piątek, 4 października 2013

Życie ... (na emeryturze) ... jak w Madrycie.


Dzisiaj mój mąż dostał z ZUS wyliczenie emerytury, którą dostanie za lat osiem – 1600 zł. Mąż mój pracuje na uczelni coś około dwudziestu lat.
Do tej pory miał tysiąc planów, ostatnio wspominał o kupnie ziemi na wsi, budowie domu itp. Nie przywiązywałam się do tych planów, ale cieszyło mnie, że wciąż ma marzenia, wizję, snuje plany.

Moja emerytura wg ZUS to coś niedużo ponad 200 zł. (dzieci, brak ciągłości pracy – kogo obchodzi, że dzieci wyedukowane, nie na zasiłku dla bezrobotnych).
Usiedliśmy sobie przy herbatce i nagle zobaczyłam, że mój przystojny – super alfa mężczyzna bardzo się postarzał.
Wychowywaliśmy dzieci, płaciliśmy za szkoły społeczne, języki, zajęcia sportowe. Państwo nam w niczym nie pomagało. Ulgę podatkową za szkołę społeczną szybko nam odebrano. Dziś dzieci są dorosłe, pracują i same się utrzymują. A my?
– Trzeba będzie sprzedać mieszkanie i kupić coś małego – powiedział mąż.
– A może lepiej, jak starożytni Rzymianie otworzyć sobie żyły i umrzeć, pijąc wino, razem? – zapytałam.
To pytanie wisi w powietrzu, bo możemy sobie o starości rozmawiać, czytać mądre książki, ale czy nas to w ogóle dotyczy?

Moi znajomi, gdy podzieliłam się z nimi wątpliwościami, powiedzieli: to jest fantastyczna emerytura! Ja mam 600, a ja 300! Krzyczeli.
Obecnie modne jest planowanie wspólnej starości.  Od wielu osób słyszałam, że rozmawiają o wspólnym mieszkaniu na starość, wspieraniu się.–  Sami nie damy rady. Nie z naszymi emeryturami.
Dlatego wiele porad, jak się starzeć pięknie, mądrze, twórczo etc. Wydają mi się trochę na wyrost.
Nasza starość będzie po prostu biedna.

Może się mylę… Chciałabym.
T.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Uwaga: tylko uczestnik tego bloga może przesyłać komentarze.