wtorek, 21 lutego 2017

Pomilcz ze sobą... by odnaleźć radość życia.



Na co dzień żyjemy w ogromnym pośpiechu.

Przyklejeni do telefonu, komputera, w rytmie mediów.

Biegamy z kąta w kąt, chwytając minuty, wykonując jakiś ponoć zamierzony przez siebie plan, narzucone sobie zadania, dążąc do wyznaczonych sobie celów, pokonując przeszkody, które sami często sobie pod nogi rzucamy.

Nie potrafimy się czegokolwiek nauczyć, jeśli nie zostaniemy na jakimś etapie poddani testom, sprawdzianom, ocenie.

Nawet nasz czas wolny musi być dziś zaprogramowany, a relaks jest zadaniem do wykonania, celem do osiągnięcia i nie może być w nim nic przypadkowego.

Jeśli tylko pozwolimy sobie na nicnierobienie, to boimy się, że otoczenie przypnie nam łatkę lenistwa, braku wartości, ofiary losu, darmozjada.

Dlatego uwielbiamy telewizję z jej grą pozorów i ułudą. Możemy udawać, że leżąc lub siedząc, gapiąc się w ekran, przysłuchując dywagacjom celebrytów, oglądając filmy przyrodnicze, spędzamy produktywnie czas, bo przecież przyswajamy nowe informacje i wiedzę o świecie…



O tym, czy jesteśmy szczęśliwymi ludźmi, nie świadczy dziś nasze samopoczucie, ale to, na co nas stać, co posiadamy (nieważne, że na kredyt, ale mamy, znamy, wiemy, wygłaszamy…).
I tylko czasami, niemal przypadkiem, kiedy potykamy się o chorobę, uświadamiamy sobie, że ta nasza nadaktywność jest tylko inną formą psychicznego odrętwienia.
Odrętwienia, któremu towarzyszy, lub które wynika z niegasnącej paplaniny, słowotoku naszego umysłu, który uczenie nazywamy wewnętrznym monologiem, albo rozmową z samym sobą.
Paplaniny, od której uciekamy w sen, lub przez którą cierpimy na bezsenność, a która nie pozwala nam się cieszyć życiem.

We współczesnym świecie autorefleksja nie jest już koniecznością, uważana jest nawet za marnotrawienie czasu. Dlatego owo odrętwienie mózgu płynące z nadaktywności sprawia, że niektórzy z nas boją się emerytury, boją się starości, postrzegając ją jako swoisty letarg, stan niemocy, bezwoli, wykluczenia, wyrzucenia poza nawias, zepchnięcia na margines, trwania przy życiu bez celu…
A to nie pozwala nam cieszyć się życiem, wzmaga stres, pogłębia ból, i nakręca wewnętrzny słowotok…

A emerytura i czas starzenia się to okazja, by wyzwolić się z odrętwienia aktywności.
To okazja do świętowania, do celebrowania życia. Zamiast brodzić w mętnej wodzie, możemy całą uwagę skupić na każdym kroku, każdej chwili życia… Po prostu, możemy być szczęśliwi.
Aby to było możliwe, najpierw musimy zwolnić (w czym cudownie pomaga nam natura) i wyciszyć ową bezmyślną, wcale nie racjonalną, paplaninę umysłu. Musimy dokonać autorefleksji.

A jak? W sieci można znaleźć wiele recept, ta wydaje się efektywna i tania - każdego dnia na 10 minut przerwij nieustanną rozmowy z samym sobą. Nie jest prawdą, że rozmawiasz z najlepszym przyjacielem w twojej głowie. To jesteś tylko ty.
A jesteś jedyną osobą, która może sprawić, że twoje życie będzie radosne i barwne.

Zamień rozmowę z sobą na milczenie z sobą. Usiądź, spójrz sobie w oczy, uśmiechnij się do siebie, i po prostu siedź, bez celu, nic nie robiąc, nad niczym się nie zastanawiając…
Nie pij kawy czy herbaty, ani wina czy piwa. Nie słuchaj radia, ani muzyki. Nie wyglądaj przez okno. Nie oglądaj telewizji. Po prostu milcz.
Ale też nie walcz ze sobą. Jeśli pojawiają się myśli, ignoruj je, uśmiechaj się do nich. Nie podejmuj dyskusji, nie sprzeciwiaj się, nie opieraj się, nie podążaj za nimi. Niech sobie będą.
Siedź w milczeniu – bądź ze sobą bez oczekiwania na cud, na cokolwiek, bo nic się nie zdarzy. Nie doznasz olśnienia, nie wpadniesz na żaden genialny pomysł. Nie staniesz się kimś innym. Nie zmienisz się. Będziesz nadal sobą. Będziesz żyć swoim życiem.
Tylko poznasz jego smak i będziesz mógł się nim cieszyć.

Czy potrzebujemy wewnętrznego pomilczenia?
Oto prosty test – kilka pytań, które należy sobie zadać.


1. Czy na ogół komplikujesz swoje życie bardziej niż to wydaje się konieczne?
2. Czy potrafisz powiedzieć innym, ale i sobie „nie”?
3. Czy każdego dnia starasz się być sobą i tylko sobą?
4. Czy codziennie rozwijasz swój umysł, uczysz się, próbujesz czegoś nowego bez lęku?
5. Czy świadomie wybierasz w życiu to, co dobre?
6. Czy każdy dzień zaczynasz myślą o sobie i cieszysz się sobą?
7. Czy doświadczasz radości ze swych osiągnięć
8. Czy zaczynasz dzień z myślą, że wszystko ci się uda, że ten dzień przyniesie ci przyjemność?
9. Czy masz pasję w swoim życiu?
10. Czy potrafisz cały dzień przeżyć z otwartym sercem, otwartymi oczyma, uważnie słuchając?


To pytania umożliwiające autorefleksję.
Odpowiedzi nie muszą być wcale zawiłe. Na ogół są proste. I każda jest właściwa. Jest jak jest. Przecież zawsze możesz coś zmienić. Jesteś panem siebie.
One tylko pozwolą zrozumieć sens i potrzebę milczenia.
A ponieważ milczenie umysłu przez 10 minut może być wyzwaniem zbyt trudnym, warto zacząć od 5 minut w ciszy.

środa, 15 lutego 2017

Własny nekrolog - ćwiczenie z wdzięczności

Strach przed śmiercią towarzyszy każdemu z nas.

Został wdrukowany w nasz genotyp i jest konstytutywną cechą samoświadomości.

Świadomości tego, że „jestem” i że pewnego dnia „przestanę być”.

Że teraz żyję, ale nadejdzie chwila, kiedy umrę.

Co znaczy „żyję”, wydaje się wiemy. Ale co to znaczy „umrę” – już niekoniecznie.

Albowiem - jak mawiał poeta – „światło nie jest względnym cieniu brakiem”.

Potrafimy opisać fakt, że ktoś jest martwy, ale nie umiemy wczuć się w stan, kiedy to my będziemy martwi.

I choć nie chcemy o tym myśleć, martwimy się tym, że umrzemy, i martwimy się tym, jak przyjdzie nam umrzeć.
Zastanawiamy się, co będziemy czuć w chwili umierania, i boimy się tego uczucia.
Zastanawiamy się także, czy będziemy coś czuć po śmierci, i obawiamy się tego uczucia jeszcze bardziej.

Czy jest coś po śmierci? Jakiś świat, do którego pójdziemy? W którym będziemy – nomen omen – żyć.
Czy jest po śmierci jakiś stan, którego będziemy nadal świadomi? Czy zachowamy swoją tożsamość? Czy będziemy nadal cierpieć? Czy wręcz przeciwnie, zostaniemy uwolnieni od bólu i niepewności?

Jest tak wiele pytań bez odpowiedzi, że rozmyślając o śmierci odczuwamy głęboką frustrację, która tylko wzmaga strach przed śmiercią. Strach przed samym myśleniem o śmierci, przed rozmawianiem o umieraniu.

Zatem uciekamy od tych myśli (a właściwie od tego lęku, od frustracji, od niepewności). Odpędzamy je. Wyśmiewamy je, gdy ktoś z nami chce o śmierci i umieraniu porozmawiać. Zainteresowanie śmiercią traktujemy jako objaw choroby.

A tymczasem próba zrozumienia zjawiska umierania, końca swojej egzystencji, jest drogą do zrozumienia sensu swojego życia.
Nie można zrozumieć naszego istnienia, naszego miejsca we wszechświecie, naszego znaczenia dla świata, bez zrozumienia sensu śmierci.
Nie można naprawdę żyć, jeśli nie czujemy, że jesteśmy tu po coś, z jakiegoś powodu, w jakimś celu, że jesteśmy koniecznym warunkiem trwania świata. Że bez nas nie byłoby tak samo…

Na szczęście – większość z nas zapewne powie– można żyć bez wnikania w sens życia i bez rozmawiania o śmierci. Można po prostu żyć – z dnia na dzień – i cieszyć się życiem ot tak. Nie każdy jest filozofem. „Martwić się” o sens życia zbyt blisko jest pojęcia „martwy”…

Ale są ludzie, którzy nie mają takiego luksusu.  Mówimy o nich „śmiertelnie chorzy”, albo „terminalni”.
Każdy mniej więcej jest świadom tego, że umrze, ale oni wiedzą to na pewno. Może nie znają – jak wszyscy dnia, ani godziny, ale patrzą śmierci w oczy.
Żyją, ale i – nierzadko – wypatrują śmierci, która jawi się jak wybawienie, bo jest nadzieją na wyzwolenie od bólu.
I oni nie tylko myślą o śmierci, ale potrzebują o niej rozmawiać. Bo w ich przypadku to także rozmowa o życiu, o sensie ich życia, o tym, co po nich pozostanie.

Wielu z nas uważa, że są zbyt młodzi, zbyt zdrowi, zbyt szczęśliwi, zbyt silni, by umrzeć; że mają jeszcze czas, bardzo dużo czasu. I w tej myśli szukają pocieszenia.
Dla nich rozmowa z terminalnie chorym o śmierci jest przykrością. Wolą już nawet krępującą ciszę.
Lecz ludzie, którzy mają świadomość, że ich dni są policzone, widzą śmierć z innej perspektywy.
Poprzez umieranie i śmierć opowiadają o swoim życiu. I warto wsłuchać się w ich słowa.

Zazwyczaj propozycję napisania własnego nekrologu uznalibyśmy za szaleństwo, za niesmaczny pomysł, nietakt.
Dla terminalnie chorego może to być forma terapii, odnalezienie spokoju w tych ostatnich chwilach życia.
Dla nas – jeszcze żywych – mogłoby to być ćwiczenie z wdzięczności.

Sonia Todd nie miała szczęścia dożyć starości. Miała 38 lat, kiedy dowiedziała się, że jest chora i że wkrótce umrze.
Kiedy zrozumiała, że śmierć nadejdzie prędzej niż później, spojrzała na swoje życie inaczej. Na życie w odległej perspektywie, ale i owo terminalne życie.
Uznała, że świadomość śmierci pozwala jej na pozostawienie po sobie swojego portretu, który sama stworzy i który ją samą zadowoli. Który będzie – jej zdaniem – prawdą o niej.
Zatem napisała swój nekrolog.

„Nazywam się Sonia Todd i w wieku 38 lat umarłam na raka. Postanowiłam napisać własny nekrolog, ponieważ zazwyczaj pisze się je na kilka sposobów, z których żaden mi nie odpowiada. Albo rodzina lub przyjaciele zbierają się i razem odnotowują na linii czasu - od kołyski po grób - wszelkie drobne osiągnięcie, albo próbują napisać w poetyckiej formie ostatnią zwrotkę czyjegoś życia, tak pochlebną, że można by  pomyśleć, że zmarły był żywym wcieleniem jakiegoś bóstwa.
Prawda, a raczej moja wersja prawdy, jest następująca: Ja tylko starałam się żyć najlepiej, jak potrafiłam. Niekiedy mi się udawało, choć przez większość czasu ponosiłam porażki, to jednak próbowałam. Moje wszystkie szalone komentarze, żarty, skargi, były wyrazem tego, że naprawdę kochałam ludzi. Jedynym, co odróżnia mnie od innych, jest ten rodzaj grzechu, który każdy z nas popełnia. Nie zawsze wszystko, co robiłam, było dobre, nie zawsze to, co mówiłam, było dobre; a kiedy docierasz do kresu życia, odnajdujesz rzeczy, których naprawdę żałujesz, małe proste rzeczy, które ranią innych ludzi.
Niektórzy ludzie mówili mi, że to chore pisać swój własny nekrolog, ale ja myślę, że to wspaniałe, ponieważ mam okazję podziękować tym wszystkim, którzy pomogli mi po drodze. Którzy mnie kochali, towarzyszyli mi, troszczyli się o mnie, śmiali się ze mną i nauczyli mnie rzeczy, dzięki którym miałam wspaniałe, szczęśliwe życie. Byłam błogosławiona ponad miarę, znając was wszystkich. To bycie z wami czyniło moje życie wartościowym.
Jeśli myślisz o mnie i chciałbyś zrobić coś, aby uczcić moją pamięć, to:
- zostań wolontariuszem w szkole, w kościele lub w bibliotece;
- napisz do kogoś list i powiedz mu, jak pozytywny wpływ wywarł na twoje życie;
- jeśli palisz - rzucić palenie;
- jeśli prowadzisz samochód po wypiciu alkoholu – nie rób tego;
- wyłącz elektronikę i zabierz dziecko na lody i porozmawiaj z nim o jego nadziejach i marzeniach;
- wybacz komuś, kto na to nie zasługuje;
- w czasie spaceru zatrzymaj się przy każdym dziecięcym stoisku z lemoniadą i pochwal jakość napoju;- spraw, jeśli jesteś tylko w stanie to zrobić, by ktoś dzisiaj się uśmiechnął...”*



Zachęcam każdego do napisania własnego nekrologu – jako ćwiczenie świadomości i wdzięczności.
Im więcej nam życia pozostało, tym lepiej, mamy bowiem czas na dokonanie korekty.



* Na podstawie tekstu z serwisu www.collective-evolution.com