czwartek, 12 lutego 2015

Demencja leczona szczęściem....

Ponieważ to jedyna taka wioska, zapewne wszyscy ją znają i nie ma sensu o niej przypominać.

Ale to także moja idea fix. Oczami wyobraźni widzę takie miejsce w Polsce.


W 1992 r. to był zwyczajny zakład opieki.
Nadzór medyczny, smętne, niemal szpitalne pokoje dla chorych; świetlica, w której 20 osób mogło oglądać telewizję; oczekiwanie na leki, na posiłek; nuda; znużenie, bezruch. Nie życie, ale powolne obsuwanie się w niepamięć, specyficzny tryb umierania.
Sześcioro zapaleńców, może szaleńców - pomiędzy nimi Yvonne Van Amerongen (obecnie odpowiedzialna za jakość i innowacyjność usług); Jannette Spiering (obecnie szefowa wioski);  - postanowiło coś zmienić w tym ponurym niby życiu podopiecznych.
Zapytali ich, jak chcieliby przeżyć ostatnie dni życia.
A potem wpadli na pomysł stworzenia „wioski demencji”.
Na pomysł skupienia we wspólnej przestrzeni mieszkalnej ludzi z demencją lub chorobą Alzheimera, ludzi o podobnym wykształceniu, podobnej pracy, podobnym stylu życia, aby wiedli normalne życie, robili to, co po prostu lubią robić, wspólnie się bawili w coś, co będzie ich angażować, a jednocześnie stymulować do rozwoju.
Pomyśleli, że seniorzy z demencją będą wieść samodzielne życie, z minimalnym wsparciem leków, z subtelną pomocą opiekunów, a tym samym będą szczęśliwsi. A szczęście nie tylko zahamuje postęp choroby, ale będzie formą terapii.

I tak powstał projekt wioski.
Krytycy mieli wątpliwości etyczne. A to, że pacjenci wymagają 24-godzinnego nadzoru, że sobie nie poradzą, że taka wirtualna rzeczywistość jest nieludzka, bo to takie reality show na wzór filmowego Truman Show.
Na szczęście budowniczowie Dementiaville mieli dość zapału i energii, by swój projekt zrealizować wbrew oponentom.

Na początek dom, którego wystrój przenosił pacjenta w najlepsze lata jego życia. Na ścianach i wokół mnóstwo pamiątek z przeszłości. W sąsiedztwie wszystko, co czyni życie łatwiejszym, przyjemniejszym, w stylu bliskim mieszkańcom.
Pacjenci mieszkali we własnym domu, prowadzili samodzielne życie, mieli podobnych sobie sąsiadów, z którymi spędzali czas na przyjemnościach.
Budowniczowie wioski doszli do wniosku, że od dużego budynku zakładu opiekuńczego lepsze będą małe domki, w których zamieszka 6-7 rezydentów.

Wioskę budowano niemal 20 lat. Sprawia wrażenie typowego, małego holenderskiego miasteczka. Jest uporządkowane, kolorowe, spokojne, pogodne. Wygląda tak, jakby budowano je w latach od 50-tych do 80-tych XX wieku.
To miasteczko, „w którym chcesz zamieszkać od pierwszego wejrzenia”.
23 domy wybudowane w 7 różnych stylach: typowo miejskim, przedmieścia, farmerskim, holenderskiego kolonializmu, chrześcijańskim, przytulnym i artystycznym.
Mieszka tu 152 rezydentów, a na miejsce czeka się od 5 miesięcy do dwóch lat. Lista oczekujących jest bardzo długa.
Do dyspozycji rezydentów jest 30 klubów, w których można realizować swoje pasje. Jest klub gotowania, wypieków, spacerowy i klasyczny. Jest staromodny supermarket, w którym można kupić ulubione produkty; miejski plac, na którym można się spotkać z przyjaciółmi i zagrać w szachy na powietrzu. Jest teatr, kino, restauracja, sala muzyczna, pub.
I oczywiście fryzjer – bo każdy chce przecież elegancko wyglądać. A obok salon mody.

Wioska zatrudnia 240 opiekunów. Każdy pracownik – fryzjer, sprzedawca w sklepie, bileter w kinie – jest specjalnie przeszkolony w zakresie komunikacji z osobami z demencją.
170 osób pracuje na pełnym etacie.
Ponieważ wioska to zakład opieki, są tu lekarze, pielęgniarki i opiekunowie medyczni – ale nie wyróżniają się strojem. Są po prostu przyjaciółmi niosącymi pomoc w potrzebie. Lekarze dostosowują się do rytmu dnia pacjenta. Bo to rezydenci decydują o porządku swego dnia – o której będzie śniadanie, kolacja, co chcą zjeść na obiad, i kiedy chcą spotkać się z lekarzem.
W sklepie nie trzeba płacić, ale należy wziąć produkt z półki i przejść przez kasę, dopełniając formalności.
Windy nie trzeba przywoływać, ani też nie ma potrzeby wciskać przycisku określające piętro, na które się udajemy.
Wszystko tu jest proste w obsłudze i przystosowane do potrzeb rezydentów, natomiast nic nie obciąża pamięci – nie można się tu zgubić.

Zazwyczaj mieszkańcy stołują się w restauracji, jedzą na prawdziwych talerzach i rozkoszują się aromatem przygotowywanych posiłków. Ale rezydenci są na różnym etapie choroby. Niektórzy są mniej samodzielni niż inni. Dlatego restauracja organizuje dostawę posiłków do domu. Wystarczy zamówić.
Jeśli ktoś wymaga 24-godzinnej opieki, w Holandii (zgodnie z prawem) nie oznacza to nadzoru. Nikt nie lubi być pod obserwacją. Opieka musi być subtelna i wrażliwa, nie ograniczać wolności mieszkańców wioski.

Ta nowatorska terapia działa. I muszą to przyznać nawet ci, którzy kiedyś krytykowali ideę.
Na początku lat 90-tych mieszkaniec Dementiaville przeżywał średnio dwa lata, obecnie trzy do trzech i pół roku.
Oczywiście zdarzają się przypadki nieprzystosowania. Średnio raz w roku ktoś nie odnajduje się w tej zamkniętej społeczności, na ogół z powodu problemów psychiatrycznych. Jednak znakomita większość rezydentów czuje się tu po prostu dobrze.

Szkoda, że jak na razie to jedyna taka wioska na świecie.

Szkoda, że żadna z organizacji w Polsce nie podjęła dotąd podobnej inicjatywy.

Prawda, koszt budowy może szokować. Rząd holenderski wydał na wioskę ponad 28 milionów euro, a koszt utrzymania rezydenta to 5 tysięcy euro miesięcznie.

Ale leczenie szczęściem warte jest naśladowania.

Zachęcam przy tym do obejrzenia reportażu CNN z Dementiaville - film w języku angielskim, bez napisów, ale naprawdę warto.


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Uwaga: tylko uczestnik tego bloga może przesyłać komentarze.