piątek, 8 kwietnia 2016

Ostatnia wizyta, ostatnia rozmowa...

Starzenie u siebie zaczynamy dostrzegać, kiedy w naszym notesie, wizytowniku, książce adresowej w telefonie, zaczynają pojawiać się dane archiwalne.

Nie usuwamy ich, ale osoby zniknęły bezpowrotnie z naszego życia.

Dostrzegamy też, że przyjaciele i znajomi coraz częściej niedomagają, mają coraz więcej problemów, zmieniają się wraz z wiekiem.

No i dzieci wokół nas coraz starsze. Niespodziewanie szybko stały się dorosłymi i same wychowują dzieci.


A kiedy się starzejemy, coraz częściej mamy okazję spotkać się ze śmiercią.

Śmierć jest przykra i nie umiemy, nie chcemy o niej rozmawiać.

Ale o wiele gorsze jest umieranie.

Jak wskazuje wiele badań, to umierania się tak naprawdę obawiamy, a nie samej śmierci.


Te ostatnie chwile to często ból, który odbiera nam godność i osobowość, to lęk przed nieznanym, to poczucie krzywdy i winy z powodu niedokończonych spraw.

Jeśli ktoś z naszych bliskich, albo znajomych zbliża się do końca swego życia, to jest to trudny i wymagający czas także i dla nas.
Odwiedziny, pożegnanie to oczywiste pragnienie każdego. Ale co powiedzieć?
Szczególnie trudne jest to, gdy śmierć przychodzi powoli, w długotrwałej, bolesnej chorobie.
Wątpliwości jest wiele.
Czy diagnoza jest rzeczywiście ostateczna i pewna? Czy nie powinniśmy walczyć, albo nakłaniać do walki o życie? Czy nie powinniśmy rozbudzać nadziei? Nadziei przecież nikomu nie należy odbierać.
Wszystko zależy od tego, co umierająca osoba myśli o swoim życiu i czego spodziewa się po śmierci.
Ale wiele zależy także od tego, co my sami myślimy o swojej śmiertelności.
Odwiedzając bliską osobę w tym bodaj najważniejszym momencie życia, wystawiamy na próbę wszystkie nasze emocje i cały nasz charakter.
Nie ma tu idealnego schematu zachowania.
Nie można się do niczego zmuszać, nie możemy też niczego wymuszać na innych.
Trzeba tylko pamiętać, że nasza obecność jest darem, którego nie da się wyrazić słowami.
Czuły, delikatny dotyk – dłoń położona na dłoni, ramieniu, lub na głowie - mówi osobie w jej ostatnich chwilach, że nie jest sama. Nawet, gdy nie może już reagować, czuje naszą obecność i doznaje pocieszenia. Słowa często nie są potrzebne.
Czasami wręcz przeszkadzają.
Ujawniają nasze zagubienie, zdenerwowanie, uwalniają zadawnione emocje…

Do takiej wizyty warto się przygotować psychicznie. Zrozumieć, że nie chodzi o nas, a przynajmniej nie wyłącznie o nas. Że to, co w trakcie wizyty powiemy, zostanie w nas, z nami.

Oto kilka rad, które mogą się przydać.

Cokolwiek myślisz o własnej śmiertelności i własnym życiu, odłóż na bok. Liczą się tylko emocje i rozterki osoby, którą odwiedzasz.
Zachowaj otwarty umysł, odsuń od siebie jakiekolwiek oczekiwania. Bądź obecny i bądź uważny, wrażliwy, a nie osądzający, czy oceniający.
Nie wiesz, co powiedzieć? Nie mów. Nikt nie wymaga słów.
Słuchaj i daj się poprowadzić osobie, którą odwiedzasz.

„Wysłuchanie”, czy „wsłuchanie się”, to najlepsza rzecz, którą możesz bliskiej osobie ofiarować.
Ona lub on może chcieć coś zrzucić ze swego serca, może chcieć opowiedzieć o swoich lękach, o swoim żalu, o nadziejach, lub powspominać.
Może chcieć rozmawiać o wszystkim, oprócz diagnozy swego stanu.
Daj jej na to szansę i na rozmowę. Podążaj za rozmówcą, nie kieruj rozmową. Nie prostuj, nie spieraj się, nie wyjaśniaj, ale też nie pocieszaj i nie proś o uśmiech, o nadzieję, o pocieszenie dla siebie.
I pracuj, ciężko pracuj, by – jeśli zapadnie - cisza w trakcie rozmowy nie wydała się krępująca i niewygodna. Nie uciekaj od ciszy, nie zagaduj jej, nie rozglądaj się i nie błąkaj „po tematach”.
Słuchaj i rozmawiaj o tym, czego chce twój bliski.
Napięcie emocjonalne jest i tak duże, dlatego pozwól, by działał rozum.
Ukojenie należy aplikować w odpowiedni sposób.

W czasie takiej wizyty nasze intencje zawsze są ja najlepsze, ale należy pamiętać, że wszelkie banały i stereotypy nie są konstruktywne. W takiej chwili sprawiają ból, a nie go łagodzą.
Unikaj stwierdzenia „Wiem, jak się czujesz”, najprawdopodobniej nigdy nie byłeś tak blisko śmierci. Powstrzymaj się od stwierdzeń o „woli Bożej”, najprawdopodobniej nie zasięgnąłeś opinii zainteresowanego.
Nie staraj się rozbawić bliskiej osoby, nie proś o uśmiech, nie mów: „Wszystko się ułoży…”.
Pozwól bliskiemu czuć się jak chce, nie zmuszaj jej lub jego, by zobaczyli sytuację w sposób, który tobie wydaje się bliższy, bardziej logiczny, sensowny, lub wartościowy.
Uczucia bliskiej osoby prawdopodobnie wahają się pomiędzy wieloma emocjami.
Jeśli nie wiesz, co powiedzieć, po prostu przypomnij osobie, że ją kochasz, lub że jesteś tam dla niej.
Podziel się duchowością, odpowiednio do waszej relacji, ale nie głoś swej wiary, nie nawracaj.
Możesz zapytać, czy chciałaby razem się pomodlić się, lub by pomodlić się za nią. Jeśli się zgodzi, zrób to. Jeśli się nie zgodzi, nie przekonuj, że tak trzeba, że to pomoże, nie strasz tym, co ludzie sobie pomyślą.
Zapytaj, czy jest ktoś, z kim chciałaby rozmawiać - ksiądz, pastor, doradca duchowy - ale nie zmuszaj do wyznawania wiary przed tobą. I nie wchodź w głębokie duchowe debaty, chyba że bliska osoba sama tego chce. Wtedy postaraj się słuchać z zaangażowaniem, a nie krytykować i wskazywać błędy.
Bądź szczery i otwarty.

Bądź uczciwy tak wobec bliskiej osoby, jak i wobec siebie.
Pozwól – także w swoim współczuciu – prowadzić się za rękę.
Nie tragizuj. Nie roztkliwiaj się. Umierający chce zachować swą godność. I może odczuwać złość, gniewa, rozpacz. Bądź z nim także w tych uczuciach. Nie uciszaj.
Nie unikaj rzeczywistej sytuacji, ale nie przywiązuj się do niej.

Zawsze, gdy nie wiesz, co powiedzieć, po prostu zapytaj.
Lub daj jej to, czego najbardziej potrzebuje od ciebie, pomóż w załatwieniu ostatnich w życiu spraw, w pracach, która była jej pasją; w zadbaniu o inne bliskie jej osoby, o które może się martwić.
Albo najzwyczajniej bądź towarzyszem w drodze, zagraj w karty, jeśli ma na to ochotę, pooglądaj film w telewizji, albo poczytaj.
Rezygnując ze swoich oczekiwań, możesz zdjąć ciężar z ramion bliskiej sobie osoby, co pozwala jej na otwartą komunikację.

Profesor Ira Byock, anestezjolog i dyrektor centrum opieki paliatywnej w New Hampshire, autor książki „Cztery rzeczy które mają największe znaczenie”, twierdzi, że umierając osoba najbardziej chce usłyszeć takie oto zwroty.

„Proszę wybacz mi”
Te słowa są ważne także, może przede wszystkim dla ciebie. Nie ważne, czy mają sens, czy mają jakiekolwiek znaczenie, czy jesteś za coś odpowiedzialny. To najważniejszy sposób na poradzenie sobie z żalem, który odczuwasz teraz i który nadejdzie.
W ostatnich chwilach nie warto czynić spowiedzi, ale warto przeprosić – bliska ci osoba sama, jeśli będzie tego potrzebować, dopowie o przebaczenie czego prosisz. I niezależnie od jej reakcji, będziesz wiedzieć, że zrobiłeś wszystko, co mogłeś, by znaleźć rozwiązanie.

„Wybaczam ci”
Najlepiej byłoby, gdyby w obliczu śmierci każdy z nas miał szansę na rozmowę i przyznanie się do swoich błędów, szansę, by poprosić o przebaczenie. Ale najczęściej nie wystarcza ani sił, ani czasu. Ale może to być zwyczajnie niemożliwe.
Nawet jeśli sam nie masz czego wybaczać, może uczynić to symbolicznie, w imieniu skrzywdzonych. Te słowa niosą spokój i pozwalają umierającemu „pójść dalej”. Jego lub jej poczucie winy z powodu tego, że odchodzi i że cię zostawia, znajduje ukojenie.
Twój żal będzie trwał i będzie bolało. Ale „wybaczając”, „puszczając rękę” nie porzucasz i sam nie zostajesz porzucony.

„Dziękuję ci”
Pozwól bliskiej osobie zrozumieć, że miała znaczący wpływ na twoje życie, że zrobiła coś dobrego dla ciebie. To umożliwi jej zmierzenie się ze śmiercią z większym spokojem i godnością, z nadzieją, że nie zostaną zapomniane, że ich życie coś znaczyło, że miało sens.
Jeśli to możliwe, opowiedz o tym, co otrzymałeś jak dziedzictwo. Możesz też powspominać swoje radosne chwile związane z umierającą osobą.

„Kocham cię”
W życiu na ogół mówimy to za rzadko. Czasami wynika to z kultury, czasami ze sposobu wychowania, czasami z lęku, niekiedy z niedojrzałości.
Powiedz to tej ostatniej chwili tak, jak sam chciałbyś to usłyszeć.
Szczerze i z głębi serca, bez patosu, czy tragizmu.
Możesz być zaskoczony reakcją, jaką te słowa wywołują. Ten zwrot ma magiczną moc przywracania spokoju i radości nawet w tej jakże kłopotliwej, ostatniej chwili.

A jeśli czeka cię w najbliższym czasie wizyta w domu chorego, umierającego, przy jego łóżku, nie odkładaj jej zbyt długo. Nie czekaj, aż naprawdę będzie to ostatnia chwila.
Pożegnanie jest ważne dla ciebie.
Pamiętaj to, co chciałbyś powiedzieć, ale nie zanoś do umierającego swego żalu, ani swoich pretensji.
Jeśli nie miałeś odwagi wypowiedzieć ich wcześniej, teraz już nic to nie zmieni.
Skorzystaj z szansy, by ostatni raz podać sobie rękę, spojrzeć w oczy, przytulić…
To rozstanie i nikt nie ma pewności, czy ponowne spotkanie będzie możliwe.
To ostatnia szansa na coś ważnego, i tym razem ta szansa na pewno się nie powtórzy.

poniedziałek, 4 kwietnia 2016

Nie bójmy się rozmawiać o śmierci...


Dlaczego boimy się rozmawiać o śmierci?

Dlaczego wstydzimy się przyznać, że myślimy o śmierci?

Dlaczego sądzimy, że zdrowy, w pełni sił człowiek nie powinien myśleć o śmierci i własnej śmiertelności?

Dlaczego myślenie o śmierci traktujemy jak zaburzenie emocjonalne, symptom chorobowy?

Uciekamy od tych myśli, czujemy skrępowanie, gdy ktoś zaczyna mówić o śmierci.

Kryjemy się za udawanym śmiechem, pokrywamy lęk na ogół kiepskim żartem.


Ale wiele osób, kiedy zaczyna uświadamiać sobie proces starzenia, zaczyna doświadczać starzenia się, myśli po cichu o śmierci.
„Co ze mną będzie po śmierci?”
„Co będzie z moją rodziną po śmierci?”
„Czy moja śmierć ich zaboli? Czy sobie poradzą? Czy będą pamiętać?”
„Czy to boli?”
„A co z moim życiem?… Nic nie znaczyło? Przecież tylu rzeczy nie zrobiłem, nie poznałem, nie doświadczyłem.”

„Lista życzeń” to jest sposób myślenia o śmierci, który społecznie dopuszczamy, ale tylko w odniesieniu do terminalnie chorych.
A przecież śmierć jest jedynym zjawiskiem, który dotyka każdego z nas, bez względu na status społeczny, rasę, miejsce urodzenia, zamożność, wykształcenie…
Śmierć nas nie wyróżnia.
Różni nas stosunek do śmierci i sposób umierania.

Dopuszczalne jest jeszcze rozmawianie o śmierci w kwestiach praktycznych.
Ubezpieczenie zdrowotne, ubezpieczenie od wypadku, przygotowanie testamentu, aby zabezpieczyć rodzinę, przygotowanie pochówku, a nawet zabezpieczenie pogrzebowe, aby ulżyć najbliższym.
Ale poza tym, rozmawianie o śmierci uważane jest za wysoce nieproduktywne.
Nawet w zaawansowanym wieku.
Nawet, gdy szykujemy się do wiecznego życia w raju.
Przecież nie uciekniemy od śmierci, zatem mówmy o życiu.
Może, jeśli nie będziemy o niej rozmawiać, pominie nas, nie dotknie?
Rozmawianie o śmierci może ją kusić, nie kuś licha, licho nie śpi…

Jednak jestem pewien, że każdy z nas od czasu do czasu myśli o śmierci.
I każdy od czasu do czasu mierzy się z lękiem przed śmiercią.

Szczególnie osoby samotne. Osoby żyjące ze skrywaną depresją.
Osoby w podeszłym wieku, którym wydaje się, że w zasadzie już wszystko przeżyły, i że już odliczają minuty do opuszczenia kurtyny.

Jestem przekonany, że wiele osób ma potrzebę rozmawiania o śmierci, aby zmierzyć się z lękiem.
I nie tylko tych, które właśnie trafiły do hospicjum. Lub które „odratowano” po zawale lub udarze, które cudem uratowano z wypadku, lub którym przeszczepiono jakiś organ.
Jestem przekonany, że nie chodzi w tej rozmowie o uzyskanie gwarancji, choćby zapewnienia, że coś jeszcze będzie nas czekało po drugiej stronie. Że jest jakaś siła wyższa, która się nami zaopiekuje. Że zostaniemy nagrodzeni za wysiłek włożony w życie, albo za trudy przez nas niezawinione.
Nie chodzi też o uspokojenie, że nie czeka nas żadna kara za zło, które wyrządziliśmy komuś.

Chodzi o to, by zrozumieć i nie lękać się. By umierać z godnością i ze spokojem. Nie każdy przecież jest rewolucjonistą, nie każdy w obliczu śmierci ma ochotę wznieść okrzyk, lub wypowiedzieć kilka wzniosłych słów.
Chodzi o poczucie spełnienia…

Margaret Maning – założycielka serwisu „60-tka i Ja” – uważa, że jedną z najciekawszych rozmów, jakie przeprowadziła w swoim życiu, to wywiad z Jonem Underwoodem.
Ten pięćdziesięciolatek prowadzi serwis internetowy, blog umożliwiający rozmawianie o śmierci.
Jon Underwood jest również kreatorem idei „Death Cafe” – „Kawiarni Śmierć”.
Brzmi może przerażająco, może nieco chorobliwie, dziwaczne zainteresowanie wielbicieli horrorów.
Śmierć w aromacie kawy, brrr…

Ale nie ma to nic wspólnego z kawą. Nie ma w tym nic z dowcipu, czy żartu, choć – nomen omen – nie jest też śmiertelnie poważne.
„Kawiarnia Śmierć” to cykl spotkań organizowanych w miejscach publicznych – w kawiarniach, pubach, bibliotekach, klubach seniorów.
W spotkaniu bierze udział 10-12 osób, aby atmosfera sprzyjała spokojnej i niemal intymnej rozmowie zaufanych przyjaciół, choć nieznajomych.
Wszystko sprowadza się do tego, że jedynym tematem rozmowy jest śmierć i umieranie. Nasza ludzka ostateczna i niepodważalna śmiertelność.
Umieranie w domu, pośród bliskich – jak mówią niektórzy politycy, „bez pomocy i opieki lekarzy” – lub pośród zgiełku i chaosu szpitala, domu opieki, albo w hospicjum (trudno w to uwierzyć, ale słyszałem to z ust w zasadzie poważnego i wykształconego człowieka – w opuszczeniu).
„Death Cafe” to od 2011 roku ponad 2500 spotkań, w 32 krajach na całym świecie.

Ludzie nie przychodzą tu z ciekawości, po rozgrzeszenie, bo nie mają co robić, albo nie mają pomysłu na życie.
Przychodzą, bo potrzebują doświadczyć, że nie są sami w obliczu lęku przed śmiercią.
Aby zrozumieć, że w rozmawianiu o śmierci nie ma nic nienaturalnego.
I jak twierdzi Jon Underwood, większość spotkań nie ocieka łzami, ani nie tonie w smutku. Jest w nich wiele pogody i uśmiechu. Bo, gdy człowiek mierzy się z lękiem i z pomocą innych go pokonuje, przejmuje nad nim kontrolę, to czuje spokój, radość, satysfakcję.
Okazuje się, że wiele rozmów schodzi w końcu na rozważania o tym, co ważne w życiu, co jeszcze w życiu mogę, co chcę zrobić, i jak to zrobić. I nie są to rzeczy wielkie, wstrzymujące dech w piersiach. Przeciwnie, często są niezwykle banalne, codzienne, zaskakująco proste w realizacji.
Jon Underwood twierdzi, że lęk przed śmiercią i przed rozmawianiem o śmierci bierze się z naszych „spraw niedokończonych”. Każdy jakąś ma.
Każdy dźwiga jakieś poczucie winy za słowa, które wypowiedział, albo których nigdy nie powiedział, za gest, których należało unikać, albo które powinny być zrobione…
Rozmawianie o śmierci uświadamia nam, jak ważne to dla nas jest, by zrobić lub powiedzieć to za życia. I daje nam siłę i odwagę, by spełnić swoje pragnienie.

Podobnie jak Margaret Manning (założycielka serwisu „60-tka i Ja”), mogę się przyznać, że często myślę o śmierci, o umieraniu.
Nie lękam się śmierci, mam poczucie, że to jednak forma uwolnienia.
Martwię się umieraniem, bezosobowym i przedmiotowym traktowaniem mnie przez lekarzy i pielęgniarki, które będą – w swoim mniemaniu – ratować mi życie, odbierając mi godność i ciszę.

Kiedyś mawiało się, że śmierć przychodzi zawsze po cichu, nawet w czasie wojny lub burzy…

Idea Jona Underwooda wydaje mi się niezwykle ciekawa. Chętnie wziąłbym udział w takim spotkaniu.
I bardzo szkoda, że w Polsce Death Cafe ma miejsce – za sprawą Katarzyny Reiter – wyłącznie w Warszawie, w kawiarni „Pochwała Niekonsekwencji”.


sobota, 2 kwietnia 2016

W obliczu ostateczności...

Za nami Wielkanoc.

Święto Zmartwychwstania.

Święto pokonania śmierci. Święto życia i to życia wiecznego.

Życia, które jest obietnicą złożoną każdemu…

Sądzę jednak, że to jednak dobry czas, aby uświadomić sobie, że nasze życie jest ograniczone.

Że nasze życie, w każdym wypadku, kończy się śmiercią.

Śmierć jest zwieńczeniem życia, a nie karą za grzech.

Śmierć jest elementem nierozłącznym życia i każdy z nas ma prawo do śmierci godnej, do umierania w ciszy, w otoczeniu ludzi, których kochaliśmy i którzy nas kochają.

Że medycyna nie ratuje życia, a jedynie czasami je przedłuża, najczęściej ostatnie chwile wypełniając zgiełkiem i bólem, pozbawiając nas „ja”, zmieniając nas w zbiór organów i fizjologicznych procesów.

Pozbawiając nas podmiotowości, czyniąc nas przedmiotem oddziaływania, badania, narzędziem naukowego sukcesu.


Śmierć nie przychodzi nam łatwo. Nawet ta gwałtowna, raptowna, niespodziewana. Nigdy nie jesteśmy na nią gotowi, nawet gdy wypatrujemy jej jako wyzwolenia od bólu.
Nie godzimy się na śmierć, choć czasami wierzymy, że jest ona aktem szlachetności.

Śmierć sama w sobie, jak narodziny, jest najbardziej naturalnym zjawiskiem, a jednak nie łatwo nam towarzyszyć umierającemu. Nie łatwo poradzić sobie z odejściem bliskiej osoby.
Śmierć kogoś bliskiego to niewyobrażalna strata i rozrywający ból, większy od jakiegokolwiek bólu wywołanego przez chorobę.

The Guardian – w sobotę przed świętami opublikował list rodziny do lekarza z hospicjum:

„Kiedy przywieźliśmy ojca do hospicjum, było dużo zamieszania. Sprawdzano kartę leków, sprawdzono jego funkcje życiowe. Wszyscy widzieli, że przybył tu, aby umrzeć, ale chodziło o to, że zawsze można coś poprawić, przynajmniej czasowo, a młody lekarz i pielęgniarki na dyżurze tego wieczoru mieli wystarczająco dużo czasu, by „wszystkie rzeczy poukładać”. To była duża ulga, przyjechać tutaj i mieć pewność, że oni wiedzą, co robić. Mieszkanie stało się za ciasne, zaduch i opieka nad tatą stały się dla mojej mamy zbyt wielkim ciężarem.
Następnego dnia, weszłaś do pokoju z elegancją kota - bez orszaku młodszych lekarzy, komputera na wózku, lub stetoskopu zawieszonego na szyi. Pochyliłaś się nad moim śpiącym ojcem i przyjrzałaś się mu bez słowa, a następnie zwróciłaś się do mojej matki z uśmiechem, który był jednocześnie uprzejmy i poważny.
Zaprosiłaś nas do pokoju obok, by powiedzieć, że to już jest prawie koniec, jego ciało nie funkcjonuje, że to normalne i naturalne, i że nie ma już nic tu do zrobienia, można tylko zadbać o jego wygodę. Mówisz to jasno i spokojnie, utrzymując kontakt wzrokowy z matką. Jest piękny dzień, a ty proponujesz nam wybrać się na spacer i spojrzeć w niebo, popatrzeć na żonkile i drzewa, które właśnie puszczają pąki. „On będzie tam z wami” - mówisz, bez zbędnego sentymentalizmu. „Nadszedł czas, by pozwolić mu odejść.”
Po raz pierwszy, w całym okresie walki ojca z rakiem, moja matka zaczyna płakać. Jak kobieta do kobiety, patrzysz na nią, a ona czuje twoją prawdziwą solidarność. To punkt zwrotny, od tego czasu moja matka zaczyna przygotowywać się do wolności, po ponad 55 latach z mężem.
W ciągu następnych dni, kiedy masz dyżur, pojawiasz się w pokoju cicho, z szacunkiem dla świętej przestrzeni, którą stworzyliśmy z kwiatów, kartek i rysunków jego wnuków. Nigdy nie mówisz do mojego ojca głośno, jak gdyby był głuchy albo bezrozumny. Nigdy nie przyjmujesz tego łzawego tonu, tak często używanego przez profesjonalistów wobec chorego, czy żałobników. Twoje spojrzenie jest rzeczowe i bezpośrednie, jak informacje, których nam udzielasz. Tata ma swoje chwile, ma coś do powiedzenia, a jego ciało nie jest jeszcze w pełni gotowe do zamknięcia.
„To nie jest choroba, którą możemy leczyć, czy w której mogą pomóc leki lub jakiekolwiek zabiegi” - mówisz, kiedy pakuję moje skrzypce po zagraniu dla taty szkockich melodii ludowych z jego dzieciństwa. „To…” – wskazujesz na mojego syna siedzącego na łóżku, gitarę leżącą na krześle, mamę trzymającą rękę taty – „To wszystko, co teraz jest ważne.”
Nie ma już nic do zrobienia, tylko czekać, i dostrzegam twoje doświadczenie i mądrość, wiesz, jak trudne to jest - to niekończące się oczekiwanie, tak pełne niepewności. Widziałaś to już wcześniej wiele razy.
Dziękuję za to, że dałaś nam to, co Cicely Saunders (założycielka współczesnego ruchu opieki paliatywnej) nazywała „głębią czasu”. Być może nie spędziłaś z tatą nawet minuty więcej niż którykolwiek z pozostałych specjalistów. Może nawet spędziłaś z nim mniej czasu, bo występowały objawy, które wymagały interwencji, czy podania leków, czy interwencji; co - jak wszyscy mogliśmy się przekonać - byłoby bezcelowe. Ale spotkałaś mojego umierającego ojca, moją matkę, i mnie, obdarzając nas uczciwością, szczerością, i godnością, co zapamiętamy jako skarb.”

Ostatnia Wielkanoc dla wielu będzie pamiętna szczególnie.
Odszedł w wieku 38 lat ks. Jan Kaczkowski – twórca hospicjum w Pucku.
Ktoś taki, jak lekarz z cytowanego listu.
Wyjątkowy człowiek, który w prosty sposób potrafił dotrzeć zarówno do tych, którzy umierali, jak i tych, którzy cierpieli z powodu ich śmierci.
Po wysłuchaniu wielu rozmów z ks. Janem Kaczkowskim sądzę, że choć nie zgadzał się ze śmiercią, z nieuchronnością śmierci, to doskonale ją rozumiał i akceptował. Dlatego miał szacunek do śmierci i do umierającego człowieka.
Ktoś mógłby pomyśleć, że przegrał walkę ze śmiercią. Ale to śmierć mu odpuściła.
Być może życie jest wartością ponad inne, ale cierpienie i ból mogą pochłonąć życie, niekiedy całkiem niepotrzebnie. I nawet najbardziej doskonała medycyna nie powstrzyma tego, co los sobie zaplanował.

Śmierć i życie nie toczą ze sobą walki.
Śmierć nie kończy życia za karę.
Życie to po prostu coś, co dzieje się pomiędzy narodzinami a śmiercią...

piątek, 1 kwietnia 2016

Dobrze wyglądać w jesieni życia...

Stacy London –współautorka filmu „Jak się nie ubierać” – ułożyła zaklęcie (a może opracowała test?) na dobry wygląd w każdym wieku, a szczególnie po 60-tym roku życia.

Zdjęcie z sieci


Zaklęcie to trzy słowa:
 „kolor – faktura – blask”

Trzy słowa, które każda dojrzała kobieta powinna raz na zawsze zapamiętać, i przez pryzmat tych trzech słów powinna spojrzeć na siebie zanim wyjdzie z domu każdego dnia.
Stacy London ponoć właśnie tak robi.

Po pierwsze: kolor
Kolor poprawia nastrój i czyni, że pierwsze wrażenie jest naprawdę dobre.
Kolor poprawia nastrój nam, ale także tym, z którymi rozmawiamy. Może zachęcać ich do rozmowy, pobudzać, wyciszać, tonować, sprawić, że będą dobrze się z nami czuć, a także, że spojrzą na nas, jak na przysłowiowy milion dolarów.

Każdy miłośnik czerni wie, że czerń odejmuje nam 10 kilogramów.
Ale styliści wieku dojrzałego twierdzą, że dobrze dobrany kolor potrafi odjąć 10 lat.
Młodszy wygląd jest nieistotny, liczy się prawdziwe ja, ale młodszy wygląd też w niczym nie zaszkodzi.
Zatem…

Dobranie kolorów wcale nie jest tak skomplikowane.
Wystarczy skorzystać z koła barw. Warto się w nie zaopatrzyć i wykorzystać w czasie wiosennych porządków w szafie.



Wystarczy spojrzeć na barwy, które są swoim przeciwieństwem na kole kolorów - na przykład purpurowy i żółty, albo niebieski i pomarańczowy. Przeciwstawne kolory bardzo dobrze działają razem, tworzą kontrast, a to czyni nas interesującymi.
Zauważmy kolory obok siebie - jak czerwony i fioletowy - świetnie razem wyglądają, bo uzupełniają się.
Kontrast i dopełnienie to dwa słowa, które zawsze działają na naszą korzyść.
Koło kolorów pozwala ubrać w jednym kolorze, ale w różnych jego odcieniach. Korzystanie z wielu odcieni, od jasnego do ciemnego, tego samego koloru dodaje nam blasku i szlachetności, świadczy o pewności siebie.

Kolor jest najważniejszym elementem naszego wyglądu, to kolor je dostrzegany jest jako pierwszy.
Aby nadać swemu osobistemu stylowi świeżości, wystarczy dodać mu barwy.

Pamiętajmy jednak, że kolor to nie jednolita wartość. Ma swoją intensywność, masę, siłę oddziaływania, energię.
Kolor ma swój zapach, smak, pobudza zmysł dotyku, a nawet przywołuje dźwięki.
Kolor to nie tylko pobudzanie wzroku.
Dlatego nie wystarczy go dobrać, trzeba także zważyć, bo kwestia koloru w równej mierze dotyczy tkaniny, dodatki, butów, szminki i lakieru do paznokci, nawet włosów.

Nakładanie na siebie kolorów przypomina odrobinę układanie bukietu.

Społeczny stereotyp nazywa czas emerytury, starości nazywa „jesienią życia”.
Z niewiadomych powodów uznaliśmy, że najbardziej właściwym dla tego czasu jest strój wdowi.
Czerń, brąz, szarość.
Czyli późny listopad, tuż, tuż przed długą, smętną, szarą i ponurą zimą.
A przecież w naszym klimacie jesień to „babie lato” – ciepłe, jasne, pogodne, i barwne.
Nie ma w nim beżu i czerni. Ale zapewne gdzieniegdzie pojawia się antracyt, czy grafit. Albo dojrzała śliwka.
Wystarczy obserwować naturę, aby znaleźć podpowiedź i odnaleźć siebie.

Po drugie: faktura.
Faktura nadaje naszemu wyglądowi charakter, głębię i czyni go interesującym.
Fakturą jest splot tkaniny, z której uszyto sukienkę, gęstość materiału, skóra paska, a nawet materiał, z którego wykonano biżuterię.
Przy pomocy faktury – ujmując rzecz językiem biznesu – możemy akcentować swoje aktywa (zalety) i przesłaniać swoje pasywa (wady).
Możemy też równoważyć elementy stroju, konstruować go tak, aby wzrok rozmówcy skierować na to, co zamierzamy pokazać.

Załóżmy, że nasz dół jest nieco ciężki i ściąga nas ku ziemi, aby go zrównoważyć, można założyć na ramiona kurtkę lub bluzę z grubszej nieco tkaniny, bardziej sztywną, ciemniejszą.
A jeśli góra jest nieco zbyt obfita, można założyć coś przewiewnego, powłóczystego, jedwabistego, jasnego, a wisior z kamienia lepiej zastąpić kilkoma sznurkami drobnych korali, co nada jej lekkości.
A gdy góra i dół są trochę jednolite, warto unikać grubego, skórzanego pasa, który podkreśla bryłę. Za to długi szal może optycznie dodać centymetr lub dwa (tylko nie owijajmy nim szyi nazbyt intensywnie…).

Po trzecie: blask.
Blask, światło, błysk… - to magia dodatków.
Blask bijący od naszej postaci to pochodna fryzury i koloru włosów, makijażu, szminka, paznokci, lakierowanych butów, jedwabistej bluzki, koronek, no i oczywiście biżuterii.
Biżuterii, czyli błyskotek.
Większość kobiet kocha błyskotki, bo pragną by bijący od nich blask był jak najbardziej wyraźny, sądząc, że ten blask odmładza, ożywia, wzbudza podziw.
Niektóre z pań nie potrafią wyjść z domu bez zestawu: kolczyki – zegarek – bransoletka, a nawet kilka – coś na szyję. Niekiedy dochodzi do tego broszka. No i oczywiście pierścionek, a najlepiej pierścionki.
Wszystko najlepiej ze złota i diamentów, bo to nie kwestia elegancji, ale wizytówka z oznaczeniem pozycji społecznej i towarzyskiej.

Doreen Dove – z serwisu „60tka i Ja”, tak zwana stylistka personalna – przyznaje się, że sama jest przywiązana do kolczyków i diamentów, i to z czystego lenistwa. Nie wymagają trudnych decyzji, zawsze pasują (niemal do wszystkiego), a z pewnością zawsze dobrze się prezentują. Do nich zegarek – sportowy, na skórzanym pasku, na co dzień – i bardziej szykowny na specjalne okazje. Swoją osobowość podkreśla naszyjnikiem i kilkoma bransoletkami. Przez lata zebrała niemałą kolekcję zarówno ze złota, jak i srebra – rzeczy skromne, ale i masywne, wyraziste.
Nie nosi pereł, uważa, że pasowały jej bardziej w młodości – co chyba nie zgadza się ze stereotypem.

Jakie to szczęście, że polskie seniorki nie mają podobnych problemów.
Nie muszą zakładać na siebie swojej zamożności, swojego emerytalnego zabezpieczenia.
Nas stać na odrobinę fantazji – biżuterię nieco mniej cenną, ale nie mniej szlachetną.
Bo przecież fantazja, wyobraźnia, inwencja to najcenniejsze rzeczy i nie każdego na nie stać.

Komponowanie stroju to nie nauka ścisła.

To proces twórczy. Wymaga wrażliwości i intuicji.

Ale też umiejętności słuchania – słuchania siebie, co lubimy najbardziej.

Aby być zadowolonym z efektu dobrze jest kierować się - budować garderobę i codzienny strój z koloru i faktury, spinając je odrobiną blasku.

No i warto pamiętać, że moda to także zabawa.

Odrobina uśmiechu i nieco dystansu do siebie nie zaszkodzi.