy coś powinno zostać tajemnicą do odkrycia, zadaniem do samodzielnego rozpracowania?

Albo, co polska 60-latka odkrywa w tym wieku tylko dla siebie, co zyskuje, co chciałaby jeszcze stworzyć?


piątek, 18 marca 2016

Czego oczekują starzejący się rodzice od swych dorosłych dzieci?

W zasadzie, po co wychowujemy dzieci?

Aby na starość, miał nam kto podać szklankę wody… - mówi znane porzekadło.

To wydaje się w pełni zrozumiałe. W końcu naturalną jest solidarność pokoleń.

Rodzice opiekują się dzieckiem, a po latach, gdy sami nie są w stanie o siebie zadbać, dzieci opiekują się rodzicami.

Problem tylko w tym, że dzieci często same są już wszystkowiedzącymi i wszystkomogącymi dorosłymi, ich dzieci właśnie podjęły samodzielność, przez co z jednej strony marzy im się uwolnienie od opiekuńczych obowiązków, z drugiej trudno się odzwyczaić od kierowania, nadzoru, doradzania…

Każda władza korumpuje. Rodzicielska również.

Starzejący się rodzice wydają się tacy bezradni, niesamodzielni, tacy zagubieni we współczesności, że aż proszą się o to, by nimi pokierować.

Lecz czy starzejący się rodzice też tak myślą? Czy tego właśnie od swych dorosłych dzieci oczekują?

Oczekują, by im podano herbatę, ale czy potrzebują rad?

Na ogół woleliby sami ich udzielać. W końcu oni już mieli te 40, 50 lat. Przeszli przez burze i napory, przeżyli, byliby świetnymi doradcami…

Za to jak być uległym, podporządkowanym… dawno zapomnieli.


* * *

Magazyn „The Atlantic” opublikował interesujący tekst Clair Berman, który moim zdaniem może być świetnym zaczątkiem ożywionej dyskusji:

„Czego oczekują starzejący się rodzice od swych dorosłych dzieci?”


I to pomimo wszystkich różnic kulturowych i ekonomicznych.
Amerykańscy seniorzy nie mają tak komfortowego życia na emeryturze jak polscy. Owszem są ubezpieczeni i zabezpieczeni, ale też w każdej chwili mogą to wszystko stracić.
Polska emerytura, skromniejsza, jest o wiele bardziej pewna. Zatem, w naszym kraju, to starzejący się rodzice często wspomagają swoje dorosłe dzieci. Jak nie dzieci, to wchodzące w dorosłość wnuki.
Ale wszystko się zmienia i nas także czekają „dobre zmiany”.
Dlatego dyskusja o oczekiwaniach wobec dzieci ma głęboki sens.

Clair Berman jest autorką książki, której celem była pomoc dorosłym dzieciom sprostać wyzwaniu, jakim jest obowiązek opieki nad starzejącym się rodzicem, a jednocześnie nie zagubić w tym siebie. Wręcz bronić siebie w obliczu poświęcenia wymuszanego przez życie.
Książka nosi tytuł: „Caring for Yourself While Caring for Your Aging Parents”.
Pisząc ją, Clair Berman rozmawiała z kobietami i mężczyznami ze wszystkich stanów, o ich niepowodzeniach i sukcesach w tym zakresie. Rozmawiała także z przedstawicielami zawodów pomagających: geriatrami, pracownikami socjalnymi, prawnikami reprezentującymi seniorów, administratorami domów opieki. Po prostu z każdym, kto jej zdaniem mógł rzucić światło na ten temat. Pominęła tylko jedną grupę rozmówców – wtedy wydawało się jej to rozsądne i oczywiste - starzejących się rodziców, przyczynę problemu.

Po latach zrozumiała, że to było rażące zaniedbanie.
No, ale cóż, wtedy była dorosłym dzieckiem, dziś jest starzejącym się rodzicem.
Naturalna zmiana perspektywy i… nagle przyszło olśnienie.
Kiedy Clair rozmawia z synem swojego znajomego, który zamartwia się o ojca prowadzącego samochód po zmroku, przytakuje mu. Ale kiedy rozmawia ze znajomym, który skarży się na syna, iż ten jest nadmiernie opiekuńczy i przesadnie nadzorujący, gdy poucza go na temat prowadzenia samochodu, także przytakuje.
Rozumie obu. Na pytanie: „Jak poważnym problemem jest prowadzenie samochodu przez starzejącego się ojca?”, każda ze stron ma własną, najpewniej słuszną odpowiedź, potencjalnie sprzeczną z odpowiedzią drugiej strony.
Uwaga i opieka są mile widziane, szczególnie gdy pomoc lub interwencja dorosłego dziecka w życie chorego rodzica jest konieczna. Ale co, jeśli takiej potrzeby nie ma?

Starzejący się rodzic nie przestaje być dorosłym i samodzielnym człowiekiem. Oczekuje szacunku, usiłuje zachować jak najdłużej swoją niezależność. Wyrażone nawet z najlepszymi intencjami uwagi ze strony dzieci, które umniejszają jego dorosłości mogą sprawiać przykrość.
Starzejący się człowiek, pomimo świadomości swej słabości i nieporadności, deficytów poznawczych, nie jest dzieckiem. Traktowanie go „z góry” przyjmuje jako impertynencję, nie tylko, gdy czyni to ktoś obcy.
Seniorzy chcą, by ktoś się o nich martwił i nimi zaopiekował w razie potrzeby, ale też się tej opieki obawiają. I gdy dzieci wkraczają na teren rodzica, rodzic ich to przyciąga, to odpycha.

Clair Berman przywołuje przykład Julii, swojej 75-letniej znajomej, która opowiedziała o swojej córce. Córka po latach ponownie zamieszkała w pobliżu matki, dzięki czemu teraz mogą widywać się częściej. To jest miłe – twierdzi Julia - ale i uciążliwe. „Kiedy Brenda wpada do mnie, nie jestem pewna, czy przychodzi z wizytą, czy po to, by mnie skontrolować. Sprawdzić, czy posprzątała dom? Czy mam w lodówce przeterminowany jogurt?”
To ją denerwuje, bo przecież jest emerytowaną redaktorką, nauczycielem, a nie nierozsądną, zagubioną panienką, która nie potrafi o siebie zadbać.
„Czuję się, jakbym była stale oceniana” – mówi Julia.
Ciekawe, jaką matką była Julia?
Często zapominamy, albo nie chcemy pamiętać, że dzieci uczą się od nas, obserwując nas i naśladując. Tylko tak mogą ćwiczyć role społeczne. Potem zapominają skąd i dlaczego, jak i po co się tego nauczyły.
Zapominamy, że relacje rodzinne są lustrzane. Szanuje nas tylko ten, kogo my szanujemy. Kochamy kogoś, kto nas kocha…

Clair Berman wspomina, że wraz z mężem, przed każdą wizytą jednego z trzech synów, przeglądają szafki w kuchni, poszukując przeterminowanych produktów. Nie wie dlaczego, ale nawet jej wnuki sprawdzają w czasie odwiedzin jej szafkę z przyprawami.
Niby to tylko zabawa, niby to z miłości, ale kto ma ochotę na taką zabawę?
Inna przyjaciółka Clair Berman, Elinor, zaniepokoiła się, gdy nie mogły podczas rozmowy przypomnieć sobie nazwiska piosenkarza sprzed lat. Kiedy, po przejrzeniu alfabetu, udało się w pamięci nazwisko odnaleźć, wyraźnie jej ulżyło.
Wyjaśniła, że jej syn i synowa strasznie uwrażliwili ją na punkcie jej pamięci. „Kiedy łapią mnie na tym, że nie pamiętam dzisiejszej daty, to znaczy wiem, że jest czwartek, ale nie pamiętam czy to 21, czy 22, kiedykolwiek mam problem ze znalezieniem właściwego słowa, wymieniają pomiędzy sobą długie, znaczące spojrzenia. Jedyną rzeczą, do której prowadzą te ich badania, jest doprowadzenie mnie do krawędzi wytrzymałości.”
Clair zapytała, czy rozmawiała z dziećmi o swoich uczuciach? „Nie. I choć naprawdę cieszą mnie ich wizyty, to również szukam wymówek, bo wolę spotykać się rzadziej.”

Czego zatem starzejący się rodzice oczekują od swoich dorosłych dzieci?

W 2004 roku, na Uniwersytecie Stanu Nowy Jork w Albany, specjalista zdrowia publicznego Mary Gallant i socjolog Glenna Spitze zbadały tę kwestię, prowadząc wywiady z seniorami. Ustaliły, że seniorzy „wyrażają jednocześnie silne pragnienie autonomii, jak i więzi w relacjach z dorosłymi dziećmi, co jest przyczyną ambiwalencji wobec pomocy, którą dzieci niosą rodzicom”.
Określają się jako osoby niezależne i samodzielne, ale mają nadzieję i oczekują, że w razie potrzeby pomocy dzieci będą dla nich w pełni dostępne.
Denerwuje ich nadopiekuńczość ze strony dzieci, ale doceniają wyrażaną troskę.
Aby sobie poradzić z ambiwalencją, minimalizują potrzebę pomocy, a kiedy ją otrzymują, albo ją ignorują, albo stawiają opór próbom kontrolowania ich przez dzieci.

„Jedną z najbardziej przykrych doznań ludzi w starszym wieku jest poczucie, że stracili kontrolę nad swoim życiem” – stwierdza Steven Zarit, profesor badań rozwoju człowieka i rodziny w Pennsylvania State University.
„Kiedy mówię starzejącemu się ojcu, by nie wychodził z domu odśnieżać, mogę założyć, że nie posłucha. Pomimo, że to nierozsądne, wyjdzie i będzie odśnieżał... To jego sposób na trzymanie się życia, które wydaje się wymykać mu z rąk.”

Badania Stevena Zarit i jego kolegów pokazują, że dorosłe dzieci jako przyczynę międzypokoleniowych nieporozumień wskazują upór rodziców. Oczywiście, starzejący się rodzice tego uporu u siebie nie dostrzegają.
Owszem, czasami obstają przy swoim, opierają się wszelkim dobrym radom, mają do siebie zaufanie, ale w końcu są ludźmi dorosłymi, nie dziećmi. Nie trzeba nimi powodować, albo ich kontrolować. Nie wymagają prowadzenia za rękę. A jeśli korzystają z pomocy dziecka, to próbują utrzymać swoją dominującą, kontrolującą, nadzorującą pozycję. Dla starzejącego się rodzica ten 50-latek, czy ta 50-latka, to tylko dziecko. Tyle, że dorosłe.
Steven Zarit zwraca też uwagę, że „upór” może dotyczyć w równej mierze dorosłego dziecka, które upiera się przy konieczności wprowadzenia dobrych zmian w codziennym życiu seniora, próbuje rekonstruować nawyki rodzica.
Zarit doradza dzieciom: „Nie naciskaj, nie odpieraj argumentów. Nie stawiaj rodzica w pozycji obronnej. Rzuć pomysł, cofnij się i wróć do niego później. Bądź cierpliwy.”

W swoim artykule Clair Berman zwraca naszą uwagę, że trudności w komunikacji wynikają także z często bezpodstawnych założeń, które spotkać można po każdej ze stron.
Dorosłe dzieci, ale i starzejący się rodzice zbyt często zawierzają myśleniu magicznemu – mówimy, że „one – oni powinni wiedzieć, albo powinni zrobić to, czy tamto” – i jesteśmy rozczarowani, gdy nasze założenia się nie potwierdzają.
Berman uważa jednak, że odpowiedzialność za mówienie o tym spoczywa na rodzicach. Im jaśniej i wyraźniej opiszą swoje uczucia i potrzeby, tym większe szanse, że ich pragnienia zostaną zaspokojone.

„Co chciałbyś powiedzieć swoim córkom?" spytała Clair pewną kobietę, razem z którą świętowały 80-te urodziny wspólnego znajomego.
„Czasami chciałbym im powiedzieć: „Odczep się”. Obie jej córki niedawno skończyły 50-tkę. Ona sama wcześnie owdowiała i jest niezwykle dumna ze swego sukcesu jako samotnej matki. Tymczasem córki nieustannie pouczają ją - zrób to, zrób tamto, albo zrób to inaczej - a to właśnie doprowadza ją do szału. „Myślą, że nie potrafię, że czegoś nie wiem, nie rozumiem?..”. W rezultacie, przestała zwierzać się im ze swoich problemów.

Opowiadanie Clair przpomniało mi własne doświadczenie.
Przypomniało mi, że musiałem użyć emocjonalnego szantażu, aby namówić starszą panią, by przyjęła pomoc swej córki przy okazji wyjścia ze szpitala.
Starsza pani była osłabiona, nieporadna, ale tak szczęśliwa, że opuszcza szpital, że za chwilę odzyska wygodę swojego domu, że odzyska swą godność, i że już nie będzie przeganiana z kąta w kąt przez kogokolwiek, iż nie potrafiła myśleć o niczym, tylko o tym, że poradzi sobie sama.
Jej córka, 50-latka, pielęgniarka, ma wygodny samochód. Jej pomoc była idealnym sposobem na powrót do domu, a jednak starsz pani nie chciała tej pomocy.
Z jednej strony rozumiałem dlaczego, z drugiej wiedziałem, że córce na tym zależy.
Starsza pani stawiała opór,  bo córka zawsze oczekiwała od niej całkowitego podporządkowania, okazywała lekceważenie jako osoby, zwracała się do niej podniesionym, karcącym głosem znudzonego zyciem belfra, była w tym pełna pretensji i żalu, usiłowała coś zademonstrować. A starsza pani tego nie rozumiała.
Wiedziałem jednak, że choć starsza pani opiera się, to bardzo pragnie pomocy od córki. Chce wiedzieć, że może na nią liczyć. Pragnie miłości córki.
Zatem użyłem szantażu i sprawiłem, że obie panie spotkały się na chwilę w swych pragnieniach...

* * *

Zapraszam do rozmowy. Myślę, że warto opowiedzieć o swych doświadczeniach po latach, ale też o oczekiwaniach...


środa, 16 marca 2016

Robić, czy nic nie robić - pytanie o to, jak być szczęśliwym.

W każdej księgarni – zarówno tej realnej, jak i tej wirtualnej – można dziś znaleźć jeśli nie osobny dział, to przynajmniej osobną półkę, opisaną hasłem: „Jak być szczęśliwym…”, albo „Jak być bardziej efektywnym…”.

Setki poradników i setki trenerów sukcesu, aby zwiększyć swoją produktywność i efektywność, zapewnić sobie w życiu szczęście, zaleca nam codzienne sporządzanie listy rzeczy do zrobienia, sprawdzanie jej w ciągu dnia i odhaczanie kolejno wyznaczonych sobie, a wykonanych zadań.

Całkiem spora ludzi postępuje zgodnie z ich zaleceniami.

Większość jedna doświadcza rozczarowania, bo na koniec dnia widzą jedynie rzeczy, których nie zrobili. No i zamiast cieszyć się, czują się nieszczęśliwi z powodu swych niepowodzeń.


Jana Rooheart (amerykańska blogerka) była jedną z takich osób. Zmęczyła się sporządzaniem list rzeczy do zrobienia, których nie była w stanie wykonać, zaczęła więc spisywać listy rzeczy, których z pewnością robić w ciągu dnia nie zamierza. Zrobienia których wręcz należy unikać.
I co? Pełen sukces. Każda lista wykonana w 100%. Nareszcie mogła zasypiać szczęśliwa.
Dostrzegam w jej myśleniu sporo racji.
Szczęście nie polega – przynajmniej nie zawsze na tym polega - na zdobywaniu szczytów, pobijaniu rekordów, osiąganiu sukcesów, spełnianiu marzeń.
Owszem, często jest tak, że gdzie wola i działanie, tam sposób i efekt. Ale na co dzień spotykamy wielu „życzliwych”, którzy zupełnie bezinteresownie i ze szczerego serca „pomogą nam” się potknąć… I potykamy się, pełni dobrej woli, wiary, nadziei, zapału. Mimo naszej decyzji, że dziś zrobię wszystko, by sięgnąć po szczęście, zawsze znajdzie się ktoś, kto spróbuje odebrać nam wiarę w siebie, energię, rozwiać nasze złudzenia, bo skoro on pokornie znosie swoje nieszczęście, to i inni nie powinni być szczęśliwi.
To dlatego, dla większości z nas szczęście z nas to po prostu uniknięcie nieszczęścia, bólu, zawodu, rozczarowania.

* * *
Tu dygresja - zgrabne powiedzenie:
„Problemy, kłopoty, tarapaty, trudna chwila? Możesz z tego wyjść rozgoryczony. Możesz z tego wyjść doświadczony. Ból zawsze ma cel. Weź z niego to, czego bardziej potrzebujesz.”
Jakże miłe w brzemieniu, jakże trudne do zaakceptowania, gdy boli.

* * *
Postanowienie, by „być szczęśliwym” wydaje się powinno nam przyjść łatwo. No i zapewne powtarzamy je sobie wielokrotnie.
Ale jest trudne. Bo trudno jest powiedzieć na głos, czym jest dla mnie szczęście, co znaczy, że jestem szczęśliwy. Boimy się zapeszyć i nasze postanowienie wypowiadamy szeptem. A szeptem nie ma swojej mocy.
Jednak postanowienie, by „nie być nieszczęśliwym”, jest równie trudne. Choć ma większe szanse powodzenia. Bo przecież nie ryzykujemy. Może nie będziemy szczęśliwi, ale skoro nie będzie cierpienia, żalu, bólu, to…
No i, by nie być nieszczęśliwym, wystarczy po prostu, pewnych rzeczy nie robić… Nie trzeba niczego unikać, przed czymś uciekać, dokądś biec. Wystarczy nie zadawać sobie trudu zabiegania o szczęście.
Jana – na swój użytek sporządziła listę, czego robić nie należy, aby uniknąć nieszczęścia, a przez to poczuć się szczęśliwszym.
Sądzę, że to lista dla każdego.

„Nie będę dziś robić…
  • Nie będę żyć życiem innych ludzi.
Bohaterowie seriali, celebryci, nawet politycy (tak troszczący się o nas, gdy wypowiadają się przed kamerą) poradzą sobie bez nas i zapewne przeżyją nawet wtedy, gdy my wyłączymy telewizory, aby odrobinę pomyśleć o sobie i swoich bliskich.
Najważniejsi są ci, którzy są obok nas. Którzy nas potrzebują i których my potrzebujemy, bo są cząstką nas samych.
Naszą pamięć lepiej wypełnić własnymi wspomnieniami niż cytatami, nawet z najlepszych nawet filmów.
  • Nie będę wybiegać za daleko w przyszłość.
Rzeczy interesujące i przyjemne dzieją się zawsze teraz i tylko teraz. I nigdy się nie powtórzą. A jeśli nawet, smak, zapach, kolor za każdym razem będą się różnić. Jeśli czegoś nie dostrzeżemy, jeśli coś pominiemy, stracimy to na zawsze. Możemy planować przyszłość, marzyć o niej, wyglądać jej, ale naszym życiem nie jest przyszłość, lecz „teraz”.
Rzadko doceniamy uśmiech, sympatyczną rozmowę z nieznajomym, piękną pogodę i przebłysk radości. Łatwo o nich zapominamy. Ale szczęśliwe życie to właśnie te ulotne, krótkie chwile.
  • Nie będę odkładać trudnych decyzji na później.
Życie składa się z trudnych do podjęcia decyzji. Tylko dzięki nim zdajemy sobie sprawę z wagi, wartości, ceny naszego życia. Boimy się odpowiedzialności i boimy się bólu, zatem unikamy decyzji, chcemy wiedzieć więcej, wiedzieć lepiej, dzięki temu mieć większą pewność. Wydaje nam się, że sukces to zrealizowanie zamierzonego przez nas planu. Boimy się błędu i porażki. Ale błąd i porażka to tylko krok zrobiony w dobrym kierunku. Jeśli popełniamy błędy, to znaczy, że dokądś zmierzamy. Trzeba sobie zaufać, zawierzyć intuicji, swojej naturze i działać. Nie ma i nigdy nie było, ale też nigdy nie będzie ludzi bezbłędnych.
No i czasami niezrealizowanie planu nie równa się porażce. Niekiedy zyskujemy tylko dlatego, że nie spełniliśmy pomysłu, który był jedynie błędnym założeniem.
  • Nie będę mówić „tak”, kiedy powinienem odmówić.
Nie powinniśmy brać odpowiedzialność za to, że nie możemy przeskoczyć samych siebie. Mówiąc "tak" może otwieramy przed sobą wiele drzwi, ale nie uda się przez wszystkie przejść. Ważne jest umieć powiedzieć "nie". Kto zbyt wiele chce objąć, słabo ściska. Kto chce mocno na czymś zacisnąć dłoń, nie jest w stanie zbyt wiele objąć.
Jeśli nie mamy czasu na udział w nowym projekcie, albo by zrobić komuś przysługę lub wypełnić niezaplanowane wcześniej zadanie, czas odmówić. Oczywiście, trudno jest powiedzieć "nie" znajomemu, krewnemu, koledze, albo przyjacielowi. Ale zbyt wiele rzeczy do zrobienia i nadmierne poświęcanie im czasu i zdrowia, nie uczyni nas szczęśliwszymi.
  • Nie będę kupować rzeczy, których nie potrzebuję
Zdolność do zarządzania swoimi finansami jest jedną z najważniejszych umiejętności życiowych, aby stworzyć komfortową przyszłość. Społeczeństwo konsumpcyjne każe nam myśleć, że szczęście jest pochodną nieustannych zakupów nowych rzeczy. Ale my powinniśmy uwierzyć, że szczęścia nie można kupić. Nie znajdziemy go na żadnej sklepowej półce, czy katalogu sprzedaży wysyłkowej.
Kiedy przychodzi nam ochota coś kupić, zapytajmy siebie: Czy rzeczy, które chcę kupić są lepsze od tych, które już mam? Czy naprawdę są mi potrzebne? Czy ich użyję? Co zrobię z tym, które mam? Czy będzie mi przykro, jeżeli wyrzucę coś starego?
Najcenniejsze rzeczy na świecie są za darmo. Uwierzmy, że te słowa! Przyjaźń, śmiech, zabawa ze zwierzętami, uśmiech dziecka i romantyczne chwile są za darmo. Pieniądze dają nam komfort i nie ma nic złego w tym, że o nie zabiegamy i je mamy. Ale ważne jest, by nie zamienić się w maszynę konsumencką, która kupuje tylko dla krótkotrwałego dreszczyku emocji, a potem o niczym nie jest w stanie pomyśleć, bo musi zarobić na poczynione wydatki.
  • Nie będę plotkować.
Jeśli chcemy dowiedzieć się czegoś o kimś, powinniśmy po prostu zapytać! Nie przyjmować założeń; te prowadzą tylko do nieporozumień i rozczarowań. Dlaczego nie rozmawiamy z osobą, o której jesteśmy gotowi szeptać za plecami, wsłuchując się w niepewne, wręcz wątpliwe informacje? Jeśli te osoby są tak interesujące, że chcemy o nich rozmawiać, porozmawiajmy z nimi, nie o nich.
  • Nie będę wypełniać obowiązkami każdej minuty dnia.
Bezczynność nie jest zła. Bezczynność jest zdrowa. Bezczynność jest nam niezbędna do życia.
Produktywni jesteśmy tylko wtedy, gdy mamy wystarczająco dużo odpoczynku. Ludzie pracują w krótkich okresach i wymagają regularnego odpoczynku fizycznego i emocjonalnego pomiędzy działaniami.
Idealny produktywny dzień wyglądałby następująco: aktywność, krótką przerwa, aktywność, krótka przerwa, i tak dalej. Zupełnie jak w szkole.
Musimy znaleźć czas na odpoczynek, refleksję, na codzienne odświeżenie umysłu i ducha. Nie powinniśmy się oszukiwać, nie jesteśmy perpetum mobile. Nie przybywa nam energii przez to, że wykonujemy coraz więcej ćwiczeń, czy coraz więcej pracy.
Nicnierobienie też jest zajęciem i to niezwykle przydatnym dla mózgu. Sprawi, że będziemy mniej zestresowani i bardziej wydajni za chwilę.
Jeśli chcemy osiągnąć szczęście, z pewnością trzeba coś zrobić. Czasami jednak musimy przestać cokolwiek robić, aby dać sobie szansę na odczucie szczęścia.
Aktywność oznacza życie, życiem jest aktywność, ale to, że robimy „nic” nie znaczy, że umarliśmy.

* * *
Rady Jany wydają się dobre dla młodych, którzy mają dużo czasu.
Seniorom trudniej przychodzi zmierzenie się z taką listą.
Po pierwsze, jeśli nie jesteś aktywny, to chorujesz, albo dziwaczejesz – mówi stereotyp.
Jeśli nie pracujesz, nie masz co robić, starzejesz się. Ba, po prostu jesteś stary. A nikt nie chce być starym, nikt nie lubi być starym.
Jeśli nie jesteś aktywnym, mówią o tobie, że się „posunąłeś…”.
Z drugiej strony, kiedy nie ma już pracy i często nie ma wokół nas rodziny, kiedy czujemy się samotni, telewizor jest naszą rodziną. Problemy celebrytów, sąsiadów, znajomych, są naszą rozrywką. Żyjemy nimi, czasami żyjemy dla nich.
O przyszłości za wiele nie myślimy, bo strach. Ale „teraz” też nam umyka, bo nuda. Zagłębiamy się w przeszłości. Staramy się coś naprawić, albo dopełnić, wyjaśnić…
Wbrew niesprawiedliwemu stereotypowi, w zasadzie uprzedzeniu co do wieku, robienie niczego seniorowi przychodzi bardzo trudno.

* * *
Zatem skoro równie trudno coś robić, jak czegoś nie robić, co mogę zrobić, by żyć zdrowo i szczęśliwie na emeryturze?
Liczy się styl życia.
I właściwa dieta.
Dieta i styl życia powinny iść ramię w ramię ze sobą. Powoli i z godnością, bez szaleństw, ale i niekoniecznych wyrzeczeń.
Oto kilka wskazówek.
Niepotrzebne są zajęcia wysiłkowe, stawianie oporu, czy przełamywanie barier.
W zasadzie można dać się nieść fali.
Robienie czegoś ważnego i nicnierobienie nie muszą być przeciwieństwami.
  • Zanurz się w słońcu
Jeśli możesz, wyjdź z domu. Jeśli nie możesz, usiądź przy otwartym oknie. Jeśli słońce wyszło zza chmur, 10-15 minut w słońcu wystarczy, by organizm rozpoczął produkcję witaminy D, która niezbędna jest do prawidłowego funkcjonowania i podtrzymania dobrego humoru.
  • Wybierz się na spacer
Prosty spacer, spokojny i bez celu, poprawia krążenie i polepsza nastrój, jednocześnie wyciszając. Spacer może być też okazją do ćwiczenia procesów poznawczych, obserwacji, ciekawych kontaktów z ludźmi. No i marszowy krok spowalnia proces starzenia się.
  • Spędź czas z naturą
Spacerujesz, zwolnij i doświadcz natury swoimi zmysłami. Bez wysiłku, bez naprężania mięśni. Tak po prostu. Poczuj krople deszczu, posłuchaj śpiewu ptaków, posłuchaj powiewu wiatru. Jak tylko możesz, spędzaj czas z naturą, doceniają go i bądź uważny. Szczęście to zjawisko naturalne.
  • Posłuchaj muzyki
Muzyka może zmienić stan umysłu. Może cię na nogi i porwać do tańca. Może oczyścić serce z rozterek, albo przywołać wspomnienia. Z pomocą muzyki możesz wędrować w swojej przeszłości.
  • Poczytaj książkę
Dobra książka ta magiczne wrota do innego świata. Pozwala zawiesić męczący potok myśli, odpocząć, ale także znaleźć nowe sposoby na stare problemy, uczyć się i rozwijać.
Nie musisz czytać od deski do deski, godzinami. Możesz czytać po kilka stron.
A dziś możesz też książki posłuchać.
  • Porozmawiaj z kimś
Nie unikaj ludzi, wykorzystaj każde spotkanie na rozmowę. Nie musisz opowiadać innym o sobie, lepiej posłuchaj o tym, co ich spotkało. Ciesz się spotkaniem. Śmiej się, kochaj, ucz się od innych, nawet jeśli to, co mówią wydaje ci się błędne.
  • Okaż komuś wdzięczność
Każdego dnia, poświęć chwilę, aby pomyśleć o kimś z wdzięcznością. Podziękuj mu na głos, głośno powiedz za co jesteś wdzięczny. Nasz mózg nie rozróżnia świata realnego i wirtualnego. Mówienie do siebie jest dla niego ćwiczeniem. Możesz zatem być wyrazić wdzięczność komuś, choć osoby tej nie ma obok ciebie. Codziennie też powiedz na głos sobie, za co się lubisz i za co jesteś wdzięczny sobie.
  • Spróbuj czegoś nowego
Każde nowe zadanie, nowe danie, książka, program telewizyjny lub piosenka może otworzyć drzwi do nowego świata możliwości. Szczęście idzie w parze z osobistym rozwojem.
  • Pogadaj z kimś młodszym
Czy jest to dziecko, czy osoba dorosła, młodość nie tylko budzi nostalgiczne uczucia, proponuje nowe doświadczenia i uczy nowych sposobów życia. Młodsze osoby mogą też pobudzić twoją młodzieńczą stronę. Poczuj się młodo, spotykając się z kimś młodym.
  • Przytul zwierzątko
Z ludźmi dzielimy swoje towarzystwo, ze zwierzętami dzielimy swoją samotność. Zwierzęta lepiej tolerują nasz smutek, obdarzają nas swoją żywotnością, bezwarunkową miłość i szczęście.

Robienie powyższych rzeczy to, jak nicnierobienie. Nie męczy, a czyni nas bardziej sprawnymi i szczęśliwszymi.

* * *
Zdrowe życie prowadzi do szczęścia.
A zdrowe to niekoniecznie pełne obowiązków, zadań, aktywności fizycznej i pracy w pocie czoła.
Zdrowe to znaczy także, że bez czynności niepotrzebnie nas obciążających.
Tu kolejna dygresja i ciekawostka.
Badania brytyjskie pokazały, że zaledwie jedna czwarta dorosłej populacji jest świadoma, że przy pomocy diety i zdrowego stylu życia można obniżyć ryzyko wystąpienia depresji. Ale zaledwie połowa tych, którzy się o tym dowiedzieli, deklaruje wolę przejścia na zdrowy styl życia…

czwartek, 10 marca 2016

O utracie i szukaniu pracy w wieku 50+

Utrata pracy to jedna z najcięższych traum, jakie dotykają nas w życiu.

Utrata pracy – szczególnie jeśli nie wiąże się z naszym błędem, czy nawet pozorną winą  – zawsze narusza nasze poczucie godności osobistej, poczucie własnej wartości, zaufania do siebie. Zawsze jest dowodem naszej słabości i wiele osób – mniej lub bardziej świadomie – odbiera ją jako dowód własnej bezradności.

Szczególnie, gdy utrata pracy dotyka nas w wieku 50-ciu, 60-ciu lat, kiedy wydaje nam się, że mamy już mniej energii, że jesteśmy mniej atrakcyjni, a nasze potrzeby i oczekiwania są ciągle wysokie; że tak wiele z siebie daliśmy, że tak wiele nam się należy, a zostaliśmy wykorzystani i pokrzywdzeni.
Uświadamiamy też sobie, że nagle będziemy musieli stanąć do rywalizacji z młodszymi.
Mamy oczywiście ogromne doświadczenie, wiedzę, umiejętności, ale młodość wydaje się być bardziej sprawna, ma lepszy kontakt z nowymi technologiami, ma kontakt ze światem…
Ma nad nami przewagę, bo jest… po prostu młodsza.
No i bywa, że w czasie rozmowy kwalifikacyjnej dowiadujemy się, że naszym szefem będzie ktoś od nas dużo młodszy. Ktoś bez naszego doświadczenia, ktoś „zielony”, może i z dyplomami, ale bez życiowej wiedzy… Ktoś w wieku naszego dziecka…

Utrata pracy jest przykrym doświadczeniem także z powodów społecznych.
Tracisz współpracowników, kolegów, znajomych, przyjaciół. To, co wypełniało twoje życie, codzienność, było najważniejsze, nagle znika. Coś, co niedawno może i spędzało sen z powie, ale i dawało satysfakcję, uleciało. Swoista żałoba miesza się z doznaniem pustki codzienności.
Choć początkowo otoczenie okazuje ci współczucie, nawet pewne zainteresowanie, po krótkiej chwili zaczyna cię lekceważyć, a nawet okazuje pogardę.
Nie masz pracy, zatem nie jesteś przydatny, nie możesz niczego załatwić, w niczym pomóc, widać na niczym się nie znasz. Twoje opinie są lekceważone i nikt już nie słucha tego, co mówisz.
Twoje kłopoty ze znalezieniem pracy stają się obciążeniem dla przyjaźni. Nuda.
Z drugiej strony, przyjaciele dzwonią i pytają co u ciebie, aby ponarzekać na kłopoty w pracy, za które ty dałbyś się pokroić. Zatem przestajesz odbierać telefony. Frustracja.

We współczesnym świecie, to praca daje nam godność. To praca daje nam znaczenie. Określa naszą społeczną rolę.

Dlatego, paradoksalnie, także przejście na emeryturę traktowane jest często – wbrew społecznemu postrzeganiu emerytury jako prawa pracowniczego i obywatelskiego – jako utrata pracy.

Znalezienie nowej pracy w wieku 50-ciu, 60-ciu lat może być i jest szczególnie trudne. Zarówno z przyczyn obiektywnych, jak i subiektywnych.
Młodzi szefowie, którzy dopiero co w życiu uwolnili się od nadzoru rodziców, nie czują się dobrze w towarzystwie starszych. Starszy pracownik wydaje się uparty, trudny, niezorganizowany, może i coś wie, umie, ale kiedy on się tego uczył, nikt już o tym nie pamięta…
Praktykant, stażysta, asystent w wieku nastu, dwudziestu, nawet trzydziestu lat, to normalne. Ale praktykant, stażysta, asystent w starszym wieku, to … niedogodność.
Potwierdzają to scenariusze rozmów kwalifikacyjnych, które nie uwzględniają specyfiki wieku pracownika, nie różnicują kandydata według wieku. Nie skupiają się na wyborze umiejętności i kompetencji, ale na selekcji i dopasowaniu. Specjaliści od rekrutacji twierdzą, że to unikanie dyskryminacji wieku, ale ich schematyczność w myśleniu powoduje, że starszy pracownik w czasie rozmowy kwalifikacyjnej wypada śmiesznie.
Bardzo dobrze pokazano to w filmie Intern z Robertem De Niro (opowieść jak były wiceprezes korporacji zostaje asystentem do wszystkiego młodej prezes internetowego sklepu, do niedawna gospodyni domowej).
Rozmowa kwalifikacyjna wymaga od starszego pracownika dużego poczucia humoru i ogromu cierpliwości, o co trudno, gdy jest się bezrobotnym i ma się poczucie bezradności wobec ograniczania się możliwości.

Wszelkie dane wskazują, że choć stopa bezrobocia pośród starszych pracowników jest niższa aniżeli pośród osób młodych, to po utracie pracy starsi pracownicy mają o wiele większe trudności z ponownym zatrudnieniem.
Na amerykańskim, najbardziej elastycznym, a zarazem największym rynku pracy, średni czas trwania bezrobocia osób poszukujących pracy w wieku 55 lat i starszych – według danych z roku 2014 - to 54,3 tygodnie. To ponad pięć miesięcy dłużej niż trwa bezrobocie osób młodych, które szacuje się je na 28,2 tygodni.

Można oczywiście przyjąć, że bezrobocie jest efektem wygody życia na zasiłku, albo wygórowanych oczekiwań co do stanowiska, czy wynagrodzenia, albo braku odpowiednich kwalifikacji, umiejętności, kompetencji w stale rozwijającym się systemie.
Sądzę jednak, że to także, a może przede wszystkim, kwestia kultury pracy.
Być „nowym”, kiedy ma się już swoje lata, można na stanowisku kierowniczym lub samodzielnym, akademickim, albo gdy jest się poszukiwanym specjalistą. Albo na bardzo niskim stanowisku, które wydaje się nieistotnym trybikiem w systemie, którym żaden szef się nie przejmuje…
Ale być „nowym” starszym pracownikiem na średnim szczeblu jest niezwykle trudno.
Gdy jesteśmy starszym „nowym” pracownikiem, możemy spotkać się ze skrywaną dyskryminacją, możemy doznać poczucia „zanikania”, stawania się niewidzialnym. Młodsi wiekiem szefowie, ale i młodsi współpracownicy omijają nas, nie patrzą na nas, czują się skrępowani w naszym towarzystwie, albo współczują nam…

* * *
Tu dygresja.

Uwielbiam słuchać polskich polityków i ekspertów od makroekonomii, którzy w audycjach radiowych lub telewizyjnych rozwiązują problemy rynku pracy. Wszystkich prezesów, profesorów i doradców z firm o anglojęzycznych nazwach. Albo ekspertów z korporacji, czy agencji human resources.
Uwielbiam ich diagnozy i porady odnośnie rynku pracy, bezrobocia i emerytur.
Ich zdaniem każdy powinien pracować jak najdłużej, aby mieć dobrą emeryturę. Jak najwięcej zarabiać, aby jak najwięcej oszczędzać, bo „goła” emerytura może nie wystarczać na utrzymanie.
A najlepiej - jak najwięcej inwestować, bo człowiek powinien liczyć tylko na siebie, państwo jest za słabe i zbyt ubogie, aby każdemu seniorowi zapewnić godne życie.
Przy czym pracownicy na ogół żądają zbyt wysokich wynagrodzeń (bo są przyzwyczajeni do socjalizmu), które wypłacane są kosztem przedsiębiorców. Dlatego należałoby ograniczać wynagrodzenia, świadczenia, składki ubezpieczenia – tak zwane dodatkowe koszty pracy – bo są nieefektywne, a nie zachęcają przedsiębiorców do zatrudniania pracowników. (Czy ktoś jeszcze pamięta, że we współczesnym świecie niewiele jest przedsiębiorców, którzy cokolwiek tworzą własnymi rękami?)
Bezrobotnym – w ich opinii – jest tylko ten, kto nie chce pracować, albo ktoś źle wykształcony, nieprzystosowany, kto nie chce się rozwijać. Przedsiębiorcy zaś nie tylko tworzą miejsca pracy, ale pracę dają, wręcz rozdają własnym kosztem, wystarczy chcieć…
Eksperci z ochotą powołują się na przykłady osób, które nie mają problemów z pracą.
Najchętniej na siebie samych.
Bezrobocie jest dla nich zjawiskiem społecznym, na które można i należy oddziaływać, które trzeba ograniczać, albo wskaźnikiem ekonomicznym, którym da się manipulować.
Jakoś umyka im fakt, że „bezrobocie” to stan, który spotyka na ogół konkretnego człowieka.
Dostrzegają to dopiero wtedy, gdy utratą pracy jest zagrożony ktoś z ich bliskich. Choć, jako osoby publiczne, wbrew deklarowanym zasadom, zawsze pomogą znaleźć mu pracę w zaprzyjaźnionej firmie, u klienta, nie bacząc na kwalifikacje powinowatego.
Ale to nic dziwnego, wiadomo przecież, że dobrej pracy nie zdobywa się w konkursach, dzięki dyplomom, doświadczeniu, lecz poprzez znajomości.
Najlepiej pokazują to ogłoszenia o pracy – rynek poszukuje albo akwizytorów, albo pracowników fizycznych (najczęściej na eksport) – i doniesienia, kto objął intratne stanowiska.

* * *

Rynek pracy, szczególnie rynek pracy osób starszych, to nie tylko stanowiska kierownicze, czy posady ekspertów. To nie tylko rynek akademicki, czy rynek specjalistów. Lecz może warto właśnie tam, właśnie od nich uczyć szukać nowej pracy.

Co zrobić, by ułatwić sobie znalezienie nowej pracy w wieku 50++.

Specjaliści doradzają:

Zacznij szukać pracy zanim otrzymasz wypowiedzenie.
Nie czekaj, aż otrzymasz wypowiedzenie, a już z pewnością nie czekaj, aż staniesz się bezrobotny. Najłatwiej znaleźć nową pracę, a też najłatwiej przystosować się do nowej pracy, w bardzo wczesnej fazie bezrobocia. Tuż po opuszczeniu dawnego miejsca pracy. To możliwe, o ile ogłoszenia o pracy, oferty interesującej dla ciebie pracy, zacząłeś zbierać wcześniej. Wcześniej też przygotowałeś sobie atrakcyjne cv.
Pracownicy działów human resources, specjaliści od rekrutacji, nie są wolni od schematycznego myślenia. Gdy masz pracę i szukasz nowej, oceniają cię jako kogoś ambitnego i zdecydowanego, poszukującego własnej drogi (same plusy). Gdy szukasz pracy, bo ją straciłeś, ocenią cię jako kogoś zagubionego, a twoje wymagania i oczekiwania będą zawsze nazbyt wygórowane.
No i dobrze jest pamiętać, że duża luka w CV oznacza narastające poczucie frustracji i utrudnia zarówno proces poszukiwania pracy, rozmowę z potencjalnym pracodawcą, ale i proces wdrożenia do nowych zadań.

Stwórz sobie osobistą sieć agentów zatrudnienia.
Chociaż funkcjonują urzędy i agencje pracy, choć jest wiele nowoczesnych sposobów na znalezienie pracy w trybie online, albo z pośrednictwem mediów społecznościowych, znajomości i kontakty to ciągle najlepszy sposób na znalezienie pracy.
Jeśli chcesz pracować w jakiejś firmie, dobrze jest wiedzieć z wyprzedzeniem o możliwym wakacie. Współczesny świat to nade wszystko rynek informacji. Najcenniejszym zasobem jest „bycie poinformowanym”.
Do tego przydają się znajomości.
Mając odpowiednie znajomości, możesz lepiej przygotować się do rozmowy kwalifikacyjnej.
Dlatego – jeszcze kiedy pracujesz – stwórz sobie listę firm, którymi jesteś potencjalnie zainteresowany i stwórz sieć informatorów o tych firmach, sieć osób, które mogą cię polecić nowemu pracodawcy. Każdy ma znajomości i każdy gdzieś pracuje, każdy zatem może być źródłem informacji.
A ponieważ w mocno dorosłym wieku nasze przyjaźnie to przede wszystkim środowisko pracy, krąg klientów i dostawców, czyli otoczenie, w którym najłatwiej o pracę.
Stwórz sieć i stale nad nią pracuj. Rozszerzaj ją, rozciągaj. Bądź czujny. Informatora możesz spotkać w każdych okolicznościach.

W czasie rozmowy kwalifikacyjnej nie stawaj do rywalizacji z młodszym od siebie szefem.
Menedżerowie na ogół sądzą, że zarządzanie, nadzorowanie, kierowanie, bycie liderem, to dominacja. Mogą czuć się nieswojo nadzorując kogoś, kto jest bardziej doświadczony niż oni sami.
Kiedy masz 50 i więcej lat, łatwo jest napotkać firmę, której szefem jest ktoś młodszy wiekiem lub stażem. Pełen pomysłów, zapału, obaw i niepewności, że brakuje mu doświadczenia. Może się obawiać zatrudnić kogoś, kto wydaje się „wiedzieć więcej”, „wiedzieć lepiej”.
Dlatego ważne jest, by już na wstępie poinformować potencjalnego pracodawcę, że nie przeszkadza ci to, że „dowodzi” ktoś młodszy, z mniejszym doświadczeniem. Że nie chcesz rywalizować i zabiegać o stanowisko, przeciwnie chętnie nauczysz się czegoś nowego i będziesz wykonywać polecenia.

Nie podkreślaj z uporem swojego wieku, ani wieku rozmówcy, czy przyszłych współpracowników.
Nie zwracaj uwagi na swój wiek, opisując w CV prace, które wykonywałeś ponad 20 lat temu, lub podając swój wiek na wstępie rozmowy kwalifikacyjnej. Rekruterem może być ktoś młody, wykształcony, z najlepszym dyplomem w obcym języku, ale źle poinformowany. Może nawet nigdy nie słyszał nazw firm, które przywołujesz. W CV skupiaj się zatem na kompetencjach, które oferujesz pracodawcy teraz.
Równie ważne jest, by nie komentować – choćby w formie żartu – młodego wieku swego potencjalnego szefa.
Uprzedzeniem nie jest li tylko dyskryminacja dojrzałych osób, uprzedzeniem jest także sądzenie, że ktoś młodszy wie mniej. Z pozoru niewinne pytania w stylu: „Czy lubisz szkołę?”, albo stwierdzenie „Pan/Pani to pamięta, bo niedawno studiowała…”, może być zinterpretowane jako protekcjonalność, która utrudni funkcjonowanie w zespole pracowników.

Skróć swoje CV. Pokaż kompetencje, nie historię.
Nie trzeba podawać w CV każdej pracy, którą kiedykolwiek wykonywałeś. Nie rób ze swego CV lekcji historii. Zaznacz swoje najnowsze osiągnięcia i nowe umiejętności, których właśnie się nauczyłeś i które mogą być przydatne w nowej pracy. Najlepiej skupić uwagę na przestrzeni ostatnich 10 lat odpowiedniego dla danej firmy doświadczenia.

Podkreśl, że twoje kwalifikacje nie są ani zbyt wysokie, ani zbyt niskie, i że jesteś gotów się uczyć.
Mając 20 czy 30 lat doświadczenia zawodowego możesz sprawiać wrażenie, że twoje kwalifikacje wydają się zbyt wysokie do nowej pracy. Z drugiej strony, nowy pracodawca może sądzić, że jesteś obciążony rutyną i złymi nawykami. Pokaż, że jesteś plastyczny i potrafisz dopasować się do zespołu, ale i dostosować do nowego środowiska pracy.
Choć nie jesteśmy tego świadomi, nasze doświadczenie to także zwyczaje, procedury, tradycje firmy (organizacji), w której pracowaliśmy. Nowa firma nie zawsze oferuje lepsze warunki pracy (nie chodzi o wynagrodzenie, ale o sprzęt, wiedzę, produkt). Może się zdarzyć, że będą to warunki gorsze, ale ty wcale nie zostajesz zatrudniony, by je udoskonalić… Pracodawca, nowy szef, nie muszą chcieć się zmieniać, rozwijać, uczyć od ciebie. Albo uczyć ciebie. Bywa, że jesteśmy traktowani przedmiotowo, jak narzędzia. Trzeba dać do zrozumienia, że nam to nie przeszkadza.

Pochwal się znajomością najnowszych technologii.
Starsi pracownicy często postrzegani są jako osoby, które obawiają się, albo nie są w stanie skutecznie korzystać z nowych technologii. Poinformuj (oczywiście tylko, jeśli to prawda), że masz wiedzą techniczną i nadążasz za nowymi rozwiązaniami. Aby przezwyciężyć uprzedzenia związane z wiekiem, najlepiej jest pokazać w trakcie rozmowy, że nie obawiasz się technologicznych wyzwań, ani mediów społecznościowych.
Przed rozmową kwalifikacyjną dobrze jest sobie przygotować pakiet „aktualności”. Rekruterzy nie są wolni od schematycznego myślenia, pracują według określonych procedur. Jeśli zapytają cię, co ostatnio czytałeś, albo jaki film obejrzałeś, albo o czym marzysz, czy dokąd zmierzasz, dobrze jest opowiedzieć o czymś, co jest w zasięgu wiedzy i wzroku rekrutera. Przywołanie tytułu, który rozmówcy wyda się archaizmem, nie będzie wzmacniało twojej pozycji. Możesz wydać się nudny, lub trudny, bo rekruter nie będzie w stanie cię zrozumieć.
Ale nie mów tonem nauczyciela (nawet, gdy starasz się o pracę nauczyciela). Nie demonstruj, jak wiele się nauczyłeś, jak doskonały w tym jesteś. Nie przechwalaj się. Zawiść jest dość powszechną cechą, najczęściej nieuświadomioną.
Na koniec.
Pokaż, że sobie ufasz, co nie znaczy, że jesteś pewny siebie, pewny swego.
Zaufanie do siebie gwarantuje równowagę, harmonię, spokój. jest dorosłe, dojrzałe. Pewność siebie to niepokój, bo stale wymaga potwierdzenia. A to męczące.

* * *

Trudności ze znalezieniem pracy mogą być jednak doskonałą okazją na pracę dla seniorów.
Senior niekoniecznie musi być nauczycielem, czy trenerem osoby młodej. Może być asystentem osoby dojrzałej, z którą łatwiej mu rozmawiać.

Szukanie pracy to praca na cały etat. Wymaga nie tylko metody i narzędzi, wymaga także asysty.
Nie asysty urzędnika urzędu pracy, który tobą pogardza, choć niekiedy potrafi mniej od ciebie, ale jego urzędnicza pozycja i znajomość procedur zasiłkowych czyni go uprzywilejowanym i w swoim mniemaniu wywyższonym (namaszczonym?).
Nie asysty agencji pracy, która traktuje cię jak produkt i interesuje się tobą, dopóki łatwo cię sprzedać.
Potrzebujesz asysty opiekuna, kogoś, kto cię zrozumie, bo działa w podobnym rytmie. Kogoś, komu twoja obecność jest potrzebna, zatem nie będzie wobec ciebie protekcjonalny i nie zada pytania: „Dokąd zmierzasz? Jakie są twoje ambicje? Jak, gdzie widzisz siebie za dziesięć lat?”.
Senior na emeryturze i człowiek niedługo przed emeryturą, który stracił pracę mają wiele wspólnego i mają zbieżne interesy.

Film Intern z Robertem De Niro świetnie pokazuje, że aby starszy pracownik mógł znaleźć pracę musi podtrzymywać nawyki, dyscyplinę pracy.
Musi rano wstać, przygotować się i wyjść do pracy. Musi przebywać w środowisku, w którym ludzie żyją i rozmawiają o pracy. Musi myśleć zadaniowo, ale też musi założone zadania wykonywać.
Nie rozumiem, dlaczego żaden urząd pracy dotąd nie zatrudnia bezrobotnych.
To osoby bezrobotne powinny prowadzić urzędy zatrudnienia. Zamiast otrzymywać zasiłek za siedzenie w domu, powinny przychodzić do urzędu, siadać za biurkiem, rozmawiać z pracodawcami, zbierać informacje o wolnych miejscach pracy (przy okazji weryfikować pracodawców, czy potrafią pracować ze starszymi osobami), przetwarzać te informacje, uczyć siebie, albo uczyć innych. Potrzebę zatrudnienia najlepiej rozumie ktoś, kto pracy szuka.
Taki bezrobotny urzędnik otrzymywałby wynagrodzenie (nie zasiłek) za to, że znajdzie pracę dla siebie i dziesięciu innych osób, w ciągu sześciu, dwunastu miesięcy. A przy okazji za nauczenia innych profesjonalnego poszukiwania pracy.
Nie rozumiem, dlaczego w różnego rodzaju ośrodkach pomocy społecznej nie zatrudnia się osób bezrobotnych, sprawnych, ale potrzebujących pomocy. Które otrzymywałby nie zasiłek, ale wynagrodzenie za pomaganie innym.
Takie urzędy mogłyby być tworzone przez organizacje seniorów, osoby na emeryturze, z ogromnym doświadczeniem, wrażliwością społeczną, zrozumieniem ludzkich potrzeb, które pracują nie na etacie, ale w elastycznym systemie pracy. Seniorzy nie muszą przecież pracować osiem godzin dziennie, przez pięć dni w tygodniu. Mogą być bardziej efektywni i produktywni, pracując po trzy godziny, zadaniowo, albo dwa dni w tygodniu.

Japończycy mają swoje „ikigai” – sens życia, powód do tego, by codziennie rano wstać z łóżka i przeżyć kolejny dzień w poczuciu spełnienia obowiązku i czerpania z tego radości.
Aktywny i produktywny senior, wspomagający i wspierający swoją asystą poszukującą pracy bezrobotną osobę; bezrobotna starsza osoba, która korzysta z doświadczenia i wiedzy emerytowanego seniora, ale też daje mu zatrudnienie, to korzyści dla obu stron.

Szanowne organizacje seniorów – rzucam hasło:

„aktywny senior - poszukuję pracy – pomagam ją znaleźć”.

Kooperatywa zatrudnienia może rozwiązać także wiele problemów osób w zaawansowanym wieku.

poniedziałek, 7 marca 2016

Rady starszych dla młodszych...

Co doradziliby swoim wnukom, lub po prostu młodym ludziom, dziadkowie?

Zapytano o to w sondzie i oto najczęściej udzielane rady...


  • W twoim życiu najważniejszy jest ktoś, kto zgodził się dzielić z tobą swoje życie. Traktuj go właściwie.
  • Być może będziesz żyć długo, być może będziesz żyć krótko - któż to wie. Tak czy inaczej, uwierz mi, kiedy to mówię, jeśli masz zamiar żyć, łatwiej jest zadbać o siebie w młodości.
  • Rzeczy to po prostu rzeczy. Nie zachowuj rzeczy, zamiast nich zachowaj chwile i doświadczenia.
  • Zazdrość zabija każdy związek. Zaufaj swojej drugiej połówce, bo kto ma jej ufać?
  • Ludzie zawsze mówią: „Postaraj się, by w pracy robić to, co kochasz!”. Ale to nie jest najlepsze rozwiązanie. W rzeczywistości pracę możesz kochać przez kilka dni, możesz tolerować przez wiele dni, o ile dzięki niej możesz opłacić rachunki. Prawie nikt nie ma pracy, którą kocha codziennie.
  • Jeśli czujesz się przytłoczony życiem, po prostu skup uwagę na obecnej chwili i posmakuj wszystkiego, co jest piękne i pocieszające. Weź głęboki oddech i odpocznij.
  • Lata miną w mgnieniu oka. Nie bierz ślubu zbyt młodo. Żyj swoim życiem. Podróżuj. Próbuj różnych rzeczy. Nieważne, czy masz pieniądze, czy nie, spakuj torbę i rusz w świat. Tam, dokąd możesz sobie pozwolić. O ile nie masz zobowiązań, nie kupuj rzeczy. Jakichkolwiek rzeczy. Zwiedzaj świat. Przejrzyj magazyny biur podróży, wybierz miejsce. I jedź tam!
  • Nie bierz życia zbyt poważnie. Nawet, jeśli wszystko wydaje się mroczne i beznadziejne, spróbuj śmiać się z tego, jak zabawne jest życie.
  • Prawdziwy przyjaciel przybiegnie do ciebie wezwany o 2 nad ranem. Cała reszta to tylko znajomi.
  • Dzieci dorastają zbyt szybko. Spędzaj z nimi jak najwięcej swego czasu.
  • Nikt nie umiera życząc sobie ciężko pracować. Pracuj ciężko, ale nie stawiaj pracy ponad rodziną, ponad przyjaciółmi, a nawet ponad sobą samym.
  • Jedz i ćwicz, jakbyś był cukrzykiem z chorym sercem po udarze – wtedy nigdy nie staniesz się jednym z nich.
  • Może to nie wydaje się tak istotne jak inne, ale myślę, że to ważne... Regularnie myj zęby, problemy stomatologiczne są bardzo przykre.
  • Nie ufaj żadnym doradcom poza ewangelią. Możesz poprosić o kogoś szanowanego o radę kogoś, by wziąć ją pod uwagę w ocenie sytuacji, ale podejmij własną decyzję. Zasadniczo, słuchaj tylko własnych rad - oto moja rada...
  • Każde zaufanie, które zawiedziesz dzisiaj, zemści się na tobie kiedyś. Nawet, jeśli myślisz, że wszystko zostało naprawione. ZAUFAJ MI!
  • Mamy jedno życie na tej ziemi. Uważaj, by nie obudzić się i uświadomić sobie, że masz już 60 lat, a dotychczas nie zrobiłeś niczego, o czym marzyłeś przez całe życie.
  • Doceniaj małe rzeczy i bądź obecny tu i teraz. Co mam na myśli? Cóż, wydaje się dziś, że młodzi zawsze pragną natychmiastowej gratyfikacji. A dlaczego nie docenić każdej, najmniej ważnej, chwili? Nie pojawiamy się tej zwariowanej, cudownej planecie na wieczność i największą przyjemność możemy znaleźć w najbardziej prozaicznych czynnościach. Zamiast wysyłania smsu, podnieś słuchawkę i zadzwoń do kogoś. Zadzwoń do matki, porozmawiaj o czymkolwiek. To są chwile, które warto kolekcjonować.
  • Płać rachunki i trzymaj jak najdalej od długów. Gdybym miał wszystkie pieniądze, które przez lata płaciłem jako odsetki od kredytów, miałbym dziś wspaniałą emeryturę.
  • Jeśli marzysz, by być kimś, albo marzysz o czymś, ale to wydaje się niemożliwe, mimo to spróbuj po to sięgnąć. Z wiekiem, gdy będziesz odpowiedzialny za innych ludzi, stanie się to tylko bardziej niemożliwe.
  • Kiedy spotykasz kogoś po raz pierwszy, zatrzymaj się i uświadom sobie, że naprawdę nic o nim nie wiesz. Widzisz kolor skóry, płeć, wiek, strój. Zapomnij o tym wszystkim. Nic o nim nie wiesz. Uprzedzenia, które pojawiają się w twojej głowie, ten sposób, w jaki twój mózg kategoryzuje świat, ograniczają twoje życie i życie innych ludzi.
No i trudno się z tym nie zgodzić.
Ale czy łatwo się do tego stosować?

niedziela, 6 marca 2016

Zestarzej się tak szybko, jak to tylko możliwe

Amerykański geriatra, dr Bill Thomas, opublikował niedawno artykuł, w którym stwierdził, że współczesna Ameryka ma dziś prawdziwy problem ze starzeniem się.


Ale problem nie polega na tym, że społeczeństwo się starzeje, ale że starzeje się zbyt wolno.


Bill Thomas sądzi bowiem, że im szybciej się starzejemy, tym lepiej dla nas samych i dla społeczeństwa jako całości. Choć zdaje sobie sprawę, że taka teza może się wydawać nieco szalona, to jednocześnie całkiem racjonalna, bo płynie z badań nad zadowoleniem z życia i poczuciem szczęścia.
Przyspieszenie starzenia ma być remedium na niekontrolowaną i wszechogarniającą kulturę amerykańskiej dorosłości.

Bill Thomas sądzi, że pozwoliliśmy fazie życia - zwanej „dorosłość” - zdominować „dzieciństwo” i „starość”, przez co zmieniła się ona w swoisty rodzaj złośliwego nowotworu, który sprawił, że współczesnym amerykańskim społeczeństwem rządzą uprzedzenia związane z wiekiem. „Dorosłość” dosłownie pustoszy kulturę, gospodarkę, i to w skali całej planety.
To może paradoksalne, ale zdaniem Billa Thomasa potrzebujemy, możliwie jak najszybciej, wyrosnąć z dorosłości. I potrzebujemy tego bardziej niż czegokolwiek.

Dlaczego?
Bo „dorosłość” spowodowała gwałtowane przyspieszenie życia, bo niebezpiecznie wzmacnia szybkość i intensywność, z jaką ludzie w każdym wieku żyją swoim życiem. Sprawiła, że ludzie są wiecznie niezaspokojeni, bez względu na to, jak ciężko pracują, ile posiadają, jak wysoko potrafią skoczyć, czy jak szybko biegają. „Dorosłość” zawsze żąda więcej i więcej. Jej mottem jest „chcieć WIĘCEJ!”.
Pokolenie powojennego wyżu demograficznego wypracowało (po krótkim wolnościowym zrywie epoki „dzieci kwiatów”) kulturę „dorosłości”, która przerodziła się w kult „dorosłości”. I utknęło pośród rytuałów kultu. A kult w podstępny sposób pochłonął energię, czas, a nawet radość życia.
Dodatkowo zaczął – jak złośliwy nowotwór – rozlewać się na inne fazy życia: „dzieciństwo” i „starość”.
Dzieciństwu kult dorosłości odbiera przyjemność, zabawę, wyobraźnię i spontaniczność, zastępując je wyczerpującymi i rygorystycznymi testami kompetencji, które są podstawami dorosłości.
Starości kult dorosłości odbiera godność. Osoby starsze nie są oceniane, ani szanowane według zasług życia, ale według stopnia sprawności i użyteczności. Wartość starszej osoby zależy od jej zdolności do naśladowania efektywności dorosłych. Ludzie, którzy nadal prowadzą samochód, nadal pracują, biegają w maratonach, osiągają sukcesy, dobrze wyglądają, są aktywni fizycznie i intelektualnie, i deklarują dobre samopoczucie, uważani są za jednostki sprawne. Ci, którzy nie mogą tego wszystkiego robić, traktowani są jako jednostki uszkodzone.

Tymczasem wszelkie badania nad szczęściem, ale także satysfakcją z codzienności, pokazują, że wiek średni jest najmniej szczęśliwym okresem naszego życia. To paradoks, ale czas, gdy jesteśmy najbardziej produktywni – nasza „40-tka” – to dekada, w której jesteśmy najmniej zadowoleni ze swego życia.
Badania pokazują także, że aby wyleczyć się z gorączkowej obsesji dorosłości – co byłoby dobre dla nas wszystkich – powinniśmy się zestarzeć. I to jak najszybciej. Szybkie starzenie wywarłoby bardzo dobre skutki tak dla jednostki, jak i całego społeczeństwa. Bo wraz z wiekiem rośnie nasze subiektywne poczucie szczęścia, zadowolenie z codziennego życia, zdolność do akceptacji relacji z bliskimi i otoczeniem, ale także siebie samych. Dzięki odczuwanej radości życia, wbrew pozorom, możemy robić więcej i lepiej, o ile chcemy i potrafimy.
Pewien 70-latek, z którym rozmawiał Bill Thomas, wyjaśnił, że to dlatego, iż „Sporo czasu zajmuje zrozumienie wszystkiego, co w życiu istotne”.
Jeśli zatem chcemy żyć w szczęśliwej społeczności, powinniśmy szybko się starzeć.
Bo „starość to życie”.
Obłęd? Może, bo oczywiście na co dzień spotykamy seniorów, którzy są złośliwymi i zgryźliwymi wypaczeniami ludzkiej natury. Wiecznie niezadowolonych, pełnych sarkazmu, krytykanckich, obrażonych na świat za swoją fizyczną słabość. Przekonanych, że nie zasłużyli sobie na starość, na słabość, na ból. Żyjących w kulcie sprawności, efektywności, dźwigających jak balast oczekiwania, które nie mają z nimi samymi wiele wspólnego.

A tak naprawdę, proces starzenia się jest – twierdzi Bill Thomas - pokrewny oddychaniu. Dobrze jest oddychać, choć jeśli przestaniemy oddychać, przestaniemy starzeć. Oddychanie jest życiem, zatem starzenie się jest życiem.
Bill Thomas ma świadomość – jest przecież lekarzem – że starzeniu się i starości towarzyszy wiele problemów. Ale choroby, ból, smutek towarzyszą nam na przestrzeni całego życia, bez względu na wiek, są wpisane w człowieczeństwo. Nie są przypisane starości. Unikając starości, nie unikniemy ani smutku, ani bólu, ani chorób.

Doktor Bill Thomas uważa, że nadszedł czas, byśmy dokonali rzetelnego przewartościowania starości. Nadszedł czas, by odrzucić szkodliwe stereotypy i wykreować nowe sposoby życia: starzenia się i bycia starym. Bo, nigdy wcześniej nie było lepszego czasu, by się starzeć.

Jego hasło na koszulkę:
„Nie odkładaj na później. Zrób sobie i światu przysługę, zestarzej się tak szybko, jak to tylko możliwe.”

W tym kontekście specjalnego znaczenia nabiera tekst Andrew Fiala, który twierdzi, iż żyjemy w czasach uprzedzeń związanych z wiekiem. Fiala uważa, że współczesne społeczeństwo powinno przemyśleć wszelkie poglądy na temat ograniczeń wiekowych, zarówno tych związanych ze starością, jak i tych dotyczących młodości.
Gdy umarł Antonin Scalia (w wieku 80 lat), zwalniając miejsce w Sądzie Najwyższym USA, w mediach amerykańskich rozgorzała dyskusja, kto powinien zająć jego miejsce. Zauważono, że sędziowie w większości są bardzo zaawansowani wiekiem. Czy to gwarantuje sprawność procedowania i jakość wyroku? Ile powinien mieć lat kandydat na sędziego? Czy skoro stanowisko jest dożywotnie może to być ktoś młody, na przykład 60-latek? A jeśli byłby to 50-latek, to czy nie należy ustanowić dla sędziów wieku emerytalnego?
Bo ile trzeba mieć lat, by być za starym na rządzenie krajem, czy stanowienie prawa?
Czy wiek jest rzeczywiście gwarancją racjonalności i uczciwości?
W biznesie sporo osób znacznie przekroczyło wiek emerytalny.
Sumner Redstone, prezes Viacom i CBS, w wieku 92 zrezygnował  z funkcji tylko dlatego, że pogłoski o złym stanie jego zdrowia wpływały na cenę akcji. Rupert Murdoch ma 84 lata, a Warren Buffett 85, i żaden nie rozważa emerytury. Czy ich wiek jest zaletą, czy przeszkodą w pracy? W końcu zwykłego pracownika firmy, a nawet pracownika nauki wysyła się na przymusową emeryturę. Większość obywateli zresztą upomina się o obniżenie tego wieku.

Z drugiej strony, Andrew Fiala zwraca uwagę na dyskryminację z uwagi na wiek młodości.
W wielu miejscach świata podjęto starania o obniżenie wieku wyborczego, ale młodym ludziom odmawia się prawa do głosowania nie tylko w wyborach parlamentarnych, ale nawet do rad szkoły. Bo nie wierzymy w racjonalność, niezależność osądu, zaangażowanie przeciętnego 16-latka. Pomimo tego, że eksperci twierdzą, że w taki sposób stawaliby się lepszymi obywatelami. A na pewno nie są mniej racjonalni, poinformowani, zaangażowani, niż wielu seniorów, którzy mogą mieć demencję.
Andrew Fiala zwraca uwagę, że społeczeństwo uznaje, że młody człowiek może prowadzić samochód w wieku lat 16, pójść do wojska, a nawet na wojnę, w wieku lat 18, a jest za młody, by alkoholem opić swe smutki.
Malala Yousafzai otrzymała Nagrodę Nobla w wieku 17 lat.
Mark Zuckerberg stworzył Facebooka zanim uzyskał prawo do picia alkoholu, teraz ma 31 lat i nadal jest za młody, by kandydować do urzędu prezydenta.
Wielu 30, 40, 50-latków okazuje mniej zaangażowania, zainteresowania, a nawet zwykłej uwagi dla spraw publicznych, a przecież bezmyślność nie ogranicza ich prawa głosu.

Ograniczenia wieku – jako społeczna norma – zdaniem Andrew Fiala są przejawem uprzedzeń i ageizmu. I powinny być jak najszybciej zweryfikowane.
Najważniejsze są prawa i kompetencje jednostki.
Zarówno człowieka młodego, jak i człowieka w zaawansowanym wieku.
Andrew Fiala sądzi, że jest możliwe spotkanie 30-letniego prezydenta ze 100-letnim sędzią Sądu Najwyższego USA, i że może to być niezwykle twórcza i interesująca, żywa rozmowa.

No cóż, według badań, na które powołuje się Bill Thomas, ludzie młodzi także są bardziej szczęśliwi i bardziej zadowoleni z życia, bardziej otwarci na relacje z innymi, niż ich rodzice.
Może, gdyby światem rządzili młodzi w koalicji z seniorami, świat byłby szczęśliwszy?
Większość z nas miała w końcu poczucie, że z dziadkami łatwiej się jakoś rozmawia, że lepiej nas rozumieją… I większość z nas swoim dziadkom nieba by przychyliła.

A jak te problemy odbijają się w polskim społeczeństwie?
Czy ageizm i uprzedzenia wobec wieku są także znakiem naszej codzienności?