poniedziałek, 4 kwietnia 2016

Nie bójmy się rozmawiać o śmierci...


Dlaczego boimy się rozmawiać o śmierci?

Dlaczego wstydzimy się przyznać, że myślimy o śmierci?

Dlaczego sądzimy, że zdrowy, w pełni sił człowiek nie powinien myśleć o śmierci i własnej śmiertelności?

Dlaczego myślenie o śmierci traktujemy jak zaburzenie emocjonalne, symptom chorobowy?

Uciekamy od tych myśli, czujemy skrępowanie, gdy ktoś zaczyna mówić o śmierci.

Kryjemy się za udawanym śmiechem, pokrywamy lęk na ogół kiepskim żartem.


Ale wiele osób, kiedy zaczyna uświadamiać sobie proces starzenia, zaczyna doświadczać starzenia się, myśli po cichu o śmierci.
„Co ze mną będzie po śmierci?”
„Co będzie z moją rodziną po śmierci?”
„Czy moja śmierć ich zaboli? Czy sobie poradzą? Czy będą pamiętać?”
„Czy to boli?”
„A co z moim życiem?… Nic nie znaczyło? Przecież tylu rzeczy nie zrobiłem, nie poznałem, nie doświadczyłem.”

„Lista życzeń” to jest sposób myślenia o śmierci, który społecznie dopuszczamy, ale tylko w odniesieniu do terminalnie chorych.
A przecież śmierć jest jedynym zjawiskiem, który dotyka każdego z nas, bez względu na status społeczny, rasę, miejsce urodzenia, zamożność, wykształcenie…
Śmierć nas nie wyróżnia.
Różni nas stosunek do śmierci i sposób umierania.

Dopuszczalne jest jeszcze rozmawianie o śmierci w kwestiach praktycznych.
Ubezpieczenie zdrowotne, ubezpieczenie od wypadku, przygotowanie testamentu, aby zabezpieczyć rodzinę, przygotowanie pochówku, a nawet zabezpieczenie pogrzebowe, aby ulżyć najbliższym.
Ale poza tym, rozmawianie o śmierci uważane jest za wysoce nieproduktywne.
Nawet w zaawansowanym wieku.
Nawet, gdy szykujemy się do wiecznego życia w raju.
Przecież nie uciekniemy od śmierci, zatem mówmy o życiu.
Może, jeśli nie będziemy o niej rozmawiać, pominie nas, nie dotknie?
Rozmawianie o śmierci może ją kusić, nie kuś licha, licho nie śpi…

Jednak jestem pewien, że każdy z nas od czasu do czasu myśli o śmierci.
I każdy od czasu do czasu mierzy się z lękiem przed śmiercią.

Szczególnie osoby samotne. Osoby żyjące ze skrywaną depresją.
Osoby w podeszłym wieku, którym wydaje się, że w zasadzie już wszystko przeżyły, i że już odliczają minuty do opuszczenia kurtyny.

Jestem przekonany, że wiele osób ma potrzebę rozmawiania o śmierci, aby zmierzyć się z lękiem.
I nie tylko tych, które właśnie trafiły do hospicjum. Lub które „odratowano” po zawale lub udarze, które cudem uratowano z wypadku, lub którym przeszczepiono jakiś organ.
Jestem przekonany, że nie chodzi w tej rozmowie o uzyskanie gwarancji, choćby zapewnienia, że coś jeszcze będzie nas czekało po drugiej stronie. Że jest jakaś siła wyższa, która się nami zaopiekuje. Że zostaniemy nagrodzeni za wysiłek włożony w życie, albo za trudy przez nas niezawinione.
Nie chodzi też o uspokojenie, że nie czeka nas żadna kara za zło, które wyrządziliśmy komuś.

Chodzi o to, by zrozumieć i nie lękać się. By umierać z godnością i ze spokojem. Nie każdy przecież jest rewolucjonistą, nie każdy w obliczu śmierci ma ochotę wznieść okrzyk, lub wypowiedzieć kilka wzniosłych słów.
Chodzi o poczucie spełnienia…

Margaret Maning – założycielka serwisu „60-tka i Ja” – uważa, że jedną z najciekawszych rozmów, jakie przeprowadziła w swoim życiu, to wywiad z Jonem Underwoodem.
Ten pięćdziesięciolatek prowadzi serwis internetowy, blog umożliwiający rozmawianie o śmierci.
Jon Underwood jest również kreatorem idei „Death Cafe” – „Kawiarni Śmierć”.
Brzmi może przerażająco, może nieco chorobliwie, dziwaczne zainteresowanie wielbicieli horrorów.
Śmierć w aromacie kawy, brrr…

Ale nie ma to nic wspólnego z kawą. Nie ma w tym nic z dowcipu, czy żartu, choć – nomen omen – nie jest też śmiertelnie poważne.
„Kawiarnia Śmierć” to cykl spotkań organizowanych w miejscach publicznych – w kawiarniach, pubach, bibliotekach, klubach seniorów.
W spotkaniu bierze udział 10-12 osób, aby atmosfera sprzyjała spokojnej i niemal intymnej rozmowie zaufanych przyjaciół, choć nieznajomych.
Wszystko sprowadza się do tego, że jedynym tematem rozmowy jest śmierć i umieranie. Nasza ludzka ostateczna i niepodważalna śmiertelność.
Umieranie w domu, pośród bliskich – jak mówią niektórzy politycy, „bez pomocy i opieki lekarzy” – lub pośród zgiełku i chaosu szpitala, domu opieki, albo w hospicjum (trudno w to uwierzyć, ale słyszałem to z ust w zasadzie poważnego i wykształconego człowieka – w opuszczeniu).
„Death Cafe” to od 2011 roku ponad 2500 spotkań, w 32 krajach na całym świecie.

Ludzie nie przychodzą tu z ciekawości, po rozgrzeszenie, bo nie mają co robić, albo nie mają pomysłu na życie.
Przychodzą, bo potrzebują doświadczyć, że nie są sami w obliczu lęku przed śmiercią.
Aby zrozumieć, że w rozmawianiu o śmierci nie ma nic nienaturalnego.
I jak twierdzi Jon Underwood, większość spotkań nie ocieka łzami, ani nie tonie w smutku. Jest w nich wiele pogody i uśmiechu. Bo, gdy człowiek mierzy się z lękiem i z pomocą innych go pokonuje, przejmuje nad nim kontrolę, to czuje spokój, radość, satysfakcję.
Okazuje się, że wiele rozmów schodzi w końcu na rozważania o tym, co ważne w życiu, co jeszcze w życiu mogę, co chcę zrobić, i jak to zrobić. I nie są to rzeczy wielkie, wstrzymujące dech w piersiach. Przeciwnie, często są niezwykle banalne, codzienne, zaskakująco proste w realizacji.
Jon Underwood twierdzi, że lęk przed śmiercią i przed rozmawianiem o śmierci bierze się z naszych „spraw niedokończonych”. Każdy jakąś ma.
Każdy dźwiga jakieś poczucie winy za słowa, które wypowiedział, albo których nigdy nie powiedział, za gest, których należało unikać, albo które powinny być zrobione…
Rozmawianie o śmierci uświadamia nam, jak ważne to dla nas jest, by zrobić lub powiedzieć to za życia. I daje nam siłę i odwagę, by spełnić swoje pragnienie.

Podobnie jak Margaret Manning (założycielka serwisu „60-tka i Ja”), mogę się przyznać, że często myślę o śmierci, o umieraniu.
Nie lękam się śmierci, mam poczucie, że to jednak forma uwolnienia.
Martwię się umieraniem, bezosobowym i przedmiotowym traktowaniem mnie przez lekarzy i pielęgniarki, które będą – w swoim mniemaniu – ratować mi życie, odbierając mi godność i ciszę.

Kiedyś mawiało się, że śmierć przychodzi zawsze po cichu, nawet w czasie wojny lub burzy…

Idea Jona Underwooda wydaje mi się niezwykle ciekawa. Chętnie wziąłbym udział w takim spotkaniu.
I bardzo szkoda, że w Polsce Death Cafe ma miejsce – za sprawą Katarzyny Reiter – wyłącznie w Warszawie, w kawiarni „Pochwała Niekonsekwencji”.


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Uwaga: tylko uczestnik tego bloga może przesyłać komentarze.