poniedziałek, 2 lutego 2015

Nie czekaj do jutra… o pożegnaniu



Najtrudniejsze w starości są pożegnania.

Niby naturalne, spodziewane, wypatrywane niekiedy  - bo ciężko patrzeć, jak bliska osoba cierpi.

Ale odsuwane na później, na bardziej stosowną okazję, na jutro…

Odsuwane, by nie sprawić przykrości – sobie, bliskiemu.

Odsuwane przez niepotrzebnie podtrzymywaną przez personel medyczny nadzieję.


W serwisie agingcare.com można znaleźć niezwykle ciekawy wpis na blogu.
Anna Keizer opisuje to, czego nauczyło ją hospicjum:

Pobyt mojego ojca w hospicjum był krótki. Niecałe cztery dni minęły odkąd po południu wprowadził się tam, by rankiem oddać ostatnie tchnienie. W tym krótkim czasie, wiele się dowiedziałem o tym niezwykłym świecie.
Szpitale zazwyczaj walczą o życie, zaś hospicjum jest niezwykłe, ponieważ śmierć jest tu zwyczajna, nie  jest wrogiem, którego trzeba zwalczać. Gdy pierwszy raz przeszłam przez drzwi,  poczułam jak w mojej piersi rośnie przerażenia. Ściany i atmosfera śmierci uświadomiły mi, że nie jestem gotowa, by zmierzyć się z nieuchronnością śmierci ojca. Gotowa czy nie, tak czy siak jestem tutaj.
Kiedy weszłam do ośrodka, zdumiałam się, jak bardzo różni się od szpitala. Bardziej niż hotel, naprawdę. Ładne tapicerowane meble. Piękne kolorowe ściany. Jest nawet sala konferencyjna i patio, gdzie można odetchnąć świeżym powietrzem.  Ta normalność, a także przytłaczająca cisza, wzbudziły mój niepokój. Przyzwyczaiłam się już do zgiełku szpitala, krzątaniny i poszturchiwań śpieszących się pielęgniarek, ogłoszeń przez głośniki, mruczących maszyn, tego, co towarzyszy życiu w chorobie.
Zatem, gdy tata trafił do hospicjum, szukałam znajomych rzeczy i rutyny. Dla nas oznaczało to oglądanie telewizji. Choć raz tracił, raz odzyskiwał świadomość, ważne było by, gdy dochodzi do siebie, telewizor był włączony. Zaledwie 36 godzin przed śmiercią, ojciec pokonał mnie w popularnym teleturnieju tak, jak robił to wiele razy wcześniej.
Po ustawieniu i uruchomieniu urządzeń monitorujących stan taty, personel taty zapewnił nam całkowitą prywatność. To pozwoliło nam w spokoju oglądać nasze ulubione koncerty. I w końcu rozluźniłam się, gdy poczułam, że mogę płakać i spać w dowolnej chwili, bez obecności obcych osób, w przeciwieństwie do nieustannych wizyt lekarzy i pielęgniarek, ich współpracowników w szpitalnej sali.
Kolejna różnica: pracownik socjalny. Pojawił się w ciągu paru chwil od naszego przybycia przedstawił się i powiedział, że jego drzwi są zawsze otwarte. Podziękowałem mu za propozycją, sądziłam, że skoro jestem stale przytomna, nie będę korzystać z jego usług. Szczerze mówiąc, nie chciałam dzielić się moimi uczuciami z nieznajomym, przez którego biuro prawdopodobnie przewijają się setki ludzi każdego roku. Jeśli musiałabym z kimś porozmawiać, wolałabym zadzwonić do przyjaciela.
Ale on był cierpliwy i wytrwały, i jestem z tego zadowolona. Kiedy nasze drogi ponownie się skrzyżowały, zapytał: „Jak się masz?”. A ja odpowiadając , powiedziałam: „Przykro mi, że nie wiesz, kim naprawdę jest mój tata". Nakłonił mnie, bym to wytłumaczyła i nagle zaczęłam opowiadać, zdarzenie po zdarzeniu, historię o inteligentnym, bystrym i uprzejmym człowieku, którym był mój tata, człowieku zbyt słabym, by otworzyć oczy. Pracownik socjalny zapytał, czy kiedykolwiek opowiedziałam tę historię tacie. Padła krótka odpowiedź - nie.
To jest jeszcze jeden powód, dla którego hospicjum może wydać się niezwykłe. Jeśli już nie ma na nic czasu, należy odpowiednio wykorzystać ten moment, to jest, gdy najbliższa osoba znalazła się w hospicjum.  Pracownik socjalny pomógł mi zrozumieć, że nadeszła chwila, aby podzielić się bogactwem wspomnień i anegdot o moim ojcu z … moim tatą.
Choć mój ojciec nie był w stanie wspominać, nie chciałam żałować, że nie powiedziałam mu, jak wiele dla mnie znaczył. Co zostało powiedziane, pozostanie pomiędzy mną a moim ojcem, ale zawsze będę wdzięczna pracownikowi socjalnemu za jego delikatną presję.
Nie zawsze dana jest nam druga szansa. Po południu okazało się mój tata odszedł.
Więc nie czekaj do jutra.


Ten wpis przypomniał mi moje pożegnania.
Moi bliscy odchodzili w szpitalu, na polu walki o ich życie, choć chyba walki na straconych pozycjach, bo medycyna została pokonana.
Z żadnym z bliskich nie dane było mi się pożegnać, bo pośród szpitalnego zgiełku, szpitalnej ciasnoty, brakowało intymności i czasu.
Czasami dobrej rady personelu i chwili ciszy wokół, aby chory mógł usłyszeć słowa.
Lekarze w biegu, pielęgniarki w pośpiechu, bez uwagi, bez wrażliwości, bez kontaktu. Skupieni na procedurach, czynnościach, na ratowaniu życia.
Ale czym jest życie?
Czy życie to tylko funkcje organizmu? Fizjologia?
Czy życie to tylko sprawność funkcjonowania mechanizmu?
Lekarze twierdzą, iż walczą o życie za wszelką cenę. To ich obowiązek, zaszczytny cel, marzenie.
Czy można przy tym, czy warto przy tym, zabić godność, człowieczeństwo, szacunek do siebie?
Informacje o stanie chorego udzielane są przez lekarzy skąpo. Nie tylko dlatego, że rodzina nie jest w stanie ich zrozumieć (bo jest w szoku, bo brakuje jej wiedzy…), ale także dlatego, że „nie wolno odbierać nadziei”.
A może pocieszeniem w chorobie nie jest krucha nadzieja, ale to, że możemy komuś powiedzieć – „jestem z tobą, bo jesteś dla mnie najważniejszy”, a ten ktoś może to wiedzieć, wiedzieć, że choć odchodzi, to nie w samotności?
Ostatnie tchnienie to także chwila życia.
Czy nie powinna być chwilą spełnienia w bliskości przyjaciół, rodziny?...

Hospicjum to świat, który na ogół przeraża.
Myślimy, że nie ma nic gorszego niż trafić do hospicjum.
A może to właśnie dobra, ostatnia szansa na pożegnanie w skupieniu i w ciszy? 
Moi bliscy odchodzili w szpitalu, otoczeni zapracowanymi lekarzami, zdenerwowanymi pielęgniarkami, w otoczeniu bólu i szumu urządzeń monitorujących, czy mieli świadomość, że także tam byłem?
Odsunięty na bok. Zbędny. Często lekceważony.
Bez szansy na pożegnanie.
Chyba wolałbym przejść lekcję hospicjum, jak Anna Keizer...

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Uwaga: tylko uczestnik tego bloga może przesyłać komentarze.