środa, 14 maja 2014

Apocomia - choroba współczesności?


Zdjęcie: Salvatore Falcone flickr.com

Nuda w szczególny sposób przypisana jest starości.

Mam wrażenie, że podświadomie utożsamiamy starość z nudą.

Dlatego setki instytucji, organizacji tworzy programy „aktywizacji seniorów”. Aktywny senior to ktoś, kto się nie nudzi. Śpiewa, tańczy, rysuje, a najlepiej - dalej zarabia na swoje utrzymanie i jest społecznie użyteczny.

Gdy się nie nudzisz, masz wypełniony ten tak zwany „czas wolny”, nie chorujesz, żyjesz dłużej, jesteś szczęśliwy… i „młody”.


Kiedy pojawiają się pierwsze oznaki starzenia, to nadchodzącej nudy boimy się najbardziej.
Nuda zabija, zanudzić można się na śmierć, a przecież nikt nie chce umierać.
Kiedy nasza praca nie jest nazbyt twórcza, nazbyt satysfakcjonująca – ot, wstajemy rano, śniadanie, gazeta, podróż do biura, biurowa karuzela, powrót do domu, kolacja, telewizja, spanie – o emeryturze zdajemy się marzyć, bo dopiero wtedy zaczniemy żyć pełnią życia. Ale, gdy nadchodzi czas przejścia na emeryturę, wpadamy w panikę. „Co będę robił? Przecież praca to moje życie…”.
Starzenie jest początkiem końca, a starość jest końcem wszystkiego, co w życiu interesujące…
To wtedy pojawia się „kryzys wieku średniego” lub „kryzys połowy życia”.
Dokonujemy bilansu, robimy remanent, sporządzamy listę tego, co nas w życiu ominęło, czego nam brakuje, czego jeszcze możemy spróbować.
I skaczemy na głęboką wodę, bo może uda się naładować akumulatory na starość – „Będę miał co wspominać!”
Zmieniamy partnera – „Póki jeszcze mogę. Póki jeszcze ktoś mnie chce”
Podejmujemy ryzyko – „Za chwilę będę już niedołężny. Każdy powinien spróbować skoku ze spadochronu…”
Robimy „coś” ze sobą – „Chcę spróbować odmiany, przecież nie jestem jeszcze stary/stara…”

Wszystko tylko po to, by ustrzec się nudy w przyszłości.

Ale spora część z nas reaguje na starzenie rezygnacją, zaprzeczenie – „Kiedy to się stało? Nie zauważyłem/zauważyłam, że się starzeję… Człowiek nigdy na nic nie miał czasu…”
Pojawia się rozgoryczenie.
Wszystkie aktywa wyparowały. „Może i są, ale co one są warte?..”
Czujemy się bezradni wobec zbliżającej się przyszłości, już teraz.
Gdzieś w głębi nas coś pęka. Sami nie wiemy co. Pęka i już.
Wyraźniej widzimy swoje porażki, potknięcia, braki i niemożność. Zagrożenia są większe od szans. „Nadzieja… Fajnie byłoby, tylko mnie akurat dobre rzeczy się nie zdarzają…”

Każdy ma swój własny break point (punkt pęknięcia). Nie da się go przewidzieć, wyznaczyć, ma on indywidualny wymiar i w znacznej mierze jest przypadkowy.

„Weź przestań. Nawet tak nie mów. Pomyśl, tyle okazji wokół. Masz czas. Pieniędzy tak wiele nie potrzeba. Zrób coś z sobą…”

„A po co mi…to?”
„Po co walczyć, przecież i tak umrę? Po co łudzić się nadzieją, nie udało się wcześniej, to czemu teraz? Przecież nie jestem już młody. Nigdy już nie będę młody… Czas pogodzić się z faktami.".

„Apocomia" to choroba współczesności, jej objawami są zgorzknienie, rozczarowanie, zniechęcenie, zagubienie i osamotnienie.

Jej manifestacją jest brak zgody na świat. Człowiek jest zmęczony rzeczywistością. Bywa, że stan niezadowolenia sprawia mu swoistą przyjemność. Pod wpływem rozczarowań, częstych porażek, zraniony przez życie zamyka się w sobie. Ale też tęskni za „byciem w środku”, „wewnątrz”, „byciem kimś ważnym”. Choć nie podejmuje działań, które prowadziłyby do zmiany rzeczywistości, wszystko krytykuje, widzi w ostrych barwach, „nie ma czasu na filozofowanie”, „białe albo czarne, trzeciej możliwości nie ma”. Gdy spotyka się z opinią choćby o cień odmienną, jest wzburzony i obrażony, bo świat sprzysiągł się przeciwko niemu. Dlatego nie słucha, nie usiłuje zrozumieć, musi się bronić, bo jeśli nawet nie atakują teraz, zaatakują w przyszłości.

Źle znosimy negatywne wydarzenia, które nas dotykają. Przeżywamy szok, doznajemy traumy. Rzadko uświadamiamy sobie, że porażki są niezbędnym elementem życia, są elementem rozwojowym, twórczym.
Wkraczając w okres starzenia, stajemy się bardziej wrażliwi na porażki i łatwiej doznajemy traumy.
Za traumatyczne doświadczenie możemy uznać coś, co nie spotkało nas samych, w ogóle nas nie dotyczy. Wszystko dlatego, że kurczowo trzymamy się myśli, iż jesteśmy ważni dla świata i rzeczywistości. Lękamy się wykluczenia.

Jednak, gdy spotykamy okazję do wprowadzenia zmiany w swoim życiu, w swoim otoczeniu, w swojej rzeczywistości, zadajemy pytanie „A po co?”. Bo lękamy się zmiany, lękamy się utracenia tego, co już mamy, choćby w naszej opinii owo coś nie było nic warte.
A przed tym lękiem uciekamy w depresję, osamotnienie, bezradność, wręcz niedołężność.


Pytanie „A po co?" pojawia się w naszym życiu spontanicznie i w różnych okresach. Już w młodości jesteśmy doświadczeni trudem (nauka, wysiłek myślenia, praca), konfliktem (rodzina, praca, rówieśnicy, szkoła), lękiem przed przyszłością.
Po co się angażować w życie, które przyniesie rozczarowanie? Po co brać ślub, skoro wkrótce małżeństwo i tak się rozpadnie? Po co mieć dzieci, jeśli będzie je trzeba wychowywać w takim okrutnym świecie: w świecie, w którym będzie trzeba zmagać się z bezrobociem, narkotykami, AIDS, rakiem itd.? Po co budować swoją starość, skoro tak czy tak umrę.

Jeśli naszemu wejściu w starzenie towarzyszy prawdziwie negatywne wydarzenie (utrata pracy, rodzica, małżonka, choroba), apocomia ma szczególny grunt do rozwoju. Człowiek czuje się niepotrzebny, często ma problemy materialne, zadaje sobie pytanie: „Po co mi to wszystko?" , i odsuwa się, by nie być ciężarem. I jeśli nie otrzyma pomocy, zapada się w przepaść osamotnienia, i zgorzknienia, zatraca się w rozczarowaniu.

Apocomia rodzi postawę zamknięcia się w sobie, co może prowadzić do samozniszczenia. Człowiek staje się nieczuły, oschły, zamknięty, skłonny do nerwowych reakcji, do biernej, ale i czynnej agresji. Ucieka w głąb siebie, w głąb swojej niechęci do świata, w odrzucenie drugiego człowieka, pomocy, możliwości rozwoju, twórczego bycia dla siebie i dla innych.
Choroba, wizja zbliżającej się śmierci, utrata najbliższych dodatkowo zdejmuje z nas odpowiedzialność za to, co robimy.
Apocomia uniemożliwia pozytywne zmiany we własnym życiu, ale nie utrudnia szkodzenia innym.

Czy apocomia jest samodzielną chorobą czy tylko wstępem do nerwicy noogennej?

Nieważne. Gdy tylko dostrzeżemy pierwsze objawy, warto szybko reagować.

Apocomia dla psychiki jest jak nowotwór dla ciała.

Szybkie wykrycie i szybkie podjęcie leczenia ustrzeże nas przed osunięciem się w pustkę i poczucie bezsensu życia.

Termin "apocomia" stosuję za Dariuszem Buksikiem i jego artykułem Nuda, apocomia, pustka – choroby dotykające współczesnego człowieka czy nerwica noogenna w ujęciu V.E. Frankla? w Studia Psychologica, 10/2010.
Autorem pojęcia jest Jean Sulivan, francuski pisarz i ksiądz (1913-1980).

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Uwaga: tylko uczestnik tego bloga może przesyłać komentarze.