wtorek, 22 marca 2016

Gorąco polecam film na świąteczne popołudnie...

Kilka dni temu odebrałem email od S.:
„Jeśli chcesz zobaczyć dobry film o starości, obejrzyj The Lady in the Van…”.

Na początku, przez wrodzoną podejrzliwość, pomyślałem, że to na pewno żart.

S., pomimo swego wieku i doświadczenia, nie podziela moich zainteresowań starością.

Z pewnością nie podziela mojego pragnienia „bycia starcem”. Biega i jest przekonany, że bieganiem ucieknie starości, a mimo to będzie żyć długo i szczęśliwie.

Co zatem mogło spodobać mu się w tym filmie, że mi poleca? Zapewne to jakaś tragedia, albo opowieść o cudownym odzyskaniu młodości…

Ale, skoro poleca, sięgnąłem do sieci i … dziś, dziękując za rekomendację, z ogromną przyjemnością wszystkim film ten polecam.


The Lady in the Van (Dama w vanie) to współczesna bajka, osnuta w większości na prawdziwych zdarzeniach.
To w pewnym sensie baśń o starości, słabości, indywidualności, niebanalnych ludziach, ale i o życiu.
Scenariusz filmu oparto na zapiskach Alana Bennetta, które przy okazji są ciekawą i niebanalną pocztówką z Anglii minionej już epoki, z lat 70-tych, 80-tych.
A nade wszystko to wspaniała, wręcz brawurowa kreacja Dame Maggie Smith, która po raz kolejny pokazuje jak wybitną jest aktorką…
W 1970 roku, samotny pisarz i dramaturg, Alan Bennett, kupuje dom przy Gloucester Crescent w Camden Town, w Londynie.
Camden Town to dobra dzielnica, mieszkają tu kulturalni ludzie, inteligencja, dziennikarze, artyści. Ludzie, którzy dobrze o sobie myślą, szanują się, nawet lubią. To po prostu dobre sąsiedztwo.
Ich sąsiadką, w pewnym sensie, jest panna Shepherd, starsza pani, która mieszka w rozpadającym się vanie. Panna Shepherd jest damą, w każdym calu niezależną, niebanalną i nie poddającą się żadnym konwenansom. Nie posiada adresu, ale ma spore wymagania w stosunku do sąsiedztwa. Na przykład nie lubi, by jej spokój zakłócała muzyka. Dlatego, co jakiś czas, musi zmieniać miejsce postoju.
Ale co dziwne, pomimo tego, że zapach pani Shepherd – mokra wełna i cebula – pozostaje długo po jej odejściu, nikt jej nie przegania. Przeciwnie, podrzucają smakołyki, pozdrawiają, pozwalają oglądać telewizję…
Panna Shepherd jest bardzo zajętą osobą, prowadzi biznes – sprzedaje ołówki najwyższej jakości. Ma też bezpośredni kontakt z niebiosami, dlatego nigdy nie traci czasu na zbędne uprzejmości. W zasadzie, można by rzec, toleruje sąsiadów, pomimo, iż jest kobietą chorą, może nawet umierającą.
Jest damą, weteranką służb medycznych, gruntownie wykształconą, byłą zakonnicą, która otrzymała niegdyś certyfikat czystego pokoju.



Alan Bennett z lenistwa, a nie z zawodowej ciekawości, okazuje pannie Shepherd uprzejmość, sympatię, przyjaźń. I tak jakoś staje się jej opiekunem. Pewnego dnia, panna Shepherd na krótko zgadza się zaparkować swoją furgonetkę na podjeździe Alana. To tylko tymczasowe rozwiązanie, bo przecież są inne możliwości. Ale „krótko” to bardzo względne pojęcie. W tym przypadku oznaczało 15 lat.
I tak życie upływa. Pojedynczy dramatopisarz i bezdomna staruszka dzielą podwórko.
Dama w vanie – ciepły, pogodny film o starości, która w tej postaci przeraża każdego. Od której każdy chciałby nie tylko uciec, ale nigdy jej nie spotkać.
Ale to także opowieść o tajemnicy, którą mogą w sobie skrywać najbardziej niepozorni.
To zbiór doskonale zagranych, epizodycznych ról, w wykonaniu gwiazd angielskiego kina.
Dama w vanie to idealny film na świąteczne popołudnie. Na czas, kiedy to po raz niewiadomo który opowiadać będziemy o rodzinie, szacunku, miłości… Na katolickie święto, choć obraz katolicyzmu nie jest w nim taki jasny, jak przywykliśmy malować.

Gorąco polecam. Na świąteczne popołudnie, może jako przyczynek do rozmowy w rodzinie.


zdjęcia z sieci

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Uwaga: tylko uczestnik tego bloga może przesyłać komentarze.