poniedziałek, 9 marca 2015

Nigdy nie jesteś za stary na...

Nie jest łatwo rozmawiać o starości.

Szczególnie w społeczeństwie, które z niewidomych przyczyn traktuje starzenie się jako równoznaczne z procesem powolnego umierania.

Które traktuje starzenie się i starość jako dowód słabości i nieporadności.

Które uważa, że starości należy się wstydzić, bo sprawny i dojrzały człowiek nie poddaje się starzeniu. Walczy, zapobiega, jest aktywny… I umiera młodo, w pełnym zdrowiu.

To ostatnie dla mnie brzmi żałośnie, ale ciągle udaje mi się spotkać kogoś, kto tkwi w takim przekonaniu.


Odkąd namawiam do rozmowy o starości, słyszę:
- od 50-latków – „mnie to nie dotyczy”, „za wcześnie o tym rozmawiać”, „a czym się tu przejmować, ja się nie czuję staro” (lub „a wyglądam staro?”), „nie mam czasu o tym pomyśleć”, „przecież jeszcze nie umieram…”, „człowieku, o czym mówisz, trzeba żyć i już”;
- od 60-latków – „no cóż, starzejemy się, ale póki człowiek jest na chodzie…”;
- od 70-latków – „a co tam starość, nie trzeba się przejmować, trzeba korzystać z życia”…
Osoby starsze są najczęściej skupione na sobie, na swoich tęsknotach, przekonaniach o tym, że kiedyś było lepiej, albo na miłości i nadziei pokładanej we wnukach. O starości nie chcą rozmawiać, bo się jej wstydzą, no i ona towarzyszy im na co dzień, jest codziennością, a o szarości dnia rozmawiać nie ma potrzeby.

Ale przecież rozmawianie o starości nie jest namawianiem do położenia się do grobu, ani do akceptacji umierania, ani zgody na powolny rozkład naszego człowieczeństwa.
Przeciwnie, chodzi o to, by starzeć się ciekawie.
By być, a jeśli trzeba odnaleźć siebie. I czuć satysfakcję z życia sobą i dla siebie.

Dlatego tak bardzo ucieszył mnie wpis na blogu amerykańskiej pisarki i dziennikarki, Rosalind Warren.
Autorka opisuje w nim swoją przygodę z czasu, gdy skończył 60 lat.
W tamtej chwili postanowiła na poważnie zastanowić, co ten fakt dokładnie dla niej oznacza.
I jak to kobieta, która ma wątpliwości (mężczyźni zagubieni nigdy nikogo nie pytają o drogę) zwróciła się z prośbą o podpowiedź do przyjaciół z Facebooka.
Poprosiła o dokończenie zdania: Nigdy nie jesteś za stary na….”.
Pierwsza odpowiedź ją zaskoczyła:
„Tatuaż”.
Naprawdę?
Jakże to?
Ona?
Spokojna autorka? Bibliotekarka?
Ale zastanowiła się przez chwilę nad tym, co mogłaby sobie wytatuować. Pomyślała o swoim ulubionym bibliotecznym systemie klasyfikacji dziesiętnej.
Swoją drogą nie pomyślałbym o sobie, jak o zakurzonej książce, ani o katalogowaniu siebie. Choć tatuaż z pewnością by się wyróżniał i budził zainteresowanie, także pośród wielbicieli tatuaży.
A potem posypały się inne podpowiedzi.
„Nigdy nie jesteś za stary/za stara na:”
- to, by zacząć od nowa;
- taniec do białego rana;
- spróbowanie czegoś nowego;
- zakup nowej sofy.
Ten wpis i mnie wydał się interesujący, wszak właśnie na starość liczy się wygoda. Sofa może się przydać choćby po to, by poczytać leżąc. A czytać warto.

Pojawiły się podpowiedzi rozsądne:
„Nigdy nie jesteś za stary/za stara na:”
- nową przyjaźń (to oczywiste, starzy przyjaciele powoli odchodzą, a człowieka ciągnie do człowieka);
- powrót do szkoły (nareszcie jest na to czas i po raz pierwszy w życiu człowiek wie po co się uczy i uczy się dla przyjemności);
- nauczenie się nowych sztuczek (mądrość ludowa się z tym nie zgadza, ale każdy czas w życiu ma specyficzne potrzeby i potrzebuje szczególnych trików).
Były sugestie pisane pod wpływem popularnych seriali i literatury.
„Nigdy nie jesteś za stary/za stara na:”
- zaplanowanie zabójstwa i zemstę;
- pójście do więzienia (dowcipne, ale z drugiej strony coraz częściej się zdarza);
- śmierć (no pewnie, skoro nie można umrzeć młodo i bez bólu, to człowiek na śmierć nigdy nie jest za stary).

I były rozwinięcia oczywiste – romantyczne:
„Nigdy nie jesteś za stary/za stara na:”
- to, by ponownie się zakochać (ponoć mężczyznom zdarza się częściej, choć kobiety – jak z samochodem – mają większą potrzebę korzystania z młodszego, bardziej sprawnego modelu);
- ożenek (osobiście się z tym nie zgadzam, związek partnerski owszem, ale ślub? - no chyba, że człowiek jest optymistą);
- śmiech jak głupia, zakochana nastolatka;
- seks;
- poślubienie młodszego mężczyzny lub młodszej kobiety (o ile kobieta ma odwagę stawić czoło społeczeństwu, a mężczyzna lubi łatwiejsze rozwiązania);
- sprośność;
- zrzucenie stanika (brzmi to trochę rewolucyjnie, a jednak na bycie matroną zawsze przyjdzie czas);
- pisk na rockowym koncercie (oczywiście, jeśli ktoś jest w stanie wytrzymać ten hałas);
- malowanie twarzy;
- wyskok na całą (lub jedną) noc (szczególnie, jeśli za młodu i w okresie dojrzałości nie mieliśmy na nic czasu);
- zabawę!
- zmierzenie się ze strachem przed lataniem;
- spłatę długów;
- praktykowanie jogi;
- przejście na weganizm;
- zagrać;
- powygłupiać się;
- bawić się klockami (to zapewne podpowiedź mężczyzny, bo prawdziwy mężczyzna z klocków nigdy nie wyrasta).

Jedna z przyjaciółek Rosalind Warren napisała: „Nie sądzę, bym była za stara na cokolwiek. Może na urodzenie dziecka, ale kto by chciał to robić, gdy ma 60 lat?”.
Inni suflerzy nie tylko się bawili, ale postanowili rzucić jej rękawicę.

„Nigdy nie jesteś za stary/za stara na:”
- podjąć nowe wyzwanie;
- podążyć za szczęściem;
- śmiać się;
- marzyć;
- zmienić się;
- poczuć się fantastycznie;
- pobiegać nago w deszczu…

Przyjaciele Rosalind Warren bawili się świetnie.
Może warto do zabawy dołączyć?
Niczego nie sugerując, ale przyjmując 60 lat za właściwą cezurę czasową, jakie powinno być rozwinięcie zdania:
„Nigdy nie jesteś za stary/za stara na ………………:”

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Uwaga: tylko uczestnik tego bloga może przesyłać komentarze.