poniedziałek, 7 października 2013

Czy warto uczyć się starości?

Co wiemy o starości?

Że nadchodzi. Że dopadnie i nas – da Bóg. Że każdy chce żyć długo, a nikt nie chce być starym. Że oznacza choroby, niedołężność, otępienie. Że jest nieuchronna. Że należy z nią walczyć i być jak najdłużej młodym. Że nie warto o niej myśleć i tak przyjdzie…

Czy starości można się nauczyć? „Nie – mówi prof. Waldemar Tłokiński – bo nikt nie dostrzega, jak nadchodzi”. Nie widzimy jej w lustrze (na ogół). Nie widzimy zmian, które w nas zachodzą. Nie czujemy ich powolnego kroku. Pewnego dnia konstatujemy, że jesteśmy starzy.
Czy zatem warto uczyć się starości? Nie. Po co? Po co zaprzątać głowę czymś, co i tak nieuniknione. Trzeba po prostu żyć - myślą co niektórzy.

Kiedy kończymy szkołę, studia i wchodzimy w dorosłe, samodzielne życie, rozpoczynamy pracę, zakładamy rodzinę, rodzą się nasze dzieci – nasi rodzice przeważnie żyją i są u szczytu swej aktywności. Zapracowani, zajęci zarabianiem na życie, ale są. Są i możemy na nich liczyć. Gdy jest kryzys, rodzice wrzucą coś do skarbonki lub udzielą długoterminowego kredytu. Gdy nie ma z kim dziecka zostawić, podrzuca się je babci.
Jak mamy szczęście, żyją też dziadkowie. Jest miło, bo dziadkowie zaproszą na obiad, dadzą prezent, tylko czasami pomarudzą o chorobach lub przynudzą swoim „za moich czasów”. Ale zawsze znajdą dobre słowo i patrzą w nas jak w obraz. Potem, zwykle niespodziewanie, odchodzą. A wtedy, bywa, pojawia się dodatkowa gotówka.

Potem nasze dzieci dorastają i my jesteśmy średnim pokoleniem. Łapiemy oddech. Mała egzystencja zapewniona, Możemy pomyśleć o sobie, nawet musimy, bo zbliża się emerytura, w kościach coś strzyka, zadyszka, zmęczenie i życie już tak nie bawi jak kiedyś.
I wtedy – jakby nam na złość – rodzice zaczynają chorować. Zauważamy, że ci, na których zawsze mogliśmy liczyć, już nie dają rady. Że to oni oczekują, niekiedy wymagają pomocy.
A przecież nasze życie się nie skończyło. Mamy jeszcze tyle do zrobienia, tyle do zobaczenia. Mamy nowego partnera, młodszego, wymagającego uwagi. Nie mamy czasu. Nie wiemy jak. Nie potrafimy sobie poradzić ze starością rodziców.

Żyjemy coraz dłużej. Żyjemy coraz lepiej. Coraz więcej pośród nas sześćdziesięciolatków opiekujących się swoimi 80-cio, 90-cio letnimi rodzicami.
W Polsce oznacza to, że w pełni aktywny zawodowo człowiek, zatrudniony w pełnym wymiarze czasu, wspierający finansowo własne dzieci, opiekujący się własnymi wnukami, musi zajmować się wymagającym 24-godzinnej uwagi rodzicem.
Mamy coraz lepszą medycynę i coraz gorszą służbę zdrowia. Jak zaplanować wizytę u lekarza, na którą nie można się umówić, na którą czeka się miesiącami, a lekarz – bardzo zajęty człowiek – nie rozumie co to punktualność. Nie możemy pozwolić sobie na rzucenie pracy. Zatrudniamy opiekunkę, a to kosztuje. Musimy pracować więcej, czyli mamy mniej czasu dla rodziny.
Gdzieś, po drodze rozwoju cywilizacji, zgubiliśmy wielopokoleniowe rodziny mieszkające razem.
Wielu starych ludzi siedzi w swoich mieszkaniach, samotnie, w oczekiwaniu na opiekunkę, na wizytę syna lub córki, wnuka, prawnuka…
Jeśli są sprawni – mają znajomych, sąsiadów, jakieś hobby, najczęściej radio lub telewizję za towarzysza dnia i nocy. Żyją. A dzieci – zajęte sobą i światem – nie potrafią poradzić sobie z ich starością.

Starości warto się nauczyć, jeśli nie swojej, to choćby starości rodziców…

Nieszczęściem wydaje się sytuacja, gdy dzieci mają dzieci. A czy łatwiej jest, gdy stare dzieci mają starych rodziców?




zdjęcie ze strony www.criticalsignaltechnologies.com

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Uwaga: tylko uczestnik tego bloga może przesyłać komentarze.