środa, 25 lutego 2015

Czy miłość gaśnie z wiekiem?

Gdybyśmy zbudowali kapsułę czasu i załadowali do niej materiały z naszych mediów, jakiś obcy przybysz z innej planety za wiele lat, po jej otwarciu, wyobraziłby sobie nam współczesny świat jako świat młodości.

Świat młodych, zamożnych, zdrowych i wysportowanych, świat pełen dzieci, których jedynym pragnieniem jest mieć więcej i więcej rzeczy i radości.

Starość jawiłaby się jako margines tego świata, który znaczony jest bólem, chorobą, ciszą, niesprawnością, choć też serdecznością wobec małych dzieci (bo dziadek lub babcia zawsze trzymają cukierki dla wnuków).

Starość dostatnia i nieco sielska, ale jednak na uboczu świata.

No cóż, jesteśmy, tworzymy, cywilizację mającą obsesję na punkcie młodości, piękna i zdrowia.


Tymczasem, w USA grupa 65+ jest najszybciej rozwijającą się grupą społeczną.
Grupą, którą można w zasadzie nazywać subkulturą.
Zróżnicowaną w zakresie potrzeb i możliwości, dynamiczną, aktywną, coraz wyraźniej zaznaczającą swoją obecność w świecie.
A przede wszystkim, grupą pełną życia. Grupą śmiało sięgającą po jakość życia. Godność i radość życia.

Grupa ta – ta subkultura – przyciągnęła uwagę amerykańskiego dokumentalisty, Stevena Loringa.
Pewnego dnia dostrzegł, że choć świat kreowany przez media pozbawiony jest „ducha wieku (starości)”, to wokół niego żyje wielu starych ludzi, którzy nie tylko zmagają się z chorobami i niepełnosprawnością, ale przede wszystkim z ogromnymi potrzebami emocjonalnymi. Którzy kochają, są pełni namiętności i mają potrzeby seksualne.

Wszystko zaczęło się, gdy umarł jego ojciec. Niby nic w tym niezwykłego, gdyby nie to, że śmierć wieńczyła ponad pięćdziesięcioletni romans, a nie tylko małżeństwo. Steven Loring odkrył, że jego matka była i jest ciągle zakochaną kobietą, której nie brakuje męża, ale partnera.
W tym samym roku, jego 80-letni wujek, który nigdy wcześniej nie był zainteresowany stałym związkiem, oszalał z miłości jak nastolatek.
Te emocje zaskoczyły go, wstrząsnęły nim, ale postanowił je zrozumieć.
W archiwach mediów Loring szukał opowieści, w których seniorzy mówiliby otwarcie o swoim intymnym, emocjonalnym życiu, ale okazało się, że jest ich niewiele, bardzo mało.
Nie było łatwo.
Aż udało mu się dotrzeć do koalicji „zdrowego starzenia się” w Rochester, która podjęła się organizacji imprezy - błyskawiczna randka dla osób w wieku od 70 do 90 lat.
Pomysł wydawał się nieco obrazoburczy i wręcz szalony, na który ludzie reagowali chichotem – „dziadkowie na błyskawicznej randce”. Dziadkowie to przecież romantyzm wspomnień, a nie aktywne życie seksualne.
Była to jednak wyjątkowa okazja – i nie można jej było stracić - by dowiedzieć się, jak wiek wpływa na pragnienie, aby zacząć życie od nowa, po raz kolejny być w czyichś ramionach; pragnienie znalezienia nowego towarzystwa i uczucia.
Do zadania pytania: „Czy dekady życia i straty po drodze zamykają nasze serca, czy też czasem serce może jeszcze zaskoczyć?
W imprezie wzięło udział 30 osób.
Loring uzyskał zgodę na filmowanie randek, a przy okazji na rozmowy z uczestnikami spotkania.
Miał okazję wysłuchać pełnych humoru i szczerości opowieści i usłyszeć jak osobiste relacje składają się na zbiorowy głos o głębokiej potrzebie bliskości, która wcale nie wygasa z wiekiem.
I tak powstał dokumentalny film „The Age of Love”, który mam nadzieję pewnego dnia będzie można obejrzeć w polskiej telewizji.
A który otwiera nowe pole do dyskusji i być może zmieni sposób patrzenia na problemy starzejącego się społeczeństwa.
To, że się starzejemy, nie znaczy, że tracimy zdolność kochania i potrzebę bycia kochanym, że przestaje nam zależeć na bliskości, czułości i intymności.
Miłość nie tylko nie umiera z wiekiem, ale i na randki – jak się okazuje – nigdy nie jest za późno.


W czasie, gdy przyznawano Oscary, społeczność internetowego portalu Senior Planet właśnie „The Age of Love” wybrała filmem roku.
Bo film wart jest obejrzenia. Wzbudza śmiech i łzy w tym samym czasie.



Oczywiście, miłość w tym wieku nie jest łatwa i prosta. Mamy wiele wewnętrznych i zewnętrznych ograniczeń i obaw. Są społeczne tabu. Problemy finansowe, pytanie o bezpieczeństwo finansowe, obawa przed byciem wykorzystanym. Niepokój rodziny.
Obawa przed powtórnym bólem straty kogoś bliskiego.
Ale jest też szczęście, które można zyskać. I samotność, którą można stracić.
No i po prostu życie.
Bo życie to miłość.
Czego dowodzi inny film, który szczerze wszystkim polecam.
Prosty w odbiorze, przez co może nawet banalny. Ale to w końcu komedia romantyczna.
Komedia, która opowiada o spełniających się nieoczekiwanie marzeniach, o tym, że niekiedy tuż obok, za drzwiami, za ścianą, możemy spotkać wielką miłość.
I choć miłość ta może boleć i trwa tylko chwilę, to trwa całe życie. Bo nasze życie trwa tyle, co chwila miłości.
Komedia romantyczna nie o miłości pięknych nastoletnich, ale o miłości w późnej jesieni.
Gdzie, aby uwieść, podbić serce, nie wystarczy wdzięk i nagie ciało, ale niezbędne są spryt, poczucie humoru, a przede wszystkim cierpliwość i zrozumienie.

Elsa i Fred z doskonałymi rolami Shirley MacLain i Christophera Plummera, w reżyserii Michaela Radforda.
Komedie romantyczne nie cieszą się uznaniem smakoszy, ale w zaciszu domowym warto obejrzeć, wzruszyć się, pomarzyć.
I zobaczyć dobrą, starą sztukę aktorstwa.


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Uwaga: tylko uczestnik tego bloga może przesyłać komentarze.