piątek, 20 września 2013

Starzeję się? Chodzę ...

Senesco,

na początek parę słów o mnie – 55 lat, liczna rodzina. Pracujący. Niby wykształcony. Gdybym miał wolny czas, najchętniej nauczyłbym się zdalnie pilotować model samolotu.

Trzy lata temu, może trochę więcej, zapadłem się w sobie. I dosłownie i w przenośni, psychicznie i fizycznie. Odszedł ktoś mi bliski… Zacząłem strasznie tyć. Wcześniej miałem nadwagę, ale poniżej stu, nawet bliżej dziewięćdziesięciu. Trzy lata temu skala wagi tańczyła powyżej stu dziesięciu i to dużo… Obserwowałem zjawisko galopującej sklerozy. Co prawda, przedtem za dobrej pamięci nie miałem, szczególnie tej krótkoterminowej, ale… Objawem było zapominanie, o czym to ja mówiłem, przed zakończeniem zdania.
Czyli totalna obsuwa.
W pewnym momencie, dzwonki alarmowe od jakiegoś czasu brzmiące w uszach, nabrały siły dzwonów, i myśl, że za chwilę mogę się definitywnie skończyć spowodowała, że postanowiłem działać.

Dosyć długo trwało szukanie spodenek, koszulki i ustalenie, w jakich pepegach można by jakoś ruszyć się... Na przykład pobiec. Wyszedłem na zewnątrz, na chodnik i wystartowałem... Po pięćdziesięciu metrach wszystko się skończyło, bo zadyszka skasowała w mojej głowie wszystko oprócz myśli, że mam żonę i dzieci i jeszcze muszę żyć... Jakoś wróciłem.

I takim to sposobem, aby zacząć biegać, zacząłem chodzić.
Udałem się do sklepu, kupiłem buty (wcale nie lekkie, skórzane na gumowej podeszwie) i kijki do chodzenia trekingowego. Cokolwiek to wtedy dla mnie oznaczało.
Następnym krokiem było znalezienie kompana do rozpoczęcia wędrówki. Okazało się, że tego samego – w sąsiedztwie - szuka młody człowiek, ledwie po studiach, czy w czasie dyplomowym. Przez jakiś czas byliśmy „parą tuptusiów”. Wspomnienia czasów, gdy z brezentowym plecakiem robiłem kilometrowe szagi z harcerskim towarzystwem były już lekko wyblakłe, więc wybraliśmy na początek żółty szlak w okolicy, z zamiarem dobrnięcia do nieodległego celu. Około 14 kilometrów. Pamiętam, że w połowie drogi, gdzieś na nasypie nieczynnej kolei, postanowiłem usiąść i odpocząć…. Potem było tylko gorzej...
Ale dotarłem do celu wędrówki. Tylko bardzo bolały mnie nogi i stopy parzyły przy każdym kroku. Na szczęście nastrój był dobry, widoki ładne, powietrze czystsze niż w mieście. Mój kompan stwierdził, że następnym razem powinniśmy pójść dalej. Według przewodnika PTTK trasa miała ponad 30 kilometrów. Czarno mi się robiło przed oczami, ale nie będę przed młodym pękał. Zresztą taki był mój plan. Przecież samemu nigdy nie będzie mi się chciało. A tak, jest z kim pogadać, droga się nie dłuży. Ktoś zrobi zdjęcie tobie, nie tyko ty komuś. Po dwóch tygodniach udało się zrobić zaplanowaną trasę, a po kolejnych dwóch prawie sześćdziesiąt kilometrów za jednym razem. Potem były jeszcze inne trasy - zimowa i wiosenna.

Podczas wielogodzinnej wędrówki ważne jest picie. To już nie chodzi o odwodnienie. Sztywna, wyschnięta szczęka i skołowaciały język są źródłem cierpienia.
Z mięśniobólami i obolałymi stopami radziłem sobie maścią „Tej-fu” firmy NSP Poland. Pewnie może być inna, np. „końska”. Byle nie rozgrzewająca z apteki, z salicylanami. Zdecydowanie toksyczna. Po jakimś czasie mięśnie i ścięgna zaadaptowały się i za dwa dni nic nie bolało….
Energii dodawała mi mikstura z proszku z zawartością L-argininy, powodująca wydzielanie w organizmie tlenku azotu. Miał poszerzać żyły, a koniec końców oprócz tego pomogła mi spaść z wagi i to radykalnie.

Twój S.


flickr.com_FaceMePLS

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Uwaga: tylko uczestnik tego bloga może przesyłać komentarze.