piątek, 18 marca 2016

Czego oczekują starzejący się rodzice od swych dorosłych dzieci?

W zasadzie, po co wychowujemy dzieci?

Aby na starość, miał nam kto podać szklankę wody… - mówi znane porzekadło.

To wydaje się w pełni zrozumiałe. W końcu naturalną jest solidarność pokoleń.

Rodzice opiekują się dzieckiem, a po latach, gdy sami nie są w stanie o siebie zadbać, dzieci opiekują się rodzicami.

Problem tylko w tym, że dzieci często same są już wszystkowiedzącymi i wszystkomogącymi dorosłymi, ich dzieci właśnie podjęły samodzielność, przez co z jednej strony marzy im się uwolnienie od opiekuńczych obowiązków, z drugiej trudno się odzwyczaić od kierowania, nadzoru, doradzania…

Każda władza korumpuje. Rodzicielska również.

Starzejący się rodzice wydają się tacy bezradni, niesamodzielni, tacy zagubieni we współczesności, że aż proszą się o to, by nimi pokierować.

Lecz czy starzejący się rodzice też tak myślą? Czy tego właśnie od swych dorosłych dzieci oczekują?

Oczekują, by im podano herbatę, ale czy potrzebują rad?

Na ogół woleliby sami ich udzielać. W końcu oni już mieli te 40, 50 lat. Przeszli przez burze i napory, przeżyli, byliby świetnymi doradcami…

Za to jak być uległym, podporządkowanym… dawno zapomnieli.


* * *

Magazyn „The Atlantic” opublikował interesujący tekst Clair Berman, który moim zdaniem może być świetnym zaczątkiem ożywionej dyskusji:

„Czego oczekują starzejący się rodzice od swych dorosłych dzieci?”


I to pomimo wszystkich różnic kulturowych i ekonomicznych.
Amerykańscy seniorzy nie mają tak komfortowego życia na emeryturze jak polscy. Owszem są ubezpieczeni i zabezpieczeni, ale też w każdej chwili mogą to wszystko stracić.
Polska emerytura, skromniejsza, jest o wiele bardziej pewna. Zatem, w naszym kraju, to starzejący się rodzice często wspomagają swoje dorosłe dzieci. Jak nie dzieci, to wchodzące w dorosłość wnuki.
Ale wszystko się zmienia i nas także czekają „dobre zmiany”.
Dlatego dyskusja o oczekiwaniach wobec dzieci ma głęboki sens.

Clair Berman jest autorką książki, której celem była pomoc dorosłym dzieciom sprostać wyzwaniu, jakim jest obowiązek opieki nad starzejącym się rodzicem, a jednocześnie nie zagubić w tym siebie. Wręcz bronić siebie w obliczu poświęcenia wymuszanego przez życie.
Książka nosi tytuł: „Caring for Yourself While Caring for Your Aging Parents”.
Pisząc ją, Clair Berman rozmawiała z kobietami i mężczyznami ze wszystkich stanów, o ich niepowodzeniach i sukcesach w tym zakresie. Rozmawiała także z przedstawicielami zawodów pomagających: geriatrami, pracownikami socjalnymi, prawnikami reprezentującymi seniorów, administratorami domów opieki. Po prostu z każdym, kto jej zdaniem mógł rzucić światło na ten temat. Pominęła tylko jedną grupę rozmówców – wtedy wydawało się jej to rozsądne i oczywiste - starzejących się rodziców, przyczynę problemu.

Po latach zrozumiała, że to było rażące zaniedbanie.
No, ale cóż, wtedy była dorosłym dzieckiem, dziś jest starzejącym się rodzicem.
Naturalna zmiana perspektywy i… nagle przyszło olśnienie.
Kiedy Clair rozmawia z synem swojego znajomego, który zamartwia się o ojca prowadzącego samochód po zmroku, przytakuje mu. Ale kiedy rozmawia ze znajomym, który skarży się na syna, iż ten jest nadmiernie opiekuńczy i przesadnie nadzorujący, gdy poucza go na temat prowadzenia samochodu, także przytakuje.
Rozumie obu. Na pytanie: „Jak poważnym problemem jest prowadzenie samochodu przez starzejącego się ojca?”, każda ze stron ma własną, najpewniej słuszną odpowiedź, potencjalnie sprzeczną z odpowiedzią drugiej strony.
Uwaga i opieka są mile widziane, szczególnie gdy pomoc lub interwencja dorosłego dziecka w życie chorego rodzica jest konieczna. Ale co, jeśli takiej potrzeby nie ma?

Starzejący się rodzic nie przestaje być dorosłym i samodzielnym człowiekiem. Oczekuje szacunku, usiłuje zachować jak najdłużej swoją niezależność. Wyrażone nawet z najlepszymi intencjami uwagi ze strony dzieci, które umniejszają jego dorosłości mogą sprawiać przykrość.
Starzejący się człowiek, pomimo świadomości swej słabości i nieporadności, deficytów poznawczych, nie jest dzieckiem. Traktowanie go „z góry” przyjmuje jako impertynencję, nie tylko, gdy czyni to ktoś obcy.
Seniorzy chcą, by ktoś się o nich martwił i nimi zaopiekował w razie potrzeby, ale też się tej opieki obawiają. I gdy dzieci wkraczają na teren rodzica, rodzic ich to przyciąga, to odpycha.

Clair Berman przywołuje przykład Julii, swojej 75-letniej znajomej, która opowiedziała o swojej córce. Córka po latach ponownie zamieszkała w pobliżu matki, dzięki czemu teraz mogą widywać się częściej. To jest miłe – twierdzi Julia - ale i uciążliwe. „Kiedy Brenda wpada do mnie, nie jestem pewna, czy przychodzi z wizytą, czy po to, by mnie skontrolować. Sprawdzić, czy posprzątała dom? Czy mam w lodówce przeterminowany jogurt?”
To ją denerwuje, bo przecież jest emerytowaną redaktorką, nauczycielem, a nie nierozsądną, zagubioną panienką, która nie potrafi o siebie zadbać.
„Czuję się, jakbym była stale oceniana” – mówi Julia.
Ciekawe, jaką matką była Julia?
Często zapominamy, albo nie chcemy pamiętać, że dzieci uczą się od nas, obserwując nas i naśladując. Tylko tak mogą ćwiczyć role społeczne. Potem zapominają skąd i dlaczego, jak i po co się tego nauczyły.
Zapominamy, że relacje rodzinne są lustrzane. Szanuje nas tylko ten, kogo my szanujemy. Kochamy kogoś, kto nas kocha…

Clair Berman wspomina, że wraz z mężem, przed każdą wizytą jednego z trzech synów, przeglądają szafki w kuchni, poszukując przeterminowanych produktów. Nie wie dlaczego, ale nawet jej wnuki sprawdzają w czasie odwiedzin jej szafkę z przyprawami.
Niby to tylko zabawa, niby to z miłości, ale kto ma ochotę na taką zabawę?
Inna przyjaciółka Clair Berman, Elinor, zaniepokoiła się, gdy nie mogły podczas rozmowy przypomnieć sobie nazwiska piosenkarza sprzed lat. Kiedy, po przejrzeniu alfabetu, udało się w pamięci nazwisko odnaleźć, wyraźnie jej ulżyło.
Wyjaśniła, że jej syn i synowa strasznie uwrażliwili ją na punkcie jej pamięci. „Kiedy łapią mnie na tym, że nie pamiętam dzisiejszej daty, to znaczy wiem, że jest czwartek, ale nie pamiętam czy to 21, czy 22, kiedykolwiek mam problem ze znalezieniem właściwego słowa, wymieniają pomiędzy sobą długie, znaczące spojrzenia. Jedyną rzeczą, do której prowadzą te ich badania, jest doprowadzenie mnie do krawędzi wytrzymałości.”
Clair zapytała, czy rozmawiała z dziećmi o swoich uczuciach? „Nie. I choć naprawdę cieszą mnie ich wizyty, to również szukam wymówek, bo wolę spotykać się rzadziej.”

Czego zatem starzejący się rodzice oczekują od swoich dorosłych dzieci?

W 2004 roku, na Uniwersytecie Stanu Nowy Jork w Albany, specjalista zdrowia publicznego Mary Gallant i socjolog Glenna Spitze zbadały tę kwestię, prowadząc wywiady z seniorami. Ustaliły, że seniorzy „wyrażają jednocześnie silne pragnienie autonomii, jak i więzi w relacjach z dorosłymi dziećmi, co jest przyczyną ambiwalencji wobec pomocy, którą dzieci niosą rodzicom”.
Określają się jako osoby niezależne i samodzielne, ale mają nadzieję i oczekują, że w razie potrzeby pomocy dzieci będą dla nich w pełni dostępne.
Denerwuje ich nadopiekuńczość ze strony dzieci, ale doceniają wyrażaną troskę.
Aby sobie poradzić z ambiwalencją, minimalizują potrzebę pomocy, a kiedy ją otrzymują, albo ją ignorują, albo stawiają opór próbom kontrolowania ich przez dzieci.

„Jedną z najbardziej przykrych doznań ludzi w starszym wieku jest poczucie, że stracili kontrolę nad swoim życiem” – stwierdza Steven Zarit, profesor badań rozwoju człowieka i rodziny w Pennsylvania State University.
„Kiedy mówię starzejącemu się ojcu, by nie wychodził z domu odśnieżać, mogę założyć, że nie posłucha. Pomimo, że to nierozsądne, wyjdzie i będzie odśnieżał... To jego sposób na trzymanie się życia, które wydaje się wymykać mu z rąk.”

Badania Stevena Zarit i jego kolegów pokazują, że dorosłe dzieci jako przyczynę międzypokoleniowych nieporozumień wskazują upór rodziców. Oczywiście, starzejący się rodzice tego uporu u siebie nie dostrzegają.
Owszem, czasami obstają przy swoim, opierają się wszelkim dobrym radom, mają do siebie zaufanie, ale w końcu są ludźmi dorosłymi, nie dziećmi. Nie trzeba nimi powodować, albo ich kontrolować. Nie wymagają prowadzenia za rękę. A jeśli korzystają z pomocy dziecka, to próbują utrzymać swoją dominującą, kontrolującą, nadzorującą pozycję. Dla starzejącego się rodzica ten 50-latek, czy ta 50-latka, to tylko dziecko. Tyle, że dorosłe.
Steven Zarit zwraca też uwagę, że „upór” może dotyczyć w równej mierze dorosłego dziecka, które upiera się przy konieczności wprowadzenia dobrych zmian w codziennym życiu seniora, próbuje rekonstruować nawyki rodzica.
Zarit doradza dzieciom: „Nie naciskaj, nie odpieraj argumentów. Nie stawiaj rodzica w pozycji obronnej. Rzuć pomysł, cofnij się i wróć do niego później. Bądź cierpliwy.”

W swoim artykule Clair Berman zwraca naszą uwagę, że trudności w komunikacji wynikają także z często bezpodstawnych założeń, które spotkać można po każdej ze stron.
Dorosłe dzieci, ale i starzejący się rodzice zbyt często zawierzają myśleniu magicznemu – mówimy, że „one – oni powinni wiedzieć, albo powinni zrobić to, czy tamto” – i jesteśmy rozczarowani, gdy nasze założenia się nie potwierdzają.
Berman uważa jednak, że odpowiedzialność za mówienie o tym spoczywa na rodzicach. Im jaśniej i wyraźniej opiszą swoje uczucia i potrzeby, tym większe szanse, że ich pragnienia zostaną zaspokojone.

„Co chciałbyś powiedzieć swoim córkom?" spytała Clair pewną kobietę, razem z którą świętowały 80-te urodziny wspólnego znajomego.
„Czasami chciałbym im powiedzieć: „Odczep się”. Obie jej córki niedawno skończyły 50-tkę. Ona sama wcześnie owdowiała i jest niezwykle dumna ze swego sukcesu jako samotnej matki. Tymczasem córki nieustannie pouczają ją - zrób to, zrób tamto, albo zrób to inaczej - a to właśnie doprowadza ją do szału. „Myślą, że nie potrafię, że czegoś nie wiem, nie rozumiem?..”. W rezultacie, przestała zwierzać się im ze swoich problemów.

Opowiadanie Clair przpomniało mi własne doświadczenie.
Przypomniało mi, że musiałem użyć emocjonalnego szantażu, aby namówić starszą panią, by przyjęła pomoc swej córki przy okazji wyjścia ze szpitala.
Starsza pani była osłabiona, nieporadna, ale tak szczęśliwa, że opuszcza szpital, że za chwilę odzyska wygodę swojego domu, że odzyska swą godność, i że już nie będzie przeganiana z kąta w kąt przez kogokolwiek, iż nie potrafiła myśleć o niczym, tylko o tym, że poradzi sobie sama.
Jej córka, 50-latka, pielęgniarka, ma wygodny samochód. Jej pomoc była idealnym sposobem na powrót do domu, a jednak starsz pani nie chciała tej pomocy.
Z jednej strony rozumiałem dlaczego, z drugiej wiedziałem, że córce na tym zależy.
Starsza pani stawiała opór,  bo córka zawsze oczekiwała od niej całkowitego podporządkowania, okazywała lekceważenie jako osoby, zwracała się do niej podniesionym, karcącym głosem znudzonego zyciem belfra, była w tym pełna pretensji i żalu, usiłowała coś zademonstrować. A starsza pani tego nie rozumiała.
Wiedziałem jednak, że choć starsza pani opiera się, to bardzo pragnie pomocy od córki. Chce wiedzieć, że może na nią liczyć. Pragnie miłości córki.
Zatem użyłem szantażu i sprawiłem, że obie panie spotkały się na chwilę w swych pragnieniach...

* * *

Zapraszam do rozmowy. Myślę, że warto opowiedzieć o swych doświadczeniach po latach, ale też o oczekiwaniach...


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Uwaga: tylko uczestnik tego bloga może przesyłać komentarze.