sobota, 21 września 2013

Nowe życie na emeryturze ...

www.assoseuil.org/bernardollivier.html

Miał 50 lat, gdy po raz pierwszy zadźwięczał dzwonek i pojawiła się myśl „starzeję się”.
Rok później zmarła jego ukochana przyjaciółka i żona. Odeszła matka.
Stracił pracę.
Synowie rozpoczęli studia, a on – w swoim mniemaniu – został sam.
Była depresja, myśli samobójcze i interwencja losu, że jego czas jeszcze nie minął.
Rzucił się w wir pracy, bo studia trzeba opłacić. Zaczął biegać, mając 58 lat wziął w udział w maratonie wzdłuż Wielkiego Muru. Aby biegać, rzucił palenie (a wypalał dwie paczki dziennie).
Ułożył sobie życie emocjonalne, spotykając się z coraz młodszymi kobietami – musiał się upewnić w poczuciu młodości i atrakcyjności.
Może nie był szczęśliwy, ale nie był też nieszczęśliwy.
I nagle nadszedł dzień, kiedy jego świat się rozpadł. Francuski ZUS poinformował go, że czas przejść na emeryturę. A on ma dopiero 60 lat! 
Emerytura oznacza starość, a starość oznacza kres.
Owszem, myślał o niej. Przygotowywał się. Założył specjalny notes z pomysłami na emeryturę. Ale i tak zaskoczyła go.

Postanowił się nie poddawać. W końcu to bezpieczna egzystencja – nie musi się martwić o pieniądze, dużo wolnego czasu. A on jest sprawny fizycznie, umysłowo, może na tym skorzystać. Może zrobić coś, co uczyni ten etap życia wyjątkowym. Od nowa stworzyć swoje życie.
Na początek urządził wielkie przyjęcie i zaprosił wszystkich, którzy odcisnęli ślad na jego drodze, budowali jego osobowość i doświadczenie. W ten sposób pożegnał się. Był wolny. Był sam.

Pewnego dnia chwycił plecak, zamknął za sobą drzwi i wyruszył pieszo do Santiago de Compostela. Z Paryża to tylko dwa tysiące trzysta kilometrów. Nikomu nic nie mówił. Wstydził się. On, agnostyk szedł do sanktuarium z myślą o oświeceniu.
I – zadziwiające – doznał olśnienia. Postanowił, że przejdzie cały Jedwabny Szlak, śladami Marco Polo. Właśnie poprawiła się trochę sytuacja polityczna i otworzyły się możliwości podróżowania przez Iran, Afganistan, Chiny.
Podróż rozłożył na cztery etapy, cztery lata. Co roku jeden etap. Wędrówka latem, powrót do domu na zimę i z wiosną następny etap. Nic wielkiego, a jednak. Sześćdziesięciolatek na szlaku. Sam w obcym świecie. Tylko z plecakiem. Odwaga czy szaleństwo?

Wyprawa owocowała nie tylko wspomnieniami, napisał cztery książki, jedną z każdego etapu. I odniósł sukces. Stał się sławny.
Po drodze, wydarza mu się przygoda. Intelektualna. Powołuje fundację, stowarzyszenie „Próg”, dzięki której młodociani przestępcy – zamiast nabywać nowych umiejętności w więzieniu – odkupywali swoje winy na szlaku turystycznym. Mają przejść dwa, dwa i pół tysiąca kilometrów i odkryć w sobie nowy, nieznany świat.

Życie zaczyna się po sześćdziesiątce to mała książeczka, pisana przez 70-latka. Opowieść o doświadczeniu życia. Podsumowanie etapu, który okazał się najlepszym, najciekawszym, najpełniejszym pod każdym względem.

Bernard Ollivier, zanim przeszedł na emeryturę, miał bogate życie. Porzucił szkołę, podjął pracę, wrócił do szkoły, został dziennikarzem politycznym. Pracował w telewizji i pisał dla gazet. Kochał. Miał liczną rodzinę. Ale emeryturę traktował jako kres wszystkiego, co dobre.

Życie potrafi zaskakiwać. To, co naprawdę dobre, zdarzyło się „po sześćdziesiątce”…

 


(Bernard Ollivier, Życie zaczyna się po sześćdziesiątce, Wydawnictwo Literackie, 2011)

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Uwaga: tylko uczestnik tego bloga może przesyłać komentarze.