piątek, 22 lipca 2016

O ciekawości... lekarstwie na starość.

Przychodzimy na świat z wrodzoną, wpisaną w nasze DNA, ciekawością.

Ciekawość to dla nas sposób na uczenie się, na rozwój, na odnajdywanie się w świecie.

Ciekawość to zdolność do odczuwania zachwytu, cieszenia się niespodzianką, wyczekiwanie tego, co za rogiem.

Ciekawość to sposób na radzenie sobie z lękiem przed nieznanym.

Ruth Hamilton, najstarsza bloggerka na świecie, dzięki ciekawości dożyła 109 lat.


Jako dzieci odczuwamy jedność ze światem – my jesteśmy światem i świat jest nami, dostajemy wszystko, czego nam potrzeba, na zawołanie. Ale też cały świat jest bardzo blisko i wydaje się do ogarnięcia. Nie wiemy nic o jego ogromie. O kryjących się zagrożeniach.
Odczuwamy tylko przyjemność, albo nieprzyjemność z kontaktów ze światem, czyli także sobą.
Potem, powoli odrywamy się od świata i dostrzegamy różnicę pomiędzy sobą, a innymi. Zauważamy, obecność innych – nie nas - w świecie, i to, że musimy się światem z innymi dzielić.
Ale ten ogromny świat jest niezwykle interesujący. Kryje w sobie tyle możliwości, że nie sposób wszystkiego sprawdzić, dotknąć, posmakować, posłuchać, zobaczyć w jednej chwili. Pomimo, że chciałoby się, a nawet, że się stara…
Zatem pytamy. O wszystko. O sprawy wielkie i małe. O przyczynę i o skutek. Niewiedza nas nie przeraża, nie niepokoi. Irytujące jest to, że nie zawsze chcą nam odpowiadać, więc musimy sprawdzać, badać.
Nie zawsze wierzymy na słowo. Czasami dostajemy od życia, od świata po łapach, czasami się przewracamy. Nie znamy swoich granic, nie znamy swoich ograniczeń, ale nie znamy też swoich możliwości, swoich mocy.
Poznajemy je po bólu.
Ale ból nie zabija naszej ciekawości. Ciekowość zabija uspołecznienie. Dopasowanie się do oczekiwań społecznych. Obowiązek wpasowania się w stereotypy.
Idziemy do szkoły i już na początku uczymy się, że nie należy zadawać pytań, należy znać odpowiedzi, które są spisane i trzeba wykuć je na pamięć. Uczymy się zatem, że to pamięć jest najważniejsza, nie dociekliwość.
Nikogo nie interesuje nasza dociekliwość, błyskotliwość, kreatywność. Ciekawość staje się wadą, zaletą jest wiedzieć co, kiedy, gdzie, z kim, komu. I tak już przez całe życie. Jeśli pytamy, to nie wiemy. Jeśli nie wiemy, nie zasługujemy.
Przestajemy się zachwycać, niespodzianki męczą, nudzą, przerażają. Bo nie można nie wiedzieć, nie można nie odnieść sukcesu, potknąć się, być słabym, powolnym, niepewnym.
Badania pokazują, że przeciętny uczeń, w okresie od 6 do 18 roku życia, zadaje w czasie jednej godzinnej lekcji jedno pytanie na miesiąc. W tym samym czasie przeciętny nauczyciel zadaje dzieciom przeciętnie 291 pytań dziennie, oczekując na odpowiedź 1 sekundę. Sam nie jest w stanie odpowiedzieć na żadne pytanie w takim czasie, ale nie musi – jest nauczycielem – wie.
Hal Gregersen, autor projektu „4-24”, uważa, że przeciętny człowiek, aby być w pełni zdrowym, powinien ćwiczyć się w ciekawości i spędzać w ciągu każdego dnia przynajmniej 4 minuty za zadawaniu pytań.
Szkolny nawyk, niestety, wchodzi nam w krew i jest uzależnieniem. W dorosłym życiu nie zadajemy pytań z ciekawości, ale aby udzielić na nie odpowiedzi, zabłysnąć, popisać się wiedzą, okazać wyższość, poniżyć, obrazić.
Przy czym oczekujemy, że na nasze każde pytanie odpowiedź przyjdzie natychmiast i będzie w oczywisty sposób zrozumiała.
Życie, świat, nam na przekór, nie uznaje tej zasady. Bawi się wieloznacznością, niejasnością, niepewnością.
„W dorosłym świecie” – w świecie ludzi dorosłych - odpowiedzi są bardziej cenione niż dociekliwość, ciekawość uważana jest za infantylność. Kiedy jesteśmy starzy, wstydzimy się ciekawości i uznajemy, że nie potrzebujemy, nie chcemy, nie potrafimy się uczyć nowych rzeczy. Więc ciekawość chowamy na dno szuflady w mózgu, do której najrzadziej zaglądamy.
To dlatego tak trudno nam się ze sobą komunikować. Nie mamy czasu, aby się interesować sobą nawzajem, wniknąć w głąb siebie, zrozumieć, posłuchać, zajrzeć „pod” lub „za”.
Jeśli ktoś czegoś nie wie, nie pamięta, dopiero szuka, jest chory, nieprzystosowany, tragiczny.
Słaby.
Na szczęście jesteśmy na co dzień zabiegani, zapracowani, pod presją, nie możemy poczuć, jak bardzo się mylimy co do ciekawości.
Ciekawość to coś, co napędzało nas w dzieciństwie, co dodawało energii, co pozwalało radzić sobie z porażką. Ciekawość to cecha odkrywców i ludzi wielkich. Bez ciekawości jesteśmy tylko przeciętni, nijacy, bez wyrazu.
Na szczęście ciekawość jest nam wrodzona, nie można jej tak do końca w sobie zabić. Możemy ją odtworzyć, nauczyć się jej na nowo.
A ciekawość jest bardzo pomocna w późnym wieku, gdy sporo czasu spędzamy sami z sobą, w jednym miejscu. Ciekawość pobudza nasz mózg, zatem zapobiega demencji i zgnuśnieniu, chroni przed rozgoryczeniem, zmusza do wyjścia do ludzi i pozwala cieszyć się tym, co wokół. A dzięki temu ochrania naszą wątrobę, żołądek, serce, a nawet usprawnia stawy.
Ciekawość pozwala nam wędrować przez świat, którego nie dane nam było zobaczyć.
Ciekawość ubogaca naszą codzienność, zmieniając szarość w wielobarwny obraz.
Ciekawość otwiera przed nami przyszłość, kiedy wydaje się nam, że mamy dla siebie tylko przeszłość.
A co to znaczy być ciekawym?

Być ciekawym znaczy:
  • Słuchać bez osądzania.
Większość z nas dopasowuje się do stereotypów, przyjmuje założenia, które utożsamia z własnymi poglądami lub opiniami. Większość z nas, jeśli słucha drugiej osoby, to tylko po to, by móc wygłosić własne zdanie. Wygłosić, nie skonfrontować. Nie mieć racji jest źle, dlatego nie poddajemy niczego w wątpliwość. Stwierdzamy, żądamy, obwieszczamy. Czasami łagodnym, słodkim głosem. Czasami tonem stanowczym, niecierpiącym sprzeciwu. Słuchamy zatem, aby pochwycić chwilę, w której możemy się odezwać.
Ciekawi ludzie nie mają ukrytych celów. Starają się zrozumieć perspektywę innych ludzi, są przygotowani na niejasność, niepewność. Są otwarci i nie oczekują konkretnego efektu rozmowy. Nieważne, czy się zgadzamy, czy nie zgadzamy. Dwa różne poglądy to zawsze ciekawiej niż jeden.
Dla ciekawych ludzi słuchanie nie jest transakcją wymienną – ja słuchałem, to teraz daj mi powiedzieć. Ciekawym ludziom słuchanie nie musi się opłacać, zatem nie słuchają, aby utwierdzić się w przekonaniu i nie są rozczarowani tym, że ktoś się z nimi nie zgadza. Przeciwnie, niezgoda tym bardziej rozbudza ich ciekawość.
Ciekawa czegoś osoba nie obwinia, nie piętnuje, nie osądza, przeciwnie - wspiera, a pracując z kimś razem, koncentruje się na badaniu możliwości, aby znaleźć najlepsze rozwiązanie, takie, które umacnia współpracę i prowadzi do innowacji.
  • Pytać, a nawet zadawać mnóstwo dziwacznych pytań.
Ciekawi ludzie zadają otwarte pytania, które zaczynają się od: „jak”, „co”, „kiedy”, „gdzie”, „dlaczego”. I unikają zamkniętych pytań, która prowadzą do odpowiedzi „tak” lub „nie”.
Ciekawi ludzie cenią szczerość i zadają drugie i trzecie pytanie, ale nie cierpią, gdy ktoś nie jest w stanie, albo nie chce na nie odpowiedzieć.
Ciekawość nie ma nic wspólnego z ciekawstwem.
Ciekawi ludzie pytają, przyglądają się, słuchają, ale nie czują goryczy, gdy ktoś ich nie chce wysłuchać.
Ciekawych ludzi interesują idee, sprawy, problemy, nie ludzie i ich słabości. Ciekawi ludzie nie pozyskują informacji, które mogą się przydać, albo które można wykorzystać. Ciekawi ludzie dzięki informacjom poznają otaczający ich świat, a to jest nagrodą samą w sobie.
  • Nie obawiać się niespodzianek.
Wielu z nas żyje albo kochając niespodzianki, albo nienawidząc niespodzianek, a życie oferuje nam nieustającą huśtawkę, w najlepszym razie karuzelę.
Boimy się nieznanego, niejasnego, niepewnego, boimy się zmian, bo nauczono nas, że trwałość jest oznaką naszej wartości. Jeśli zmiany są zbyt duże, zbyt gwałtowne, nie zawsze korzystne, otoczenie postrzega nas jako ludzi przegranych. Choć to smutne, to nawet chorobę, nawet starość postrzegamy jako życiową porażkę, choć tylko ci, co mieli wielkie szczęście, dożyli starości. Mówimy z żałością w głosie: „Jak on (lub ona) się posunął (posunęła)…”, uznając, że osoba ta przestała być interesująca i zainteresowana.
Boimy się, a przynajmniej odczuwamy dyskomfort.
Ciekawość jest jak tarcza wobec tego lęku. Ciekawość zakłada, że możemy odnieść sukces, albo porażkę – nieważne – zawsze liczy się tylko nowa wiedza.
Ciekawi ludzie w niespodziance zawsze postrzegają miłą rzecz, bo dotknęli czegoś nowego. Ciekawi ludzie wiedzą, że próbując czegoś, nie dokonują wyboru raz na wieczność.
Dla ludzi ciekawych żyć znaczy czuć, doświadczać, poznawać, nie mieć.
Ciekawi ludzie cieszą się wspinaczką, a nie zdobyciem szczytu.
  • Uważność. Bycie obecnym.
Ciekawi ludzie, kiedy rozmawiają z kimś, wyłączają telefony, i skupiają się na opowieści.
Wielozadaniowość, wielofunkcyjność, podzielność uwagi nie mają nic wspólnego z ciekawością. Rozproszenie uwagi to tylko brak zainteresowania.
  • Mylić się, nawet często.
Ciekawość oznacza, że nie tylko możesz, ale często nie masz racji. Jesteś w błędzie, mylisz się? To nic takiego. Po prostu, patrzysz na coś z niewłaściwego punktu, jeśli jesteś ciekawy, zawsze możesz zmienić zdanie. Życie nie jest stałością, trwaniem, bezruchem. Życie to zmienność. Jeśli coś trwa wiecznie, to najpewniej nie jest żywe.
Ciekawość w pracy, czy w towarzystwie nie jest dobrze postrzegana. Niekiedy, ciekawi ludzie uważani są za osoby zakłócające rozmowę. Doświadczeni liderzy chronią ciekawych, bo to ciekawość dostrzega nowe perspektywy, okazje, możliwości. To ciekawość pozwala zaangażować się w pracę i osiągnąć lepszy efekt.
  • Angażowanie się... w każdą czynność.
Ciekawi ludzie nie zabijają czasu, nie włączają radia lub telewizora, by sobie grał, by wypełniał ciszę dźwiękiem.
Oni są zaciekawieni tym, co się dzieje, co się stanie, co mogą zrobić jeszcze, nawet jeśli nic nie robią. Nicnierobienie może być bardzo efektywne, jeśli z ciekawością wsłuchamy się w swoje myśli, albo poświęcimy uwagę czemuś, co dzieje się w naszym ciele.
Trenerzy rozwoju osobistego doradzają, by jeden dzień w miesiącu poświęcać na budowanie scenariuszy zdarzeń, trzy lata w przyszłości, kwestionowania wszystkich swoich głównych założeń, zastanawianie się, czy robią rzeczy, których się nie powinien robić, dokonywać bilansu zysków i strat zdarzeń, na które nie tylko nie mamy ochoty, ale wydają się niemożliwe. I robienie tego z pełnym zaangażowaniem, jakbyśmy podejmowali decyzję o zakupie konkretnego urządzenia, czy inwestycji.
Ciekawi ludzie, spędzając czas ze sobą, nie tracą czasu, dokonują przemyśleń.
  • Nie wiedzieć czegoś – nawet często.
Ciekawi ludzie nie wiedzą ani tego, co wiedzą, czego są pewni, ale nie wiedzą tego, czego nie wiedzą, zatem zawsze szukają nowej wiedzy poprzez angażowanie się w rozmowy z ludźmi. Żadna informacja nie jest zbędna, choć tu i teraz nie przydaje się do czegokolwiek.
Ciekawi ludzie zapytani, nie boją się przyznać, że nie mają odpowiedzi, ale z uśmiechem oznajmiają, że razem możemy się szybko dowiedzieć…. Ciekawych ludzi nie przeraża niepewność, niejasność, niewiedza, przeraża ich niechęć do poszukania wiedzy.
Dla ciekawych ludzi ważniejsze jest, by się dowiedzieć, niż to, jak są postrzegani, czy dobrze wypadli, jak są oceniani.
  • Nie uzależniać przyszłości od przeszłości.
Dla ciekawych ludzi przyszłość zawsze jest pozytywna, bo przynosi nową wiedzę, nowe doświadczenie, nowe rozwiązania.
Nasz umysł dzieli się na dwie części: jedna doznaje i przechowuje doświadczenia, druga doświadczenia rozumie. Jedna bez drugiej nie może funkcjonować. Nie możemy rozumieć, nie doświadczając. Nie możemy doznawać, nie rozumiejąc.
„Dorośli” ludzie często sądzą, że jeśli coś poznali, czegoś się nauczyli, coś zrozumieli, to raz na zawsze. Często postrzegamy wiedzę jako coś trwałego i niezmiennego. To błędne mniemanie. W każdej chwili możemy się potknąć o własne stopy, o własną wiedzę, o pewność siebie, jeśli nie podchodzimy do życia z ciekawością. W takim przypadku, życie odpłaca nam rozgoryczeniem, zawodem, a nie satysfakcją.

* * *

Na koniec warto zauważyć, że ciekawość przydaje się nie tylko w zdrowiu.
Niekiedy przydaje się w obliczu choroby.
Kiedy ktoś z naszych bliskich zostaje dotknięty demencją, niknie na naszych oczach, jest nieobecny, choć w zasięgu ręki, zapomina nas, przechodzimy przez wszystkie etapy żałoby.
Najczęściej jednak buntujemy się, targa nami żal – dlaczego ja, dlaczego mnie, dlaczego ona lub on…
Nie przyjmujemy do wiadomości niepamięci i ciągle pytamy, szukamy potwierdzenia, męczymy chorego, przypominając mu o niesprawności.
Gdybyśmy zaufali ciekawości i chcieli poznać nową osobowość, mogłoby być łatwiej. Łatwiej obu stronom,

piątek, 3 czerwca 2016

Gdyby dopadła mnie demencja...

Wiele się ostatnio mówi o demencji.

Wiele ciekawych i emocjonujących filmów o demencji nakręcono.

Być może wiele osób zastanawia się, a jak to byłoby ze mną...

Najczęściej zastanawiamy się, jakie dolegliwości nas dotkną, jak sobie będziemy z nimi radzić.

Myślimy - z lękiem - o tym, jak będzie nas traktować nasze otoczenie.

A jak chcielibyśmt być traktowani?

Powoli przyzwyczajamy się do testamentów życia - spisania naszej woli na okoliczność dni ostatnich, na wypadek utraty świadomości.

Może warto w podobny sposób spisać swoją wolę na wypadek demencji?

Zwrócić się do potencjalnego opiekuna, od którego możemy być całkowicie zależni.

Być może to pomogłoby nam zrozumieć chorobę bliskiej nam osoby, jeśli ktoś w rodzinie ma demencję.

Na przykład tak...


Drogi opiekunie, gdyby dopadła mnie demencja...:


  • chcę by moi przyjaciele i rodzina byli świadomi tego, co się ze mną dzieje, i nie walczyli z tym. Jeśli myślę, że moi najbliżsi nadal żyją, albo, że jesteśmy na obiedzie u moich rodziców, pozwól mi w to wierzyć. Będę o wiele szczęśliwszy.
  • nie chcę być traktowany jak dziecko. Mów do mnie jak do osoby dorosłej, bo jestem dorosłym człowiekiem i chcę nim być.
  • chciałbym nadal cieszyć się rzeczami, które zawsze lubiłem i które sprawiały mi radość. Pomóż mi znaleźć sposób na gimnastykę, czytanie, spotkania z przyjaciółmi.
  • proś mnie, bym opowiedział ci zdarzenia z mojej przeszłości, i słuchaj opowieści z uwagą, i nie poprawiaj mnie nawet jeśli fakty się nie zgadzają. Ale nie pytaj, proszę, czy to, czy tamto pamiętam.
  • jeśli coś mnie denerwuje, nie irytuj się, daj mi trochę czasu, bym mógł zrozumieć, co mnie niepokoi. Daj także sobie czas na to, byś zrozumiał, dlaczego się denerwuję.
  • traktuj mnie tak, jak sam chcesz być traktowany.
  • upewnij się, że mam w domu wiele przekąsek. Nawet teraz, jeśli nie jem, jestem zły, i czasami nie wiem dlaczego. A jeśli mam demencję, mogę mieć kłopoty z wyjaśnieniem, czego potrzebuję lub na co mam ochotę.
  • nie mów o mnie przy mnie, jakbym był nieobecny.
  • nie czuj się winny, jeśli nie możesz dbać o mnie 24 godziny na dobę, 7 dni w tygodniu. To nie twoja wina, robisz tyle, ile możesz. Znajdź kogoś, kto może nam pomóc, zarówno mnie, jak i tobie. Albo poszukaj dla mnie miejsca, w którym mogę żyć, abyś i ty mógł spokojnie żyć.
  • i mieszkam w domu opieki, odwiedzaj mnie często. Nie zawsze musimy rozmawiać, czasami chodzi tylko o to, by być razem.
  • nie irytuj się, nie ulegaj frustracji, gdy mieszam imiona i nazwiska, zdarzenia i miejsca. Po prostu weź głęboki oddech. To nie jest moja wina. Nie robię tego celowo, czy złośliwie. Ja wiem, o kim i do kogo mówię, używam tylko niewłaściwych słów.
  • upewnij się, że zawsze mam w zasięgu słuchu moją ulubioną muzyką. Niech gra.
  • jeśli przenoszę różne rzeczy z miejsca na miejsce, pomóż mi, spraw, by wszystko wróciło na swoje pierwotne miejsce.
  • nie wykluczaj mnie, proszę, z rodzinnych spotkań i wydarzeń. Nadal kocham i nadal cieszę się z obecności bliskich mi osób. Demencja to chaos, ale mogę odnaleźć pośród natłoku bodźców te, które dają mi ukojenie.
  • pamiętaj, że nadal czasami lubię się przytulić i uścisnąć czyjąś dłoń.
  • pamiętaj, że nadal jestem tą osobą, którą kiedyś znałeś i kochałeś. Może tylko zagubioną w nieznanym sobie miejscu, z mnóstwem nieznanych sobie osób, które chcą, by je rozpoznawał i pamiętał. Tak wiele oczekiwań, których nie mogę spełnić, a bardzo, bardzo chciałbym je spełnić.
A jak Ty chciałbyś być traktowany, gdyby choroba odebrałaby Ci swobodę decyzji?

wtorek, 31 maja 2016

Kot zapobiega starzeniu się...

„Czy chciałabyś, chciałbyś:

- wspomóc swój układ krążenia,

- zmniejsza ryzyko udaru mózgu,

- wzmocnić swój układ odpornościowy,

- zmniejszyć zagrożenie alergią i uniknąć problemów z oddychaniem,

- obniżyć ciśnienie krwi, poziom cholesterolu i trójglicerydów,

- wyleczyć kości i mięśnie?

Nie bądź śmieszny, no jasne, że chcę.

A masz kota?

Jakiego kota?

Żadnej metafory, czy masz żywego futrzaka, małego, dużego, młodego, starego… Ot, po prostu, czy masz kota?

Jeśli nie, zaadoptuj, a wszystkie te korzyści masz gwarantowane. Taniej niż w służbie zdrowia…”

Zdjęcie: pixabay.com

Przez 10 lat w Uniwersytecie Minnesota dr Adnan Qureshi badał 4000 Amerykanów, a wyniki jego badań pokazały, że ryzyko ataku serca u osób, które mają w domu kota, jest aż o 30% niższe w stosunku do osób nieposiadających kota.
To samo badanie wykazało również, że posiadanie kota o jedną trzecią zmniejsza ryzyko udaru. Nawet wtedy, gdy bierzemy pod uwagę inne czynniki ryzyka, które wywołują choroby serca: wysoki poziom cholesterolu, palenie tytoniu, cukrzycę – ryzyko udaru u właściciela kota nadal jest o jedną trzecią niższe.
Właściciele kotów są bardziej odporni, bo notuje się u nich niższy poziom stresu i niepokoju.
Mają wyższy poziom odczuwanej satysfakcji i przyjemności, co poprawia funkcjonowanie układu odpornościowego - wytwarzania peptydu przeciwbakteryjnego, zwiększa poziom limfocytów B, komórek T, komórek NK (naturalnych zabójców) i immunoglobuliny. A ponadto umożliwia komórkom odpornościowym wydzielanie własnej endorfiny, co poprawia ich zdolności do walki z chorobą.
Wbrew panującym stereotypom, dzieci wychowujące się z kotem, ale i osoby starsze obcujące z kotem, są bardziej odporne na alergeny.
Towarzystwo kota obniża ciśnienie krwi i działa wyciszająco.
Obniża poziom cholesterolu i trójglicerydów.
A co najbardziej interesujące, kocie mruczenie ma częstotliwość od 25 do 140 Hz, co okazuje się terapeutyczne w okresie wzrostu kości i leczenia złamań, zapalenia i zmniejszenie bólu, powoduje zmniejszenie obrzęku, gojenie się ran, rozwój mięśni i odbudowę ścięgien, a także zwiększa mobilność stawów.
Jednym słowem – nie masz kota, zaadoptuj jak najszybciej.
Dla uspokojenia rozterek. Zaadoptuj też psa. Pies zapewni twojemu mózgowi sporo aerobowego spaceru, a kot pozwoli wyciszyć się po powrocie.
Jest tylko jeden problem. Koty nie wiedzą, że są adoptowane. Uważają, że w łaskawości swojej, pozwalają się sobą opiekować. Nie oczekuj zatem zbyt wiele w sferze emocji. Ot, od czasu do czasu, użycz swych kolan zmęczonemu stworzeniu, pogłaszcz za uchem, przytul (niezbyt często), posłuchaj opowieści wymruczanej przed snem…

Seniorzy a polityka



„Demokracja nie jest na sprzedaż,


nie jesteśmy za starzy, by pójść do więzienia…

to jedno z haseł amerykańskiego ruchu Wiosna Demokracji, zawiązanego w kwietniu 2016 roku.


My mamy Komitet Obrony Demokracji i Rodzinę Radia Maryja, a Amerykanie Democracy Spring – rodzący się i szybko rozwijający się ruch seniorów, walczących o równe prawa dla każdego – bez względu na wiek, kolor skóry, religię, pochodzenie, czy stan posiadania.

Amerykańscy seniorzy dostrzegli, że polityka, że demokracja za bardzo uzależniła się od pieniędzy.

W polityce politykom nie chodzi już o dobro publiczne, o naród, o społeczeństwo, ale jedynie o własne interesy.

Czy kiedykolwiek było inaczej? Może i nie, ale właśnie nadszedł czas, by to zmienić.


Co ciekawe, pośród organizacji wspierających Democracy Spring są nie tylko te etniczno-liberalne i lewicujące, ale także prorodzinne i katolickie.
W sumie 120 organizacji i dziesiątki wybitnych osób postanowiło zaprotestować przeciwko dominacji pieniądza i bogactwa w polityce.
Uznali, że zbyt wielu multimilionerów, technokratów, menedżerów, ale także zawodowych działaczy religijnych i związkowych, sięga po władzę tylko po to, by wspomagać własne biznesy.
Mamią wyborców socjalnymi obietnicami, ale w rzeczywistości jedynie pragną ugruntować swoją społeczną dominację i zepchnąć biednych, starych, słabych na margines. Kupują głosy słodkimi obietnicami, a po wyborach tracą zainteresowanie problemami słabych i starych.
Jedni dają się nabrać, inni się zniechęcają i nie głosują.

Jeden obywatel – jeden głos.
I każdy obywatel ma równe prawa.
Władza ma w równym stopniu zaspakajać potrzeby każdego obywatela. A nie tylko dbać o własne interesy.
Władzy nie zdobywa się dla siebie, czy dla swoich zwolenników, ale po to, by każdy obywatel mógł żyć i rozwijać się w społeczeństwie bez lęku i bez nienawiści.

Do końca czerwca Democracy Spring sformułuje manifest, który zjednoczy ruch seniorów przeciwko nienawiści, przemocy i językowi walki w polityce.

Demokracja nie jest na sprzedaż.

Demokracja nie jest tylko dla silnych i bogatych.

Masz głos – masz władzę….


No i nie jesteś za stary, by być aresztowanym na wiecu, czy demonstracji.
Sue Sorensen jest tego najlepszym przykładem. Pomimo, że właśnie skończyła 75 lat, została – po raz pierwszy w życiu – aresztowana po demonstracji Wiosny Demokracji w Waszyngtonie.
I to w niezwykle doborowym towarzystwie, bo razem z profesorem uniwersytetu Harvarda, popularną aktorką i właścicielami sieci lodziarni.
W sumie - pośród 1.240 innych - zatrzymanych do wyjaśnienia - seniorów.
Po raz pierwszy w życiu, bo w latach 60-tych i 70-tych wychowywała dzieci i nie miała ani okazji, ani czasu walczyć o demokrację.
Dziś ma i czas i wolę, i potrzebę, a co najważniejsze – nie boi się aresztowania.
„Co bardziej wartościowego mogłam zrobić w dniu moich urodzin, niż walczyć o prawa dla moich dzieci i wnuków?” – pyta Sue Sorensen.
Na szczęście nie zatrzymano jej na długo. Musiała tylko oddać demonstracyjne gadżety i zapłacić grzywnę w wysokości 50 dolarów.

Sue Sorensen – wraz z mężem – jest założycielką organizacji Elder Activists. Na demonstracji wystąpiła w koszulce z napisem: „Seniorzy bronią przyszłych pokoleń”.
Jej organizacja posiada własną stronę internetową i swoją społeczność na Facebooku.

„Jeszcze nie umarłam – bardzo mi zależy – głosuję”.


Trasa demonstracji 18 kwietnia może była i trochę krótsza niż zazwyczaj. Demonstranci może szli wolniej niż kiedyś, nieśli składane krzesełka, z których chętnie korzystali z nich, ale zostali zauważeni i usłyszani.
Wielu demonstrantów niosło zdjęcia swoich wnuków.
„To nie jest demokracja, jeśli kilku facetów może kupić wybory…”
„To nie jest demokracja, jeśli głosuje tylko 30 procent ludzi. To nie jest demokracja. Musimy coś zrobić, aby to zmienić.” – krzyczeli.
„Nie wiem, czy coś się zmieni za naszego życia, ale musimy zmienić to dla naszych dzieci..”.

Za duże znaczenie mają pieniądze w polityce, a demokracja nie jest na sprzedaż.
To nie politycy rządzą w demokracji, tylko wyborcy.
Hasła rewolucyjne, niemal utopijne, a jednak warto o tym pomyśleć.

Trudno oprzeć się wrażeniu, że przez świat przechodzi widmo społecznej burzy.
Burzy, która dotknie także, a może przede wszystkim, seniorów.
Seniorzy na całym świecie wcale nie chcą być ciągle niezadowoleni, zrzędliwi, pokrzywdzeni, odrzuceni.
Na całym świecie, seniorzy woleliby cieszyć się swoim życiem i pewnością, że ich wnuki zaznają szczęścia, a nie bólu, niepewności, biedy, czy wygnania.
Ich zaangażowanie w politykę wcale nie oznacza, że będą jedynie bronić swych małych, partykularnych interesów, dbałość o ich bezpieczeństwo kosztem podatków narzucanych młodym.
Ich zaangażowanie może budzić nadzieję, bo dzielą się tym, czego wcale im nie zbywa, czasem i energią.
Zabiegają o coś, czego mogą nie doświadczyć.

Gdyby przenieść Democracy Spring na nasze podwórko, zapewne byłoby to silne wsparcie dla idei Trybunału Konstytucyjnego i konstytucyjności polityki.
Bo zadaniem Trybunału jest bronić prawa mniejszości przed wolą i zakusami większości rządzącej.

Za Senior Planet

piątek, 8 kwietnia 2016

Ostatnia wizyta, ostatnia rozmowa...

Starzenie u siebie zaczynamy dostrzegać, kiedy w naszym notesie, wizytowniku, książce adresowej w telefonie, zaczynają pojawiać się dane archiwalne.

Nie usuwamy ich, ale osoby zniknęły bezpowrotnie z naszego życia.

Dostrzegamy też, że przyjaciele i znajomi coraz częściej niedomagają, mają coraz więcej problemów, zmieniają się wraz z wiekiem.

No i dzieci wokół nas coraz starsze. Niespodziewanie szybko stały się dorosłymi i same wychowują dzieci.


A kiedy się starzejemy, coraz częściej mamy okazję spotkać się ze śmiercią.

Śmierć jest przykra i nie umiemy, nie chcemy o niej rozmawiać.

Ale o wiele gorsze jest umieranie.

Jak wskazuje wiele badań, to umierania się tak naprawdę obawiamy, a nie samej śmierci.


Te ostatnie chwile to często ból, który odbiera nam godność i osobowość, to lęk przed nieznanym, to poczucie krzywdy i winy z powodu niedokończonych spraw.

Jeśli ktoś z naszych bliskich, albo znajomych zbliża się do końca swego życia, to jest to trudny i wymagający czas także i dla nas.
Odwiedziny, pożegnanie to oczywiste pragnienie każdego. Ale co powiedzieć?
Szczególnie trudne jest to, gdy śmierć przychodzi powoli, w długotrwałej, bolesnej chorobie.
Wątpliwości jest wiele.
Czy diagnoza jest rzeczywiście ostateczna i pewna? Czy nie powinniśmy walczyć, albo nakłaniać do walki o życie? Czy nie powinniśmy rozbudzać nadziei? Nadziei przecież nikomu nie należy odbierać.
Wszystko zależy od tego, co umierająca osoba myśli o swoim życiu i czego spodziewa się po śmierci.
Ale wiele zależy także od tego, co my sami myślimy o swojej śmiertelności.
Odwiedzając bliską osobę w tym bodaj najważniejszym momencie życia, wystawiamy na próbę wszystkie nasze emocje i cały nasz charakter.
Nie ma tu idealnego schematu zachowania.
Nie można się do niczego zmuszać, nie możemy też niczego wymuszać na innych.
Trzeba tylko pamiętać, że nasza obecność jest darem, którego nie da się wyrazić słowami.
Czuły, delikatny dotyk – dłoń położona na dłoni, ramieniu, lub na głowie - mówi osobie w jej ostatnich chwilach, że nie jest sama. Nawet, gdy nie może już reagować, czuje naszą obecność i doznaje pocieszenia. Słowa często nie są potrzebne.
Czasami wręcz przeszkadzają.
Ujawniają nasze zagubienie, zdenerwowanie, uwalniają zadawnione emocje…

Do takiej wizyty warto się przygotować psychicznie. Zrozumieć, że nie chodzi o nas, a przynajmniej nie wyłącznie o nas. Że to, co w trakcie wizyty powiemy, zostanie w nas, z nami.

Oto kilka rad, które mogą się przydać.

Cokolwiek myślisz o własnej śmiertelności i własnym życiu, odłóż na bok. Liczą się tylko emocje i rozterki osoby, którą odwiedzasz.
Zachowaj otwarty umysł, odsuń od siebie jakiekolwiek oczekiwania. Bądź obecny i bądź uważny, wrażliwy, a nie osądzający, czy oceniający.
Nie wiesz, co powiedzieć? Nie mów. Nikt nie wymaga słów.
Słuchaj i daj się poprowadzić osobie, którą odwiedzasz.

„Wysłuchanie”, czy „wsłuchanie się”, to najlepsza rzecz, którą możesz bliskiej osobie ofiarować.
Ona lub on może chcieć coś zrzucić ze swego serca, może chcieć opowiedzieć o swoich lękach, o swoim żalu, o nadziejach, lub powspominać.
Może chcieć rozmawiać o wszystkim, oprócz diagnozy swego stanu.
Daj jej na to szansę i na rozmowę. Podążaj za rozmówcą, nie kieruj rozmową. Nie prostuj, nie spieraj się, nie wyjaśniaj, ale też nie pocieszaj i nie proś o uśmiech, o nadzieję, o pocieszenie dla siebie.
I pracuj, ciężko pracuj, by – jeśli zapadnie - cisza w trakcie rozmowy nie wydała się krępująca i niewygodna. Nie uciekaj od ciszy, nie zagaduj jej, nie rozglądaj się i nie błąkaj „po tematach”.
Słuchaj i rozmawiaj o tym, czego chce twój bliski.
Napięcie emocjonalne jest i tak duże, dlatego pozwól, by działał rozum.
Ukojenie należy aplikować w odpowiedni sposób.

W czasie takiej wizyty nasze intencje zawsze są ja najlepsze, ale należy pamiętać, że wszelkie banały i stereotypy nie są konstruktywne. W takiej chwili sprawiają ból, a nie go łagodzą.
Unikaj stwierdzenia „Wiem, jak się czujesz”, najprawdopodobniej nigdy nie byłeś tak blisko śmierci. Powstrzymaj się od stwierdzeń o „woli Bożej”, najprawdopodobniej nie zasięgnąłeś opinii zainteresowanego.
Nie staraj się rozbawić bliskiej osoby, nie proś o uśmiech, nie mów: „Wszystko się ułoży…”.
Pozwól bliskiemu czuć się jak chce, nie zmuszaj jej lub jego, by zobaczyli sytuację w sposób, który tobie wydaje się bliższy, bardziej logiczny, sensowny, lub wartościowy.
Uczucia bliskiej osoby prawdopodobnie wahają się pomiędzy wieloma emocjami.
Jeśli nie wiesz, co powiedzieć, po prostu przypomnij osobie, że ją kochasz, lub że jesteś tam dla niej.
Podziel się duchowością, odpowiednio do waszej relacji, ale nie głoś swej wiary, nie nawracaj.
Możesz zapytać, czy chciałaby razem się pomodlić się, lub by pomodlić się za nią. Jeśli się zgodzi, zrób to. Jeśli się nie zgodzi, nie przekonuj, że tak trzeba, że to pomoże, nie strasz tym, co ludzie sobie pomyślą.
Zapytaj, czy jest ktoś, z kim chciałaby rozmawiać - ksiądz, pastor, doradca duchowy - ale nie zmuszaj do wyznawania wiary przed tobą. I nie wchodź w głębokie duchowe debaty, chyba że bliska osoba sama tego chce. Wtedy postaraj się słuchać z zaangażowaniem, a nie krytykować i wskazywać błędy.
Bądź szczery i otwarty.

Bądź uczciwy tak wobec bliskiej osoby, jak i wobec siebie.
Pozwól – także w swoim współczuciu – prowadzić się za rękę.
Nie tragizuj. Nie roztkliwiaj się. Umierający chce zachować swą godność. I może odczuwać złość, gniewa, rozpacz. Bądź z nim także w tych uczuciach. Nie uciszaj.
Nie unikaj rzeczywistej sytuacji, ale nie przywiązuj się do niej.

Zawsze, gdy nie wiesz, co powiedzieć, po prostu zapytaj.
Lub daj jej to, czego najbardziej potrzebuje od ciebie, pomóż w załatwieniu ostatnich w życiu spraw, w pracach, która była jej pasją; w zadbaniu o inne bliskie jej osoby, o które może się martwić.
Albo najzwyczajniej bądź towarzyszem w drodze, zagraj w karty, jeśli ma na to ochotę, pooglądaj film w telewizji, albo poczytaj.
Rezygnując ze swoich oczekiwań, możesz zdjąć ciężar z ramion bliskiej sobie osoby, co pozwala jej na otwartą komunikację.

Profesor Ira Byock, anestezjolog i dyrektor centrum opieki paliatywnej w New Hampshire, autor książki „Cztery rzeczy które mają największe znaczenie”, twierdzi, że umierając osoba najbardziej chce usłyszeć takie oto zwroty.

„Proszę wybacz mi”
Te słowa są ważne także, może przede wszystkim dla ciebie. Nie ważne, czy mają sens, czy mają jakiekolwiek znaczenie, czy jesteś za coś odpowiedzialny. To najważniejszy sposób na poradzenie sobie z żalem, który odczuwasz teraz i który nadejdzie.
W ostatnich chwilach nie warto czynić spowiedzi, ale warto przeprosić – bliska ci osoba sama, jeśli będzie tego potrzebować, dopowie o przebaczenie czego prosisz. I niezależnie od jej reakcji, będziesz wiedzieć, że zrobiłeś wszystko, co mogłeś, by znaleźć rozwiązanie.

„Wybaczam ci”
Najlepiej byłoby, gdyby w obliczu śmierci każdy z nas miał szansę na rozmowę i przyznanie się do swoich błędów, szansę, by poprosić o przebaczenie. Ale najczęściej nie wystarcza ani sił, ani czasu. Ale może to być zwyczajnie niemożliwe.
Nawet jeśli sam nie masz czego wybaczać, może uczynić to symbolicznie, w imieniu skrzywdzonych. Te słowa niosą spokój i pozwalają umierającemu „pójść dalej”. Jego lub jej poczucie winy z powodu tego, że odchodzi i że cię zostawia, znajduje ukojenie.
Twój żal będzie trwał i będzie bolało. Ale „wybaczając”, „puszczając rękę” nie porzucasz i sam nie zostajesz porzucony.

„Dziękuję ci”
Pozwól bliskiej osobie zrozumieć, że miała znaczący wpływ na twoje życie, że zrobiła coś dobrego dla ciebie. To umożliwi jej zmierzenie się ze śmiercią z większym spokojem i godnością, z nadzieją, że nie zostaną zapomniane, że ich życie coś znaczyło, że miało sens.
Jeśli to możliwe, opowiedz o tym, co otrzymałeś jak dziedzictwo. Możesz też powspominać swoje radosne chwile związane z umierającą osobą.

„Kocham cię”
W życiu na ogół mówimy to za rzadko. Czasami wynika to z kultury, czasami ze sposobu wychowania, czasami z lęku, niekiedy z niedojrzałości.
Powiedz to tej ostatniej chwili tak, jak sam chciałbyś to usłyszeć.
Szczerze i z głębi serca, bez patosu, czy tragizmu.
Możesz być zaskoczony reakcją, jaką te słowa wywołują. Ten zwrot ma magiczną moc przywracania spokoju i radości nawet w tej jakże kłopotliwej, ostatniej chwili.

A jeśli czeka cię w najbliższym czasie wizyta w domu chorego, umierającego, przy jego łóżku, nie odkładaj jej zbyt długo. Nie czekaj, aż naprawdę będzie to ostatnia chwila.
Pożegnanie jest ważne dla ciebie.
Pamiętaj to, co chciałbyś powiedzieć, ale nie zanoś do umierającego swego żalu, ani swoich pretensji.
Jeśli nie miałeś odwagi wypowiedzieć ich wcześniej, teraz już nic to nie zmieni.
Skorzystaj z szansy, by ostatni raz podać sobie rękę, spojrzeć w oczy, przytulić…
To rozstanie i nikt nie ma pewności, czy ponowne spotkanie będzie możliwe.
To ostatnia szansa na coś ważnego, i tym razem ta szansa na pewno się nie powtórzy.

poniedziałek, 4 kwietnia 2016

Nie bójmy się rozmawiać o śmierci...


Dlaczego boimy się rozmawiać o śmierci?

Dlaczego wstydzimy się przyznać, że myślimy o śmierci?

Dlaczego sądzimy, że zdrowy, w pełni sił człowiek nie powinien myśleć o śmierci i własnej śmiertelności?

Dlaczego myślenie o śmierci traktujemy jak zaburzenie emocjonalne, symptom chorobowy?

Uciekamy od tych myśli, czujemy skrępowanie, gdy ktoś zaczyna mówić o śmierci.

Kryjemy się za udawanym śmiechem, pokrywamy lęk na ogół kiepskim żartem.


Ale wiele osób, kiedy zaczyna uświadamiać sobie proces starzenia, zaczyna doświadczać starzenia się, myśli po cichu o śmierci.
„Co ze mną będzie po śmierci?”
„Co będzie z moją rodziną po śmierci?”
„Czy moja śmierć ich zaboli? Czy sobie poradzą? Czy będą pamiętać?”
„Czy to boli?”
„A co z moim życiem?… Nic nie znaczyło? Przecież tylu rzeczy nie zrobiłem, nie poznałem, nie doświadczyłem.”

„Lista życzeń” to jest sposób myślenia o śmierci, który społecznie dopuszczamy, ale tylko w odniesieniu do terminalnie chorych.
A przecież śmierć jest jedynym zjawiskiem, który dotyka każdego z nas, bez względu na status społeczny, rasę, miejsce urodzenia, zamożność, wykształcenie…
Śmierć nas nie wyróżnia.
Różni nas stosunek do śmierci i sposób umierania.

Dopuszczalne jest jeszcze rozmawianie o śmierci w kwestiach praktycznych.
Ubezpieczenie zdrowotne, ubezpieczenie od wypadku, przygotowanie testamentu, aby zabezpieczyć rodzinę, przygotowanie pochówku, a nawet zabezpieczenie pogrzebowe, aby ulżyć najbliższym.
Ale poza tym, rozmawianie o śmierci uważane jest za wysoce nieproduktywne.
Nawet w zaawansowanym wieku.
Nawet, gdy szykujemy się do wiecznego życia w raju.
Przecież nie uciekniemy od śmierci, zatem mówmy o życiu.
Może, jeśli nie będziemy o niej rozmawiać, pominie nas, nie dotknie?
Rozmawianie o śmierci może ją kusić, nie kuś licha, licho nie śpi…

Jednak jestem pewien, że każdy z nas od czasu do czasu myśli o śmierci.
I każdy od czasu do czasu mierzy się z lękiem przed śmiercią.

Szczególnie osoby samotne. Osoby żyjące ze skrywaną depresją.
Osoby w podeszłym wieku, którym wydaje się, że w zasadzie już wszystko przeżyły, i że już odliczają minuty do opuszczenia kurtyny.

Jestem przekonany, że wiele osób ma potrzebę rozmawiania o śmierci, aby zmierzyć się z lękiem.
I nie tylko tych, które właśnie trafiły do hospicjum. Lub które „odratowano” po zawale lub udarze, które cudem uratowano z wypadku, lub którym przeszczepiono jakiś organ.
Jestem przekonany, że nie chodzi w tej rozmowie o uzyskanie gwarancji, choćby zapewnienia, że coś jeszcze będzie nas czekało po drugiej stronie. Że jest jakaś siła wyższa, która się nami zaopiekuje. Że zostaniemy nagrodzeni za wysiłek włożony w życie, albo za trudy przez nas niezawinione.
Nie chodzi też o uspokojenie, że nie czeka nas żadna kara za zło, które wyrządziliśmy komuś.

Chodzi o to, by zrozumieć i nie lękać się. By umierać z godnością i ze spokojem. Nie każdy przecież jest rewolucjonistą, nie każdy w obliczu śmierci ma ochotę wznieść okrzyk, lub wypowiedzieć kilka wzniosłych słów.
Chodzi o poczucie spełnienia…

Margaret Maning – założycielka serwisu „60-tka i Ja” – uważa, że jedną z najciekawszych rozmów, jakie przeprowadziła w swoim życiu, to wywiad z Jonem Underwoodem.
Ten pięćdziesięciolatek prowadzi serwis internetowy, blog umożliwiający rozmawianie o śmierci.
Jon Underwood jest również kreatorem idei „Death Cafe” – „Kawiarni Śmierć”.
Brzmi może przerażająco, może nieco chorobliwie, dziwaczne zainteresowanie wielbicieli horrorów.
Śmierć w aromacie kawy, brrr…

Ale nie ma to nic wspólnego z kawą. Nie ma w tym nic z dowcipu, czy żartu, choć – nomen omen – nie jest też śmiertelnie poważne.
„Kawiarnia Śmierć” to cykl spotkań organizowanych w miejscach publicznych – w kawiarniach, pubach, bibliotekach, klubach seniorów.
W spotkaniu bierze udział 10-12 osób, aby atmosfera sprzyjała spokojnej i niemal intymnej rozmowie zaufanych przyjaciół, choć nieznajomych.
Wszystko sprowadza się do tego, że jedynym tematem rozmowy jest śmierć i umieranie. Nasza ludzka ostateczna i niepodważalna śmiertelność.
Umieranie w domu, pośród bliskich – jak mówią niektórzy politycy, „bez pomocy i opieki lekarzy” – lub pośród zgiełku i chaosu szpitala, domu opieki, albo w hospicjum (trudno w to uwierzyć, ale słyszałem to z ust w zasadzie poważnego i wykształconego człowieka – w opuszczeniu).
„Death Cafe” to od 2011 roku ponad 2500 spotkań, w 32 krajach na całym świecie.

Ludzie nie przychodzą tu z ciekawości, po rozgrzeszenie, bo nie mają co robić, albo nie mają pomysłu na życie.
Przychodzą, bo potrzebują doświadczyć, że nie są sami w obliczu lęku przed śmiercią.
Aby zrozumieć, że w rozmawianiu o śmierci nie ma nic nienaturalnego.
I jak twierdzi Jon Underwood, większość spotkań nie ocieka łzami, ani nie tonie w smutku. Jest w nich wiele pogody i uśmiechu. Bo, gdy człowiek mierzy się z lękiem i z pomocą innych go pokonuje, przejmuje nad nim kontrolę, to czuje spokój, radość, satysfakcję.
Okazuje się, że wiele rozmów schodzi w końcu na rozważania o tym, co ważne w życiu, co jeszcze w życiu mogę, co chcę zrobić, i jak to zrobić. I nie są to rzeczy wielkie, wstrzymujące dech w piersiach. Przeciwnie, często są niezwykle banalne, codzienne, zaskakująco proste w realizacji.
Jon Underwood twierdzi, że lęk przed śmiercią i przed rozmawianiem o śmierci bierze się z naszych „spraw niedokończonych”. Każdy jakąś ma.
Każdy dźwiga jakieś poczucie winy za słowa, które wypowiedział, albo których nigdy nie powiedział, za gest, których należało unikać, albo które powinny być zrobione…
Rozmawianie o śmierci uświadamia nam, jak ważne to dla nas jest, by zrobić lub powiedzieć to za życia. I daje nam siłę i odwagę, by spełnić swoje pragnienie.

Podobnie jak Margaret Manning (założycielka serwisu „60-tka i Ja”), mogę się przyznać, że często myślę o śmierci, o umieraniu.
Nie lękam się śmierci, mam poczucie, że to jednak forma uwolnienia.
Martwię się umieraniem, bezosobowym i przedmiotowym traktowaniem mnie przez lekarzy i pielęgniarki, które będą – w swoim mniemaniu – ratować mi życie, odbierając mi godność i ciszę.

Kiedyś mawiało się, że śmierć przychodzi zawsze po cichu, nawet w czasie wojny lub burzy…

Idea Jona Underwooda wydaje mi się niezwykle ciekawa. Chętnie wziąłbym udział w takim spotkaniu.
I bardzo szkoda, że w Polsce Death Cafe ma miejsce – za sprawą Katarzyny Reiter – wyłącznie w Warszawie, w kawiarni „Pochwała Niekonsekwencji”.


sobota, 2 kwietnia 2016

W obliczu ostateczności...

Za nami Wielkanoc.

Święto Zmartwychwstania.

Święto pokonania śmierci. Święto życia i to życia wiecznego.

Życia, które jest obietnicą złożoną każdemu…

Sądzę jednak, że to jednak dobry czas, aby uświadomić sobie, że nasze życie jest ograniczone.

Że nasze życie, w każdym wypadku, kończy się śmiercią.

Śmierć jest zwieńczeniem życia, a nie karą za grzech.

Śmierć jest elementem nierozłącznym życia i każdy z nas ma prawo do śmierci godnej, do umierania w ciszy, w otoczeniu ludzi, których kochaliśmy i którzy nas kochają.

Że medycyna nie ratuje życia, a jedynie czasami je przedłuża, najczęściej ostatnie chwile wypełniając zgiełkiem i bólem, pozbawiając nas „ja”, zmieniając nas w zbiór organów i fizjologicznych procesów.

Pozbawiając nas podmiotowości, czyniąc nas przedmiotem oddziaływania, badania, narzędziem naukowego sukcesu.


Śmierć nie przychodzi nam łatwo. Nawet ta gwałtowna, raptowna, niespodziewana. Nigdy nie jesteśmy na nią gotowi, nawet gdy wypatrujemy jej jako wyzwolenia od bólu.
Nie godzimy się na śmierć, choć czasami wierzymy, że jest ona aktem szlachetności.

Śmierć sama w sobie, jak narodziny, jest najbardziej naturalnym zjawiskiem, a jednak nie łatwo nam towarzyszyć umierającemu. Nie łatwo poradzić sobie z odejściem bliskiej osoby.
Śmierć kogoś bliskiego to niewyobrażalna strata i rozrywający ból, większy od jakiegokolwiek bólu wywołanego przez chorobę.

The Guardian – w sobotę przed świętami opublikował list rodziny do lekarza z hospicjum:

„Kiedy przywieźliśmy ojca do hospicjum, było dużo zamieszania. Sprawdzano kartę leków, sprawdzono jego funkcje życiowe. Wszyscy widzieli, że przybył tu, aby umrzeć, ale chodziło o to, że zawsze można coś poprawić, przynajmniej czasowo, a młody lekarz i pielęgniarki na dyżurze tego wieczoru mieli wystarczająco dużo czasu, by „wszystkie rzeczy poukładać”. To była duża ulga, przyjechać tutaj i mieć pewność, że oni wiedzą, co robić. Mieszkanie stało się za ciasne, zaduch i opieka nad tatą stały się dla mojej mamy zbyt wielkim ciężarem.
Następnego dnia, weszłaś do pokoju z elegancją kota - bez orszaku młodszych lekarzy, komputera na wózku, lub stetoskopu zawieszonego na szyi. Pochyliłaś się nad moim śpiącym ojcem i przyjrzałaś się mu bez słowa, a następnie zwróciłaś się do mojej matki z uśmiechem, który był jednocześnie uprzejmy i poważny.
Zaprosiłaś nas do pokoju obok, by powiedzieć, że to już jest prawie koniec, jego ciało nie funkcjonuje, że to normalne i naturalne, i że nie ma już nic tu do zrobienia, można tylko zadbać o jego wygodę. Mówisz to jasno i spokojnie, utrzymując kontakt wzrokowy z matką. Jest piękny dzień, a ty proponujesz nam wybrać się na spacer i spojrzeć w niebo, popatrzeć na żonkile i drzewa, które właśnie puszczają pąki. „On będzie tam z wami” - mówisz, bez zbędnego sentymentalizmu. „Nadszedł czas, by pozwolić mu odejść.”
Po raz pierwszy, w całym okresie walki ojca z rakiem, moja matka zaczyna płakać. Jak kobieta do kobiety, patrzysz na nią, a ona czuje twoją prawdziwą solidarność. To punkt zwrotny, od tego czasu moja matka zaczyna przygotowywać się do wolności, po ponad 55 latach z mężem.
W ciągu następnych dni, kiedy masz dyżur, pojawiasz się w pokoju cicho, z szacunkiem dla świętej przestrzeni, którą stworzyliśmy z kwiatów, kartek i rysunków jego wnuków. Nigdy nie mówisz do mojego ojca głośno, jak gdyby był głuchy albo bezrozumny. Nigdy nie przyjmujesz tego łzawego tonu, tak często używanego przez profesjonalistów wobec chorego, czy żałobników. Twoje spojrzenie jest rzeczowe i bezpośrednie, jak informacje, których nam udzielasz. Tata ma swoje chwile, ma coś do powiedzenia, a jego ciało nie jest jeszcze w pełni gotowe do zamknięcia.
„To nie jest choroba, którą możemy leczyć, czy w której mogą pomóc leki lub jakiekolwiek zabiegi” - mówisz, kiedy pakuję moje skrzypce po zagraniu dla taty szkockich melodii ludowych z jego dzieciństwa. „To…” – wskazujesz na mojego syna siedzącego na łóżku, gitarę leżącą na krześle, mamę trzymającą rękę taty – „To wszystko, co teraz jest ważne.”
Nie ma już nic do zrobienia, tylko czekać, i dostrzegam twoje doświadczenie i mądrość, wiesz, jak trudne to jest - to niekończące się oczekiwanie, tak pełne niepewności. Widziałaś to już wcześniej wiele razy.
Dziękuję za to, że dałaś nam to, co Cicely Saunders (założycielka współczesnego ruchu opieki paliatywnej) nazywała „głębią czasu”. Być może nie spędziłaś z tatą nawet minuty więcej niż którykolwiek z pozostałych specjalistów. Może nawet spędziłaś z nim mniej czasu, bo występowały objawy, które wymagały interwencji, czy podania leków, czy interwencji; co - jak wszyscy mogliśmy się przekonać - byłoby bezcelowe. Ale spotkałaś mojego umierającego ojca, moją matkę, i mnie, obdarzając nas uczciwością, szczerością, i godnością, co zapamiętamy jako skarb.”

Ostatnia Wielkanoc dla wielu będzie pamiętna szczególnie.
Odszedł w wieku 38 lat ks. Jan Kaczkowski – twórca hospicjum w Pucku.
Ktoś taki, jak lekarz z cytowanego listu.
Wyjątkowy człowiek, który w prosty sposób potrafił dotrzeć zarówno do tych, którzy umierali, jak i tych, którzy cierpieli z powodu ich śmierci.
Po wysłuchaniu wielu rozmów z ks. Janem Kaczkowskim sądzę, że choć nie zgadzał się ze śmiercią, z nieuchronnością śmierci, to doskonale ją rozumiał i akceptował. Dlatego miał szacunek do śmierci i do umierającego człowieka.
Ktoś mógłby pomyśleć, że przegrał walkę ze śmiercią. Ale to śmierć mu odpuściła.
Być może życie jest wartością ponad inne, ale cierpienie i ból mogą pochłonąć życie, niekiedy całkiem niepotrzebnie. I nawet najbardziej doskonała medycyna nie powstrzyma tego, co los sobie zaplanował.

Śmierć i życie nie toczą ze sobą walki.
Śmierć nie kończy życia za karę.
Życie to po prostu coś, co dzieje się pomiędzy narodzinami a śmiercią...

piątek, 1 kwietnia 2016

Dobrze wyglądać w jesieni życia...

Stacy London –współautorka filmu „Jak się nie ubierać” – ułożyła zaklęcie (a może opracowała test?) na dobry wygląd w każdym wieku, a szczególnie po 60-tym roku życia.

Zdjęcie z sieci


Zaklęcie to trzy słowa:
 „kolor – faktura – blask”

Trzy słowa, które każda dojrzała kobieta powinna raz na zawsze zapamiętać, i przez pryzmat tych trzech słów powinna spojrzeć na siebie zanim wyjdzie z domu każdego dnia.
Stacy London ponoć właśnie tak robi.

Po pierwsze: kolor
Kolor poprawia nastrój i czyni, że pierwsze wrażenie jest naprawdę dobre.
Kolor poprawia nastrój nam, ale także tym, z którymi rozmawiamy. Może zachęcać ich do rozmowy, pobudzać, wyciszać, tonować, sprawić, że będą dobrze się z nami czuć, a także, że spojrzą na nas, jak na przysłowiowy milion dolarów.

Każdy miłośnik czerni wie, że czerń odejmuje nam 10 kilogramów.
Ale styliści wieku dojrzałego twierdzą, że dobrze dobrany kolor potrafi odjąć 10 lat.
Młodszy wygląd jest nieistotny, liczy się prawdziwe ja, ale młodszy wygląd też w niczym nie zaszkodzi.
Zatem…

Dobranie kolorów wcale nie jest tak skomplikowane.
Wystarczy skorzystać z koła barw. Warto się w nie zaopatrzyć i wykorzystać w czasie wiosennych porządków w szafie.



Wystarczy spojrzeć na barwy, które są swoim przeciwieństwem na kole kolorów - na przykład purpurowy i żółty, albo niebieski i pomarańczowy. Przeciwstawne kolory bardzo dobrze działają razem, tworzą kontrast, a to czyni nas interesującymi.
Zauważmy kolory obok siebie - jak czerwony i fioletowy - świetnie razem wyglądają, bo uzupełniają się.
Kontrast i dopełnienie to dwa słowa, które zawsze działają na naszą korzyść.
Koło kolorów pozwala ubrać w jednym kolorze, ale w różnych jego odcieniach. Korzystanie z wielu odcieni, od jasnego do ciemnego, tego samego koloru dodaje nam blasku i szlachetności, świadczy o pewności siebie.

Kolor jest najważniejszym elementem naszego wyglądu, to kolor je dostrzegany jest jako pierwszy.
Aby nadać swemu osobistemu stylowi świeżości, wystarczy dodać mu barwy.

Pamiętajmy jednak, że kolor to nie jednolita wartość. Ma swoją intensywność, masę, siłę oddziaływania, energię.
Kolor ma swój zapach, smak, pobudza zmysł dotyku, a nawet przywołuje dźwięki.
Kolor to nie tylko pobudzanie wzroku.
Dlatego nie wystarczy go dobrać, trzeba także zważyć, bo kwestia koloru w równej mierze dotyczy tkaniny, dodatki, butów, szminki i lakieru do paznokci, nawet włosów.

Nakładanie na siebie kolorów przypomina odrobinę układanie bukietu.

Społeczny stereotyp nazywa czas emerytury, starości nazywa „jesienią życia”.
Z niewiadomych powodów uznaliśmy, że najbardziej właściwym dla tego czasu jest strój wdowi.
Czerń, brąz, szarość.
Czyli późny listopad, tuż, tuż przed długą, smętną, szarą i ponurą zimą.
A przecież w naszym klimacie jesień to „babie lato” – ciepłe, jasne, pogodne, i barwne.
Nie ma w nim beżu i czerni. Ale zapewne gdzieniegdzie pojawia się antracyt, czy grafit. Albo dojrzała śliwka.
Wystarczy obserwować naturę, aby znaleźć podpowiedź i odnaleźć siebie.

Po drugie: faktura.
Faktura nadaje naszemu wyglądowi charakter, głębię i czyni go interesującym.
Fakturą jest splot tkaniny, z której uszyto sukienkę, gęstość materiału, skóra paska, a nawet materiał, z którego wykonano biżuterię.
Przy pomocy faktury – ujmując rzecz językiem biznesu – możemy akcentować swoje aktywa (zalety) i przesłaniać swoje pasywa (wady).
Możemy też równoważyć elementy stroju, konstruować go tak, aby wzrok rozmówcy skierować na to, co zamierzamy pokazać.

Załóżmy, że nasz dół jest nieco ciężki i ściąga nas ku ziemi, aby go zrównoważyć, można założyć na ramiona kurtkę lub bluzę z grubszej nieco tkaniny, bardziej sztywną, ciemniejszą.
A jeśli góra jest nieco zbyt obfita, można założyć coś przewiewnego, powłóczystego, jedwabistego, jasnego, a wisior z kamienia lepiej zastąpić kilkoma sznurkami drobnych korali, co nada jej lekkości.
A gdy góra i dół są trochę jednolite, warto unikać grubego, skórzanego pasa, który podkreśla bryłę. Za to długi szal może optycznie dodać centymetr lub dwa (tylko nie owijajmy nim szyi nazbyt intensywnie…).

Po trzecie: blask.
Blask, światło, błysk… - to magia dodatków.
Blask bijący od naszej postaci to pochodna fryzury i koloru włosów, makijażu, szminka, paznokci, lakierowanych butów, jedwabistej bluzki, koronek, no i oczywiście biżuterii.
Biżuterii, czyli błyskotek.
Większość kobiet kocha błyskotki, bo pragną by bijący od nich blask był jak najbardziej wyraźny, sądząc, że ten blask odmładza, ożywia, wzbudza podziw.
Niektóre z pań nie potrafią wyjść z domu bez zestawu: kolczyki – zegarek – bransoletka, a nawet kilka – coś na szyję. Niekiedy dochodzi do tego broszka. No i oczywiście pierścionek, a najlepiej pierścionki.
Wszystko najlepiej ze złota i diamentów, bo to nie kwestia elegancji, ale wizytówka z oznaczeniem pozycji społecznej i towarzyskiej.

Doreen Dove – z serwisu „60tka i Ja”, tak zwana stylistka personalna – przyznaje się, że sama jest przywiązana do kolczyków i diamentów, i to z czystego lenistwa. Nie wymagają trudnych decyzji, zawsze pasują (niemal do wszystkiego), a z pewnością zawsze dobrze się prezentują. Do nich zegarek – sportowy, na skórzanym pasku, na co dzień – i bardziej szykowny na specjalne okazje. Swoją osobowość podkreśla naszyjnikiem i kilkoma bransoletkami. Przez lata zebrała niemałą kolekcję zarówno ze złota, jak i srebra – rzeczy skromne, ale i masywne, wyraziste.
Nie nosi pereł, uważa, że pasowały jej bardziej w młodości – co chyba nie zgadza się ze stereotypem.

Jakie to szczęście, że polskie seniorki nie mają podobnych problemów.
Nie muszą zakładać na siebie swojej zamożności, swojego emerytalnego zabezpieczenia.
Nas stać na odrobinę fantazji – biżuterię nieco mniej cenną, ale nie mniej szlachetną.
Bo przecież fantazja, wyobraźnia, inwencja to najcenniejsze rzeczy i nie każdego na nie stać.

Komponowanie stroju to nie nauka ścisła.

To proces twórczy. Wymaga wrażliwości i intuicji.

Ale też umiejętności słuchania – słuchania siebie, co lubimy najbardziej.

Aby być zadowolonym z efektu dobrze jest kierować się - budować garderobę i codzienny strój z koloru i faktury, spinając je odrobiną blasku.

No i warto pamiętać, że moda to także zabawa.

Odrobina uśmiechu i nieco dystansu do siebie nie zaszkodzi.


środa, 30 marca 2016

Biała koszula - sposób na elegancję po 60-tce...

Lyn Slater, autorka serwisu Accidental Icon, uważana jest za eksperta od mody dla pań po 60-tce. Może dlatego, że jest nie tylko znawcą krawiectwa, ale dowcipną pisarką.

Co tydzień na swoim blogu omawia te fundamentalne, ale i te mniej ważne aspekty stylistyki dojrzałych elegantek.

Jej zdaniem strój nie tylko okrywa, czy ozdabia, ale także – może przede wszystkim – ma być wyrazem naszej osobowości i indywidualności.

No i kto temu śmie zaprzeczyć?

Lyn Slater stara się wspiera dojrzałe kobiety w przekonaniu, że mają prawo ubierać się w sposób, w jaki im odpowiada, a nie by spełniać społeczne oczekiwania co do wieku. Przy okazji udziela bardzo praktycznych i konkretnych rad.


Przykładem może być zalecenia, by każda kobieta po 60-tce powinna w swej szafie posiadać białą koszulę. Lub raczej „białą koszulę”.

Naturalne jest, że kiedy osiągamy pewien wiek, zastanawiamy się, czy czasami nie należałby zmienić swojego stylu, dostosowując go do społecznych oczekiwań odnośnie wieku.
To dlatego, że istnieje w społecznym myśleniu, mniej lub bardziej wyraźny, ale bardzo silny wzorzec stroju „starszej pani”. Prosty, raczej skromny, nieco szary. Taki nienarzucający się.
Wydaje się, że społeczeństwo wymaga od „starszej pani” unikania śmiałych wzorów i jasnych kolorów.
Kobieta po 60-tce powinna raczej wtapiać się w tło, a nie z tła wyróżniać.

Tym czasem Lyn Slater uważa, że wiek daje kobiecie szansę, by stać się bardziej, a nie mniej wyrazistą.
Nareszcie może ubierać się odpowiednio do nastroju i osobowości, a nie sformalizowanych, korporacyjnych kodów stroju.
Lyn Slater podpowiada, by strój ujawniał wewnętrzną jaźń kobiety.

To trudne, bo przecież nie czujemy się codziennie tak samo, a szafa ma określoną pojemność, zasoby finansowe też na ogół nie są nieograniczone.
Co więcej, nastrój zmienia się w ciągu dnia, nie można się z chwili na chwilę przebierać.
Lyn Slater zdaje sobie z tego sprawę, ale uważa, że „rdzeń” osobowości pozostaje niezmienny.
Zaleca zatem, by po przebudzeniu zadać sobie pytanie: „Jak się czuję? Czy czuję się pewna siebie? Czy jestem zmartwiona? Czy coś mnie niepokoi” Czy mam ochotę na zabawę?”.
A potem sięgnąć po ten element stroju, który jest rdzeniem, osnową  budowanego nastroju.
Dla Lyn Slater to „biała koszula”.

Ponoć każda kobieta ma w szafie przynajmniej jedną kreację, w której czuje się jak milion dolarów.
Dlaczego? Bo kreacja ta swoją opowieść, swoją historię. Albo jest wykonana z materiału, który wprawia ją w fantastyczny nastrój. Albo jej krój fenomenalnie prezentuje się na figurze kobiety.
Nieważne zresztą dlaczego, po prostu ma w sobie magię i obdarza szczególną mocą, władzą – czyni właścicielkę królową balu (przynajmniej w jej mniemaniu).
Z taką kreacją jest jednak jeden problem. Nie można jej nosić codziennie.
A może można?
Można, odpowiada Lyn Slater, jeśli to nie cała kreacja, ale jej szczególny element.
Lyn najbardziej komfortowo czuje się w swojej białej koszuli.
Biała koszula to jej magiczny amulet.

Robiąc po 60-tce bilans uczuć, warto przy okazji przejrzeć swoją szafę.
Poszukać w niej amuletu, który wiąże nasze dobre samopoczucie.
Lyn doradza, by dokładnie zrozumieć magię „białej koszuli”.
„Co takiego sprawia, że wyglądam i czuję się w niej atrakcyjną? Czy jej zalety mogą mieć inne elementy stroju?”
„Biała koszula” powinna być kompasem, z którym kobieta po 60-tce rusza do sklepu po zakupy.

No tak, ale łatwo jest odnaleźć swoją „białą koszulę”, zdefiniować osobisty styl?
Zapewne, ubierając się w określony sposób, pani w wieku 60 lat po prostu przyzwyczaiła się do pewnych wyborów. Wydaje jej się, że dobrze się w czymś czuje, ale tak naprawdę to tylko przyzwyczajenie.
Nie wyrażanie emocji i osobowości, ale ich skrywanie.
Lyn Slater twierdzi, że aby odkryć osobisty styl, czasami trzeba wrócić do swojego dzieciństwa. Do czasów w przeszłości, do chwili, kiedy kobieta czuła się najbardziej sobą, była najbliżej swego prawdziwego ja.
„W co byłam wtedy ubrana, jak się w tym czułam?”
Ważne są nie tylko poszczególne elementy stroju, ale i kontekst i styl.
Lyn Slater sądzi, że swoją „białą koszulę” zawdzięcza mniszkom, które ją wychowywały. Fascynował ją habit. Skromny, prosty, czysty, ale w przedziwny sposób elegancki i szlachetny.
„Biała koszula” jest zaklęciem, do którego należy dołączyć energię – odpowiedni do ciała krój, rodzaj tkaniny.
A potem dopełnić ją kolejnymi warstwami elegancji.
Tu potrzeba eksperymentów, wielu prób, czasami błędów.
Wszystko po to, by wyjść z pudełka, wyjść poza schemat, w który wciska nas społeczeństwo.
Najważniejszą radą Lyn Slater jest to, by nie ubierać się po to, by wyglądać młodo, ale po to, by wyglądać na siebie.
Nie wiem, czy Lyn ma rację, jednak patrząc na zdjęcie wiem, że magia działa…
 


Lyn Slater w białej koszuli - zdjęcie z sieci

wtorek, 29 marca 2016

Po 60-tce zmień bieg i kieruj się na szczęście…

Kobiety po 60 roku życia często poszukują sposobu na odnowienie siebie.

Zmianę, która przywróci im uczucia podniecenia i radosnego oczekiwania na to, co może przynieść dzień. Odrobinę euforii i ekscytacji, które potwierdzają, że ciągle są atrakcyjne, interesujące nie tylko dla siebie, ale także dla innych.

Zmiany, która wyrwie je z ich zwykłego, szarego, codziennego życia, z rutyny, w którą wpadły wykonując rozliczne obowiązki, czy to w pracy, czy w domu. Wyrwie ze świata, w którym wszystko może wydawać się stare i nieaktualne.


Około 60-tki pojawia się w nas tęsknota za stanem pobudzenia, ożywienia, gdy płyniemy na fali, gdy cieszy nas nowość, gdy partner potrafi nas zaskoczyć, a i my dostrzegamy w oczach partnera błysk zdziwienia na nasz widok.

Pojawia się pragnienie, by poczuć to samo, co czują nasze wnuki. Czystą i niezmąconą radość z bycia sobą.


Poszukując ożywczej esencji, mężczyźni rozglądają się za nową, młodszą partnerką. Zmieniają miejsce pracy, albo zaczynają intensywnie ćwiczyć, poddają się próbom, wybierają się na eskapadę. Krótko mówiąc, spinają i prężą muskuły.
Kobiety, bardziej tradycyjnie, szukają nowego, najczęściej dodatkowego zajęcia, remontują dom, lub udają się na wycieczkę w poszukiwaniu romantycznej przygody, jesiennego, spokojnego, nieco nieśmiałego romansu…
Te zabiegi dają oczywiście poczucie nowości, odmłodzenia, odświeżenia, ale ich efekty są tymczasowe i krótkotrwałe.
W tym wieku naszą podstawową rutyną jest przywiązanie do rutyny, do wygody, do własnych poglądów i opinii, do posiadania zdania na każdy temat, do niechęci słuchania cudzych opinii, do pewnej stabilizacji. Choćby tego, że jako człowiek w tym „wieku wiem, czego mogę się po ludziach spodziewać…”.
Kiedy już przyzwyczaimy się do nowego domu, do nowego wnętrza; kiedy dostrzeżemy, że nasi nowi współpracownicy noszą ubranie, które już wcześniej widzieliśmy; po przyjeździe do domu z wakacji; po krótkiej chwili zauważamy, że nic się w naszym życiu nie zmieniło.
Nadal mamy swoje sześćdziesiąt lat, swoje stracone złudzenia, niespełnione marzenia, obawy i wątpliwości, dolegliwości i troski.
I nadal odnajdujemy w sobie poczucie, że w czymś utknęliśmy, czujemy się banalni i niezaspokojeni.
I często doznajemy rozczarowania, że cały wysiłek, by zmienić swoje życie, poszedł na marne.
Ból w stawach jest jakby bardziej dotkliwy, smutek głębszy, częściej ogarnia nas senność i znudzenie.

Dlaczego tak się dzieje?
Bo poszukując zmiany, nie zmieniliśmy siebie, spróbowaliśmy jedynie zmienić okoliczności, na które nie mamy wpływu.
Aby dokonać prawdziwej zmiany, należy zejść głębiej, zmienić swój sposób myślenia, swoje nastawienie, przewartościować swoje wartości.
Nie tyle poszukać w sobie dziecka – chłopca czy dziewczynki, chłopaka czy panienki – ale pozwolić sobie na dziecięcą ciekawość, spontaniczność.
Na nowo odkryć pojęcia „nie wiem”, „spróbuję”, „fajne”.
Odwrócić się od przeszłości i tego, co osiągnęliśmy, spojrzeć przed siebie i wokół siebie, na to, co możemy jeszcze zrobić.
Ale nade wszystko, odnaleźć w sobie dziecięcą zdolność do skupienia uwagi na tym, co teraz, co tutaj, na tej chwili w tym miejscu.
Bo życie zaczyna się po 60-tce, ale przede wszystkim życie nie nadchodzi, ono jest z nami.
Mając 60 lat powinniśmy już sobie z tego zdawać sprawę.

Diane Dahli w serwisie „60-tka i ja” proponuje kobietom po 60-tce zmianę w 6 krokach:

Zrób bilans uczuć
„Jak się z tym czuję?”
„Co chciałabym poczuć”
„Jak się będę z tym czuła?”
Uczucia są wyrazem skrywanych myśli i przekonań. Są odbiciem tego, co dzieje się w naszym umyśle, niekoniecznie w sercu, czy w duszy, jak naiwnie zwykliśmy sądzić.
Uczucia nie zaprzeczają logice. Pozwalają dostrzec to, czego logika nie jest w stanie rozpoznać.
Uczucia są naszym paliwem, naszą energią, naszym napędem.
Uczucia skłaniają cię do wyjścia poza logikę, kiedy nasze życie nie daje nam zadowolenia.
Uczucia pozwalają szukać tam, dokąd umysł nawet by się nie wybrał.
Dlatego, aby ruszyć do przodu, aby w ogóle ruszyć z miejsca, musimy poznać swoje uczucia.
Te jawne, ale może przede wszystkim te skrywane w głębi siebie, do których nawet sobie nie chcemy się przyznać.
Uczucia mogą być wiatrem w żagle, ale możemy się także przez nie potykać.
Uczucia mogą nas nieść, ale mogą nas zżerać od środka.
Jeśli czujemy niechęć, złość, zazdrość, doznajemy poczucia winy lub wstydu, musimy znaleźć sposób, by się ich pozbyć. Pozornie uczucia te dodają nam odwagi, czasami podkreślają naszą niezależność, asertywność, ale stale potrzebują pożywki. Gdy z pola widzenia znika przedmiot niechęci, nienawiści, czy złości, zaczynamy czuć niechęć do siebie samych, nienawidzimy najbliższych, aż złość jest jedynym uczuciem, którego doznajemy.
Negatywne uczucia są jak narkotyk. Po krótkotrwałej euforii przychodzi rujnujące ciało uzależnienie i głód.
Kiedy uświadomimy sobie negatywne uczucia, obejmiemy je „w posiadanie”, przejmiemy nad nimi kontrolę i możemy rozpocząć pracę nad ich przekształceniem.
Warto pamiętać, że nuda jest też uczuciem, równie wyniszczającym, co nienawiść.
Bilans uczuć możemy wykonać poprzez wyrażanie ich w dzienniku, rozmawiając z przyjacielem, lub zasięgając porady profesjonalnego konsultanta.

* * *

Tu dygresja – kolejna podpowiedź nowego zawodu dla seniorów – właściwie dawno zapomniana funkcja społeczna – osoba do towarzystwa.
Ktoś, kto słucha, rozmawia, z kim się spędza czas, kto nie jest lekarzem, psychiatrą, psychologiem, ale też nie jest przyjacielem, kolegą, znajomym, z kim nie łączy nas historia.
Taki mediator między nami, a naszymi uczuciami…

* * *

Odpuścić i oczyścić swoją psychiczną przestrzeń
Uświadomienie sobie swoich uczuć pozwoli nam ujrzeć w naszym życiu rzeczy, które pochłaniają energię. Które są balastem, kulą u nogi, kotwicą…
Niekiedy trzymamy się tych rzeczy kurczowo. Rzeczy, które są bezsensowne i przestarzałe. Które zatrzymują nas w przeszłości i nie pozwalają doznawać tego, co teraz.
Mamy właśnie czas, by zbadać swoje relacje z ludźmi, swoją pracę, swoje środowisko i ocenić, co wprawia cię w dobre samopoczucie.
Możemy zdecydować się na porzucenie tego, co wysysa z ciebie energię i obniża nastrój.
Wyznaczmy sobie termin, w którym posprzątamy swoją psychiczną przestrzeń. Zaplanujmy sprzątanie. Zajmijmy się jednym problemem na tydzień.
Nie wszystko trzeba wyrzucić ze swego życia „na śmietnik”. Nie musimy przestać się widywać się z dotychczasowymi przyjaciółmi.
Może nas zaskoczyć, jak potężną bronią są uważność i odpowiedzialność. Zmiana swego nastawienia do rzeczy, oczekiwań w stosunku do ludzi, rezygnacja ze swoich ocen, ale też z poddawania się ocenom innych, spowoduje, że odzyskamy energię i poczucie szczęścia. Odzyskamy zdolność do bycia szczęśliwą, czy szczęśliwym.
Sprzątając swoją psychiczną przestrzeń warto zaprzyjaźnić się z „tymczasowością”.
W naszym życiu nic nie jest na stałe. Po 60-tce wszystko może pojawić się tylko na chwilę.
Największym złodzieje energii życiowej są chęć zatrzymania tego, co odpływa rzeką czasu, i lęk przed zmianą, stawianie oporu temu, co nadchodzi, albo mogłoby się pojawić w naszym życiu.

Zmień swoje psychiczne nawyki
Wszystko w naszym życiu: uczucia, relacje, okoliczności, ma swój początek w naszym myśleniu.
Czasami to wcale nie jest „nasze” myślenie. Tak naprawdę pragniemy czegoś innego, sądzimy inaczej, ale w dzieciństwie wdrukowano nam do umysłu programy i schematy działania. Przekonano nas, że do tego „jesteśmy stworzeni”, a to „nigdy nam nie wyjdzie”, że albo jesteśmy coś warci, albo jesteśmy nic nie warci…
Setki poradników wychwala pozytywne myślenie, nakazuje ćwiczyć optymizm, asertywność, nawet egoizm. Ale pesymizm nie jest niczym złym. Przeciwnie może być bardzo pomocny. Pesymizm ostrzega przed zagrożeniem i pozwala racjonalnie korzystać z zasobów.
Należy tylko pamiętać, że to człowiek posiada poglądy, a nie poglądy posiadają człowieka.
W jednakowym stopniu odnosi się to zarówno do optymizmu, jak i pesymizmu.
Istotne jest to, że dzięki umysłowi możemy myśleć i działać pozytywnie, a także utrzymać negatywne zjawiska na dystans.
To ciężka praca. Ludzie plotkują, wsłuchują się w straszne wiadomości, trwają w konfliktach z otoczeniem lub bliskimi. Wydaje się nawet, że negatywizm jest im do życia niezbędny. To może powodować, że nasz umysł zamyka się w odruchu obronnym i odtwarza, odgrywa wyłącznie negatywne scenariusze.
Wystarczy usunąć tylko jeden negatywny czynnik, aby odkryć w sobie ogromne pokłady energii. Czasami nie trzeba podejmować walki, wystarczy zmienić miejsce patrzenia. Wspomnijmy stare porzekadło: „wszystko zależy od punktu siedzenia”. Dotyczy nie tylko innych, także nas.
Zaprzestańmy nie tylko powtarzania, ale także słuchania plotek; zmieńmy nawyki oglądania telewizji; częściej słuchajmy muzyki lub po prostu wpatrujmy się w naturę – jak przysłowiowa sroka w gnat - pewnego dnia odczujemy, że nasze psychiczne procesy uległy całkowitej przemianie, bo nie są przyciągane i angażowane przez negatywne myśli.

Zmień wibracje przez wdzięczność
Wdzięczność to dla naszej świadomości autostrada do nieba.
Szeroka, wielopasmowa, pośród zieleni.
I w zasadzie całkowicie nasza. Nikt nam nie zablokuje przejazdu, nikt nas nie wyprzedzi, nikt za przejazd nie pobiera opłaty.
Aby ocenić poziom i jakość swojej wdzięczności, zróbmy listę 7 rzeczy, za które jesteśmy wdzięczni.
Nie komuś, tak po prostu wdzięczni. Wdzięczni światu, Bogu, sobie… Komuś na końcu.
Trudne? Prześledźmy poszczególne kategorie: środowisko, w którym żyjemy; nasze najbliższe otoczenie; społeczność, której jesteśmy członkiem; zdrowie; rodzina, znajomi, ludzie, którzy są lub byli dla nas drogowskazem, kotwicą, podporą…
Narysujmy linię czasu swojej wdzięczności – od dzieciństwa po wyobrażoną przyszłość.
Poszukajmy w swoim życiu wszelkiej obfitości.
A potem głośno – jak w czasie publicznej spowiedzi w kościele – podziękujmy za to.
Głośno i wyraźnie. Światu, naturze, Bogu, sobie, ludziom.
To wywoła pozytywne wibracje naszych myśli i uczuć.

Napisz historię swego życia z innego punktu widzenia
Nasza historia rozpoczęła się w dniu naszych narodzin? W dzieciństwie?
Nie. Początkiem są rodzice. Ich spotkanie, marzenia, nadzieje, zawody…
Potem jesteśmy my – dziecko, nastolatek, dorosły, rodzic, senior.
Niektórzy z nas całe życie martwią się, że czegoś ich pozbawiono, czegoś im odmówiono.
Niektórzy kroczą drogą niespełnienia, porażek, niepodjętych szans.
Inni skupiają się na sukcesie.
Są tacy, którzy ciągle coś komuś udowadniają, najczęściej nie sobie, ale komuś wewnątrz siebie, kogo obwiniają za swoje niskie poczucie własnej wartości.
Nasze życie to nasza historia. Piszemy ją, opowiadamy, tworzymy, mniej lub bardziej świadomie. Czasami jest to scenariusz filmowy, niekiedy epicka powieść, tragedia antyczna, albo reportaż…
Ta historia była z nami przez 60 lat.
Bywa, że koi nasze rozterki, gdy coś idzie nie tak; pomaga nam, gdy świat jest przeciwko nam w jakikolwiek sposób; skłania nas do brania odpowiedzialności za nasze własne myśli i czyny.
Ale to my jesteśmy autorami, to możemy zdecydować się zmienić naszą historię w jednej chwili. Możemy przebaczyć każdemu, kto nas zranił lub zdradził, możemy zrezygnować z goryczy i znaleźć drogę do szczęścia.
Spróbujmy napisać swój życiorys – ni ten, który wydaje nam się, że znamy i pamiętamy, nie ten, który wydaje nam się, że mógłby być, gdyby…. Nasz, ten który nam się przydarzył, ale z innej perspektywy. Spróbujmy spojrzeć na swoje życie cudzymi oczyma.

Oczyść swoje środowisko i zmień nawyki
Nasze środowisko wysyła nam ważne wiadomości.
Jeśli oglądasz jedynie bałagan wokół siebie, twój umysł również nie dba o porządek.
Pozbądź się rzeczy, które są bezużyteczne, przestarzałe, lub zepsute. Oczyść mieszkanie z brudu i z kurzu. Posprzątaj swoje miejsce pracy, ale przede wszystkim miejsce, w którym wypoczywasz. Stwórz wrażenie przestronności  - dzięki temu będzie mogła pojawić się tu nowa energia, będzie miejsce na nowe pomysły.
To wydaje się nietrudne. Robimy to często z oczywistych powodów.
Trudniej zrobić to samo ze swoimi nawykami. Potrzeba niezwykle wiele energii, by utrzymać zwyczaje, które znasz, a które ci szkodzą. Jeśli palimy, objadamy się, lub oglądamy za dużo telewizji, tkwimy w destrukcyjnym, zaklętym kręgu. To kierat, choć nazywamy to relaksem. To niewolnictwo, choć nazywamy je wolnością.
Możemy jednak zatrzymać się na chwilę i zmienić kierunek. Do nas należy wzięcie na siebie odpowiedzialności i zmiana złych nawyków, by cieszyć się lepszym życiem. Ale, aby porzucić nawyk ponoszenia porażki w walce z nałogami, zajmijmy się jednym nawykiem na raz. Krok za krokiem.

Stwórz sobie nową tożsamość
Decydując się na zmianę w życiu, choćby tylko na remont, zdecyduj się również na zmianę tożsamości.
Nie chodzi oczywiście o nowe imię, nazwisko, czy twarz.
Ale o nową osobowość.
W nowym życiu, nowym życiem będzie żył nowy „ja”.
Ktoś, kto nie jest związany dotychczasowymi opiniami, poglądami, postawami. Nowy „ja” zweryfikuje je, oceni, i podejmie decyzje.
Nie zmieniaj przy tym podstaw siebie, swojej istoty - ta część jest niezmienna. „Ja” pozostanie „ja”.
Po prostu, zmieniając niektóre ze swoich przekonań, odkrywamy i ujawniamy skrywane dotąd cechy osobowości, badamy inne, nowe możliwości, i otwieramy się na nowych ludzi i nowe doświadczenia. Definiujemy siebie w sposób bardziej autentyczny.
Nasza tożsamość zmienia się, kiedy uświadamiamy sobie swoje uczucia, oczyszczamy przestrzeń psychiczną, pozwalamy sobie na wdzięczność, zmieniamy swoje przekonania i wartości.
To jak odnowa na wiosnę. Wszystko w nas jest bardziej świeże, aktualne, barwne.
Nie jesteśmy już podstarzałym dzieckiem, nastolatkiem, zgorzkniałym dorosłym, czy zmęczonym rodzicem.
Nasza siła życiowa została rewitalizowana, poddana restauracji i rekonstrukcji.
Nie jesteśmy już zabytkiem przeszłości.
Jesteśmy aktualnością, nowością, newsem.
Nasze życie może być i staje się bogatsze i bardziej inspirujące.
Doświadczamy ożywienia i dostrzegamy pojawiające się możliwości.

Taka zmiana znacznie przekracza zmiany osiągnięte dzięki podróży, przeprowadzce, zmianie pracy. Bo to zmiana prawdziwa - od środka na zewnątrz.


Po 60-tce zmień bieg i kieruj się na szczęście…


Błędy popełniane po 50-tce, które nie pozwalają być szczęśliwym na emeryturze…

Margaret Manning – założycielka serwisu „60-tka i ja” - napisała, że jeśli jej sześćdziesiąt lat czegoś ją nauczyło to tego, że po 50-tce szczęście jest wyborem i decyzją, a nie darem od losu.

Uważa ona, że można – a nawet należy - inwestować energię i środki w zdrowie, w komfort życia, i w szczęście, zamiast pozwalać, by życie toczyło się swobodnie, i godzić się na to, co życie nam przynosi.

Można budować solidne podstawy swojej przyszłości, zamiast zakładać, że problemy związane z wiekiem są nieuniknione i że możemy je jedynie z pogodą ducha akceptować.

I że w tym kontekście kluczową jest szósta dekada życia.

Jeśli po 50-tce unikniemy kilku zaledwie błędów, szczęście późnego wieku jest gwarantowana.


Bardzo łatwo jest przegapić destrukcyjny wpływ naszego sposobu myślenia i stylu życia, oraz to, że nasze porażki są skutkiem podejmowanych decyzji, a nie czymś, co się przytrafia. Bywa jednak, że kiedy uświadamiamy sobie popełniony błąd i to, że mogliśmy go uniknąć, jest już za późno na korektę. Mleko się rozlało.

A oto błędy, których zdaniem Margaret Manning należy unikać po 50-tce.

„Chcę wyglądać młodziej”
Wiele osób, które ukończyły 50 lat, odczuwa presję otoczenia (społeczną, bliskich), by wyglądać młodziej.
Niestety, różnorakie metody „anti-aging” po prostu są nieskuteczne.
Ponadto, wydawanie setek złotych miesięcznie na rozmaite pigułki, mikstury, zabiegi, szkodzi bardzo naszym portfelom i kieszeniom, osłabia przyszłość finansową. Jednocześnie prowadzi do obniżenia samooceny. Zaburza uwagę, bo zamiast cieszyć się życiem, wpatrujemy się w lustro w poszukiwaniu efektów zabiegów, albo z niepokojem wypatrując niechcianych oznak starości.
Czy należy zrezygnować ze starań, by wyglądać jak najlepiej? By jak najlepiej się czuć?
Absolutnie nie!
Oznacza to tylko, że znalezienie szczęścia po 50 wymaga od nas akceptacji procesu starzenia się, jako naturalnego i pozytywnego etapu życia.
Kiedy zatem chcesz dobrze wyglądać i czuć się dobrze po 50-tce, przestań kupować kremy przeciwzmarszczkowe, a zacznij inwestować w swój organizm. Bierz życie w jego najlepszej wersji. Wyeliminuj autodestrukcyjne nawyki, które prowadzą do przedwczesnego starzenia się skóry. Poszukaj i oddaj się pasji, naucz się uśmiechać i śmiać się. Naucz się widzieć to, co radosne, cieszyć tym. To jedyne anty-aging terapie, których kiedykolwiek potrzebujemy. Co istotne, w zasadzie bezpłatne i w pełni zależne od nas.

„Kupię sobie szczęście”
Specjaliści od marketingu światowych korporacji używają wielu sztuczek, aby konsumentom zabrać jak najwięcej pieniędzy. Media wspierają i promują obsesję „posiadania”. Nietrudno uwierzyć, że kupując nowy samochód, telewizor, czy telefon komórkowy, jako promocyjny gratis, w prezencie, otrzymujemy prestiż i szczęście.
Niestety, badania naukowe pokazują, że zakupy nie uszczęśliwiają nas na dłuższą metę. Działają przez chwilę – jak narkotyk – i uzależniają. Kiedy w nich zasmakujesz, nie stajesz się koneserem, ale potrzebujesz ich więcej i więcej, a poczucie „nieszczęśliwości” się pogłębia.
Nowo kupiony samochód cieszy przez kilka tygodni, może nawet kilka miesięcy. Prowadzisz go prawdopodobnie z dumą. Cieszy cię podziw i zazdrość znajomych. Za każdym razem, kiedy otwierasz drzwi „nowego samochodu”, jego zapach przypomina ci, jaki inteligentny i szczęśliwy jesteś. Ale po kilku miesiącach, przestajesz myśleć o korzyściach płynących z zakupu (to naturalne i nieuniknione, tak funkcjonuje nasz mózg, następuje habituacja). Zaczynają cię martwić przeglądy techniczne, ubezpieczenia, płatności rat, ryzyko straty…
Ten schemat powtarza się przy zakupie większości produktów konsumpcyjnych.
To nie znaczy, że nie ma związku między pieniędzmi a szczęściem.
Być może po prostu być robimy zakupy w niewłaściwych miejscach.
Na przykład, udowodniono, że inwestując w doświadczenia życiowe, we własny potencjał duchowy i intelektualny, zamiast kupowania rzeczy, zyskujemy znacznie większy wpływa na swoją szczęśliwość.
Inwestycje w zdrowie, umiejętności i pasje, w przyjaźń, zawsze się opłacają, a stopa zwrotu z tych inwestycji jest niebywale wysoka.

„Utraty zdrowia nie da się uniknąć”
Gdy mówimy o oszczędzaniu na emeryturę, myślimy zbyt wąsko, a dla emerytury nasza pięćdziesiątka to punkt krytyczny.
Przyzwyczailiśmy się myśleć, że wszystko, o co musimy zadbać, by mieć szczęśliwą emeryturę, to odłożyć wystarczająco dużo pieniędzy w banku, by zaspokoić nasze comiesięczne potrzeby.
Wielu jednak przekonuje się na własnej skórze, że oszczędności nie chronią przed chorobą, bądź niepełnosprawnością, a często i tak nie wystarczają na pokrycie kosztów leczenia
Dlatego szczęśliwa emerytura to nade wszystko emerytura zdrowa.
To jeszcze jeden powód, by po 50-tce zainwestować w zdrowie. Dzięki temu, po 60-tce zyskasz energię i witalność, które będą potrzebne jeszcze długo, a o które będzie coraz trudniej.
Liczą się zatem oszczędności odłożone w naszym organizmie.
Ponadto, może i wydasz teraz, ale o wiele więcej zaoszczędzisz na tym, że w późniejszym życiu unikniesz kosztów opieki zdrowotnej. To właśnie te koszty są najczęstszą przyczyną kryzysów finansowych emerytów.

„O przyjaciół i znajomych nigdy nie jest trudno”
Przez większą część naszego życia otaczają nas inni ludzie.
Od najmłodszych lat płyniemy pośród nieprzerwanego strumienia nowych twarzy.
Zawieramy nowe znajomości, wystarczy na chwilę przystanąć i porozmawiać, albo podejść do kogoś i być obok.
W pracy, w rodzinie, w społeczeństwie, żyjemy z mniej lub bardziej znajomymi ludźmi, kolegami, bliskimi, codziennie, czy tego chcemy, czy nie.
Ponieważ jesteśmy rodzicami, nasze życie wypełniają spotkania szkolne i rozmowy z innymi rodzicami.
Ale gdy jesteśmy bardziej niż dorośli, zaprzyjaźnianie się to spory wysiłek.
Czasami może się okazać, że jedyną okazją do nawiązania rozmowy jest kolejka w sklepie, w aptece, czy do lekarza.
Nasze życie upływa przed telewizorem, albo przed komputerem. Ludzie wydają się być dostępni 24 godziny na dobę, bez względu na odległość, ale gdy potrzebujemy człowieka obok, otacza nas jedynie pustka.
Powinniśmy przejąć kontrolę.
Najlepszym sposobem na przyjaźń w wieku dojrzałym jest pasja. łatwiej rozmawiać z kimś, kto interesuje się tym samym, podziela nasze wartości, lub ma podobne marzenia. Nawet, jeśli nie mamy ochoty rozmawiać, łatwiej być obok siebie.
Zatem, po 50-tce trzeba zrobić osobisty remanent. Spisać to, co się porzuciło, o czym się zapomniało, dla dobra najbliższych, z poczucia obowiązku, lub dlatego, że rodzice w ciebie nie wierzyli. Spisać to, co zawsze nas fascynowało.
I skupić się na tym, co jest najjaśniejsze i najbardziej przyciąga. Uwierzyć, że teraz przed nami długie lata na uprawianie swojej pasji.

„Emerytura to meta tego wyścigu”
Pojęcie „wiek emerytalny” na trwałe zostało wpisane w prawie każdy aspekt naszej kultury.
Uczy się nas, że od najmłodszych lat powinniśmy ciężko pracować na przyszłą emeryturę. Emerytura staje się obietnicą raju, mitycznym garnkiem złota na końcu tęczy. Jest nagrodą za dziesięciolecia trudów i wyrzeczeń.
Na emeryturze wreszcie możemy być sobą i wreszcie będziemy odcinać kupony, wreszcie poznamy smak życia.
My temu ulegamy i w imię długiego życia na szczęśliwej emeryturze odmawiamy sobie przyjemności.
Niestety, gdy osiągamy „wiek emerytalny” okazuje się, że okres burz i naporów nie minął. Przeciwnie, dopiero nas czeka.
Wszyscy powtarzają, że powinniśmy dopiero teraz uczyć się rezygnować, wyrzekać, nie oczekiwać… Bo emerytura jest formą pomocy dla nas, osób nieproduktywnych.
Jednak, ograniczając swoje wymagania, powinniśmy być wciąż aktywni, żywotni, radośni i zdrowi, aby społeczeństwo nie ponosiło zbyt wysokich kosztów opieki nad seniorami.
Tym samym, koncepcja „szczęśliwego wieku emerytalnego” jest koncepcją nieco przestarzałą, może nie do końca przemyślaną. Emerytura to niekoniecznie okres szczęśliwości, w najlepszym razie to może nie będzie najgorszy okres naszego życia
ludzie żyją dłużej niż kiedykolwiek wcześniej. Kobieta, która właśnie osiągnęła wiek emerytalny, ma 54% szans na osiągnięcie wieku 85 lat.
Nasze dochody, nasze oszczędności nie są wystarczające, ani nie są wystarczająco stabilne, by przeżyć na emeryturze więcej niż 20 lat.
Starzenie się jest procesem naturalnym i zmierza tylko w jednym kierunku. Cokolwiek by nie mówić, zawsze oznacza osłabienie i zmniejszenie potencjału.
Możemy starzeć się z wdziękiem, możemy starzeć się pogodnie, ale to wymaga zasobów, środków, narzędzi, mocy, której otoczenie, społeczeństwo nam nie zapewni.
Ono da nam szansę i najczęściej na nas zarobi.
Po pięćdziesiątce musimy skumulować nasze zasoby i efektywnie je rozlokować.
Wymagać, by tym, co mogą i chcą, pozwolono pracować jak najdłużej.
A tym, którzy sobie nie radzą, pomagać.
Najlepiej, by pomaganie nie było sposobem zarobkowania młodych, ale dochodem starszych.
Nade wszystko musimy zmienić swoje nastawienie do sukcesu i porażki.
Nie jest sukcesem praca przez całe życie w jednej branży.
Nie zawsze sukcesem jest osiągnięcie najwyższego szczebla na drabinie, jeśli nie towarzyszy temu szczęście i nie ma się z kim podzielić radością.
Miarą efektywności człowieka nie jest to, że pracuje bez przerwy, bez wytchnienia, bez satysfakcji, za to w pocie czoła…
Musimy zapomnieć o teorii, że człowiek uczy się i rozwija, jest coś wart do 25 roku życia, albo gdy wychowuje dzieci. Człowiek może się uczyć całe życie, a jego wartością jest zdolność przystosowania się, a nie niszczenia środowiska, w którym żyje.

Reasumując, kiedy przekroczymy magiczny próg 50-ciu lat, powinniśmy skumulować nasze zasoby i inwestować je niekoniecznie w banku, ale przede wszystkim w zdrowie – co zapewni nam możność cieszenia się życiem przez długie lata; w pasję – co pozwoli nam cieszyć się relacjami z ludźmi, ale też wypełni naszą codzienność, sprawi, że będzie nam się chciało wstać z łóżka o poranku, że będziemy zasypiać z satysfakcją; w przyjaźń i bliskość – co nada naszemu życiu głębszy sens i umożliwi dzielenie się naszym doświadczeniem.

Oczywiście, o pieniądzach nie można zapominać, ale są one w równej mierze źródłem szczęścia, jak nieszczęścia…


wtorek, 22 marca 2016

Gorąco polecam film na świąteczne popołudnie...

Kilka dni temu odebrałem email od S.:
„Jeśli chcesz zobaczyć dobry film o starości, obejrzyj The Lady in the Van…”.

Na początku, przez wrodzoną podejrzliwość, pomyślałem, że to na pewno żart.

S., pomimo swego wieku i doświadczenia, nie podziela moich zainteresowań starością.

Z pewnością nie podziela mojego pragnienia „bycia starcem”. Biega i jest przekonany, że bieganiem ucieknie starości, a mimo to będzie żyć długo i szczęśliwie.

Co zatem mogło spodobać mu się w tym filmie, że mi poleca? Zapewne to jakaś tragedia, albo opowieść o cudownym odzyskaniu młodości…

Ale, skoro poleca, sięgnąłem do sieci i … dziś, dziękując za rekomendację, z ogromną przyjemnością wszystkim film ten polecam.


The Lady in the Van (Dama w vanie) to współczesna bajka, osnuta w większości na prawdziwych zdarzeniach.
To w pewnym sensie baśń o starości, słabości, indywidualności, niebanalnych ludziach, ale i o życiu.
Scenariusz filmu oparto na zapiskach Alana Bennetta, które przy okazji są ciekawą i niebanalną pocztówką z Anglii minionej już epoki, z lat 70-tych, 80-tych.
A nade wszystko to wspaniała, wręcz brawurowa kreacja Dame Maggie Smith, która po raz kolejny pokazuje jak wybitną jest aktorką…
W 1970 roku, samotny pisarz i dramaturg, Alan Bennett, kupuje dom przy Gloucester Crescent w Camden Town, w Londynie.
Camden Town to dobra dzielnica, mieszkają tu kulturalni ludzie, inteligencja, dziennikarze, artyści. Ludzie, którzy dobrze o sobie myślą, szanują się, nawet lubią. To po prostu dobre sąsiedztwo.
Ich sąsiadką, w pewnym sensie, jest panna Shepherd, starsza pani, która mieszka w rozpadającym się vanie. Panna Shepherd jest damą, w każdym calu niezależną, niebanalną i nie poddającą się żadnym konwenansom. Nie posiada adresu, ale ma spore wymagania w stosunku do sąsiedztwa. Na przykład nie lubi, by jej spokój zakłócała muzyka. Dlatego, co jakiś czas, musi zmieniać miejsce postoju.
Ale co dziwne, pomimo tego, że zapach pani Shepherd – mokra wełna i cebula – pozostaje długo po jej odejściu, nikt jej nie przegania. Przeciwnie, podrzucają smakołyki, pozdrawiają, pozwalają oglądać telewizję…
Panna Shepherd jest bardzo zajętą osobą, prowadzi biznes – sprzedaje ołówki najwyższej jakości. Ma też bezpośredni kontakt z niebiosami, dlatego nigdy nie traci czasu na zbędne uprzejmości. W zasadzie, można by rzec, toleruje sąsiadów, pomimo, iż jest kobietą chorą, może nawet umierającą.
Jest damą, weteranką służb medycznych, gruntownie wykształconą, byłą zakonnicą, która otrzymała niegdyś certyfikat czystego pokoju.



Alan Bennett z lenistwa, a nie z zawodowej ciekawości, okazuje pannie Shepherd uprzejmość, sympatię, przyjaźń. I tak jakoś staje się jej opiekunem. Pewnego dnia, panna Shepherd na krótko zgadza się zaparkować swoją furgonetkę na podjeździe Alana. To tylko tymczasowe rozwiązanie, bo przecież są inne możliwości. Ale „krótko” to bardzo względne pojęcie. W tym przypadku oznaczało 15 lat.
I tak życie upływa. Pojedynczy dramatopisarz i bezdomna staruszka dzielą podwórko.
Dama w vanie – ciepły, pogodny film o starości, która w tej postaci przeraża każdego. Od której każdy chciałby nie tylko uciec, ale nigdy jej nie spotkać.
Ale to także opowieść o tajemnicy, którą mogą w sobie skrywać najbardziej niepozorni.
To zbiór doskonale zagranych, epizodycznych ról, w wykonaniu gwiazd angielskiego kina.
Dama w vanie to idealny film na świąteczne popołudnie. Na czas, kiedy to po raz niewiadomo który opowiadać będziemy o rodzinie, szacunku, miłości… Na katolickie święto, choć obraz katolicyzmu nie jest w nim taki jasny, jak przywykliśmy malować.

Gorąco polecam. Na świąteczne popołudnie, może jako przyczynek do rozmowy w rodzinie.


zdjęcia z sieci

niedziela, 20 marca 2016

Polka i 60-tka...

Gdyby można było go naszkicować, jaki byłby portret 60-letniej Polki?

Przeciętnej, typowej, uśredniony, uproszczony…

Czy byłaby to kobieta u schyłku, stara, u progu starości, dojrzała, w pełni sił, aktywna, z perspektywami?..

Czy byłaby to kobieta smutna, zalękniona, zmęczona, czy raczej radosna, szczęśliwa, sprawna fizycznie, czekająca ze spokojem na to, co życie ma jej do zaoferowania?

Zapewne większość pań w wieku 60-ciu lat nawet nie zgadza się, by nazywać je seniorkami…
A jednak, kiedy słucham polityków i działaczy związkowych, wypowiadających się na temat wieku emerytalnego, mam wrażenie, że w ich oczach dominuje obraz 60-latki PRL-u.
„Otyła kobieta, zmęczona, zabiegana, obciążona siatkami, niewykształcona, bez ambicji, myśląca wyłącznie o dzieciach i wnukach, marząca o wieczorze przed telewizorem z filiżanką słabej herbaty…”
Kiedy politycy debatują, mam wrażenie, że 60-letnia Polka to kasjerka z supermarketu, urzędniczka niższego szczebla, pracownica kadr lub księgowości, nauczycielka, pielęgniarka, pracownica czekającej na likwidację fabryki…
Uboga duchem, zaniedbana ciałem, znudzona intelektualnie. Rozgoryczona i bez nadziei na cokolwiek.
I zastanawiam się, co się stało, że z tego obrazu zniknęły badaczki, polityczki, aktywistki, profesorki, lekarki, celebrytki, artystki, pisarki… Które, nota bene, często same ten portret „szarej Polki” malują, siebie pomijając. Może sądzą, że w swojej wyjątkowości nie zaliczają się do zbioru Polek-60-latek.
Same prezentując się kolorowo.
Choć – proszę mi wybaczyć – niekiedy barwna polityczka przed moimi oczyma to raczej horror, portret w stylu Witkacego…

Jak ma się ten portret „60-latki w szarościach” do wszystkich programów aktywizujących seniorów?
„Dbaj o siebie; bądź sobą; bądź aktywna; pracuj, jeśli tylko możesz; żyj kolorowo; wyrażaj siebie; spełniaj swoje marzenia…” - zazwyczaj takich rad udzielają seniorom autorzy projektów.
Czyżby Polka była szarą do 60-tki i mogła rozkwitnąć gdzieś koło 80-tki?

Jaka jesteś naprawdę, polska 60-latko?
I co powinnaś była zrobić, by Twój portret nie był szary?...

* * *

Margaret Manning, autorka amerykańskiego serwisu „60-tka i ja”, poprosiła kiedyś swoje czytelniczki, kobiety po 60-ce, by w jednym zdaniu udzieliły dobrej rady 30-latce, którą kiedyś były.
Starsza kobieta radzi młodszej, jak żyć, by życie po 60-tce było radosne. Aby było łatwiejsze, ciekawsze, bardziej radosne.
Oto te rady, spolszczone:

  • Pamiętaj, masz tylko jedno życie, a to, co teraz, to nie jest próba generalna.
  • Staraj się myśleć pozytywnie i dostrzegać coś dobrego w każdym doświadczeniu życiowym.
  • Uważaj na to, co tu i teraz.
  • Przeżyj każdy dzień w pełni, bo nie wiesz, co kryje się za rogiem.
  • Pamiętaj, życie może zmienić się w jednej chwili.
  • Kochaj każdy etap swojego życia i nie lękaj się niczego, one wszystkie są magiczne.
  • Naucz się żyć właśnie tą chwilą. Jeśli opanujesz to, kiedy jesteś młoda, to po 60-tce będzie ci łatwiej.
  • Życie jest zbyt krótkie, aby martwić się o coś, co wydarzy się w przyszłości – żyj dzisiaj.
  • Wyjdź z domu i ciesz się naturą.
  • Znajdź hobby lub profesję, która wciągnie cię na każdym etapie życia.
  • Bądź sobą. Starzej się z wdziękiem.
  • Skup się na pozytywach starzenia się, zamiast na walce ze starością.
  • Zaakceptuj zmiany w ciele i w umyśle, które przychodzą z wiekiem.
  • Zawsze mów sobie prawdę… proces uczenia się jest żmudny, ale się opłaca.
  • Dbaj, by mieć co wspominać, ale zadbaj też o miękkie lądowanie.
  • Virginia Wolff miała rację – kobieta potrzebuje pokoju tylko dla siebie i 500 dolarów.
  • Zapomnij o tym, co na temat starzenia się myśli społeczeństwo.
  • Nie martw się o swój wiek, martw się o to, by się nie nudzić.
  • Wiek to tylko liczba – nie określa tego, kim jesteś.
  • Wiek przychodzi, czy się go lękasz, czy nie – zatem po prostu żyj.
  • Zawsze pozwalaj się zainspirować.
  • Żyj prosto, ale pracuj ciężko. Ćwicz, kształć się, czytaj, podróżuj.
  • Kupuj klasyczne stroje – one zawsze będą w modzie.
  • Nie marnuj pieniędzy na buty – mężczyźni i tak nie patrzą ci na stopy.
  • Nie dźwigaj „śmieci” przez całe swoje życie!
  • Bądź sobą – świeć własnym blaskiem. Bądź obecna, prawdziwa ty, żywa i świadoma każdej chwili.
  • Nie poddawaj się obsesji na punkcie zmarszczek. Kiedy zaczynają pokazywać się na twarzy, myśl o nich, jako o mapie drogowej swojego życia.
  • Żyj z pasją i miłością, miej oczy i serce szeroko otwarte. Po prostu bądź szczęśliwa.
  • Żyj teraźniejszością - nie przejmuj się starzeniem - najlepsze jest jeszcze przed tobą!
  • Doceniaj proste rzeczy w swoim życiu – niczego nadmiernie nie komplikuj.
  • Kochać i szanuj partnera i swoje dzieci tak, jak chcesz być przez nich kochana i szanowana.
  • Dawaj swą miłość dobrowolnie i bezwarunkowo.
  • Miej dzieci, gdy chcesz je mieć – nie istnieje coś takiego, jak „idealny na to czas”.
  • Współczuj sobie tak, jak współczujesz innym.
  • Rób dużo zdjęć – będziesz mogła cieszyć się nimi, kiedy ludzie, których kochasz, odejdą.
  • Naucz się przebaczać, kiedy jesteś jeszcze młoda.
  • Odpuść to, co cię złości, pozwól, by wdzięczność i radość prowadziły cię w życiu.
  • Zadbaj o grono przyjaciółek, ono jest w życiu niezbędne.
  • Ceń sobie swoją rodzinę. Będą przy tobie, kiedy inni odejdą. Będą ci oparciem przez całą drogę życia.
  • Nigdy nie kładź się spać zła na siebie lub na kogoś innego.
  • Każdego dnia, mów swojemu partnerowi, rodzinie i przyjaciołom, że ich kochasz.
  • Po 30-tce stajesz się prawdziwą kobietą. Doceń, jaka jesteś piękna.
  • Nie trać czasu na martwienie się o rzeczy, których nie można zmienić, ale zmieniaj rzeczy, które zmienić możesz.
  • Porzucaj szybko złe związki - nie można zmienić drugiej osoby.
  • Zadbaj o skórę! Uśmiechaj się częściej.
  • Zaufaj swojemu instynktowi i nigdy nie mów o sobie źle.
  • Bądź dla siebie dobra. Odpuścić to, czego nie możesz kontrolować. Jeśli czujesz się z czymś źle, nie rób tego.
  • Naucz się śmiać z siebie. Nie bądź taka poważna!
  • Codziennie znajdź trochę czasu tylko dla siebie, uśmiechaj się i śmiej się przez cały ten czas.
  • Bądź po prostu sobą. Nie staraj się być ideałem.
  • Jeśli masz dzieci, kochaj je, ale nie starają się być matką doskonałą.
  • Pozwól, by dziecko było twoim nauczycielem.
  • Bądź wojownikiem - naucz się być zaradną i samowystarczalną.
  • Nigdy nie pozwól, by strach zyskał nad tobą przewagę.
  • Nigdy nie przestawaj się uczyć i wzmacniaj się psychicznie, fizycznie i duchowo.
  • Bądź wdzięczna za każdy dzień, nawet za złe dni – one zawsze czegoś nas uczą.
  • Przyjmij pozytywny aspekt starzenia się - jako mniejszą odpowiedzialność, za to większą swobodę.
  • Wiele problemów naprawdę łatwiej pokonać wraz z wiekiem.
  • Nie daj sobie wmówić, że jesteś za stara, żeby cokolwiek zrobić! Albo zbyt młoda na cokolwiek, jeśli już o to chodzi.
  • Nie lękaj się. Gdy to się stanie, będzie OK. Życie i natura przygotowują nas do każdego etapu życia.

* * *

Czy gdyby polskie 30-latki znały i zastosowały w swym życiu powyższe rady, dzisiejszy portret Polki w wieku lat 60-ciu byłby bardziej kolorowy?


Ciekawe, co poradziłaby Polka, 60-latka, Anno Domini 2016, sobie sprzed lat, albo swojej córce, na ten temat?

Co zrobić, by 60-latka na portrecie była kobietą interesującą, powabną, intrygującą, barwną…

Ktoś coś podpowie?


A może taką ankietę można by rozwinąć?

Zapytać, czy coś po 60-tce powinno jednak zaskakiwać, czy coś powinno zostać tajemnicą do odkrycia, zadaniem do samodzielnego rozpracowania?

Albo, co polska 60-latka odkrywa w tym wieku tylko dla siebie, co zyskuje, co chciałaby jeszcze stworzyć?